Avatar @MichalL

@MichalL

Bibliotekarz
57 obserwujących. 47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj około 2 godziny temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
57 obserwujących.
47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj około 2 godziny temu.
poniedziałek, 2 października 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 71

(22:48)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Jestem, bo jeszcze żyję sobotnim wieczorem i mógłbym się udusić, gdybym miał poczekać do następnego weekendu z tym odcinkiem. Tak jak już wczoraj pisałem, byliśmy na koncercie pod szyldem „The Legend of Rock Symphonic” i wrzucając tę informację na FB, zostałem przy okazji poproszony o relację, z czego już się wywiązałem. W międzyczasie, w mej głowie zrodził się nieco bogatszy pomysł co też postaram się uskutecznić tego wieczoru. Jako, że był to wieczór coverów, a trudno szukać oficjalnych wystąpień, będę posiłkował się różnymi wersjami, pomijając te oryginalne.

 

 

„The Legend of Rock Symphonic” to koncert, którego bardzo się bałem, a bilety kupiłem już około lutego, więc przez ten czas czułem gdzieś na karku lekki niepokój. Nie podszedłem do tematu w ciemno, bo do każdego koncertu staram się przygotować solidnym researchem. Mimo, że w pierwszych miesiącach roku zdecydowałem się na zakup biletów, to z każdym kolejnym, moja mina na wspomnienie o koncercie określała jedną emocję – przerażenie. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało idealnie. Orkiestra, wokaliści (różni względem miast) i repertuar (również odmienny) jakże kultowy dla każdego słuchacza. Co w tym zestawieniu mogło pójść nie tak? To słowo „legenda” odgrywa tu kluczową rolę. Bo muzycznych legend się nie kopiuje, nie dotyka, łatwo je zepsuć i w nich zatracić. Inspirować, owszem ale odtwarzać w nowych aranżacjach? Bój się Boga, z całym szacunkiem dla wokalistów, bo to na nich spadną pierwsze gromy w razie niepowodzenia. Z takim właśnie nastawieniem pojechałem na ten koncert. Zaczynamy.

 

Na scenie, wśród oklasków zasiadła orkiestra, zgasły wszystkie światła i zaczęła się muzyczna uczta.

 

 

O cholera, nie wiedziałem, że wziąłem się za tak mega trudne zadanie, jak wyszukać godnej uwagi covery. Będzie trudno, ale zobaczymy. Na koncercie poznałem numer po pierwszym smyczku i szepczę do Żony „Aerosmith, ten numer z Armagedonu”. Już? Po jednym dźwięku? – odpowiedziała. W Gdańsku numer zagrany został instrumentalnie z gościem specjalnym – Stanisławem Słowińskim (skrzypce), który niczym David Garrett (polecam) pełnił funkcję frontmana.

 

Na drugi ogień (dosłownie) poszedł numer zespołu Queen i genialny jak się okazało głos Piotra Cugowskiego. Szczerze, to facet przebijał się przez dźwięki z taką lekkością, że opadła mi kopara. Nigdy nie śledziłem jego kariery, poza zasłyszanymi gdzieś na boku dźwiękami i projektem Polish Metal Alliance.

 

 

Podczas tego numeru buchały ognie i to nie było takie fiku miku, bo jak jebło to mimo, że mieliśmy miejsca w siedemnastym rzędzie od sceny, to czułem na pysku ciepło. Do tego światła, grube smugi, latający dron nad głową ze swoim charakterystycznym bzyczeniem. W pierwszym momencie zwariowałem, co tu się dzieje? Na czym skupić wzrok, słuch, cokolwiek? Patrzę w bok, moja Żona się poryczała, bo Cugowski to dla niej taki polski Dickinson (w prostym tłumaczeniu). Byłem rozbity, czułem się jak dzikus, który nagle odszedł od koncertów oglądanych przez szklany ekran i nagle taki rozmach na żywo.

 

Trzeci numer. Znalazłem idealny odpowiednik, bo w tym czasie na scenę wyszedł Marek Piekarczyk.

 

 

Świetny występ. Genialny muzyk. To niesamowite, że słuchasz takiego głosu latami, oglądasz go w The Voice of Poland (moje dopełnienie jesiennych, muzycznych sobót) i nagle widzisz go na scenie. Jednak żyje, nadal śpiewa, to prawdziwy człowiek.

 

Czwarty i na scenie Kasia Kowalska. Za odpowiednik posłużą dwa numery. Ten bliższy oryginalnemu wykonaniu w postaci nieznanego mi zespołu i zaraz po nim mała ciekawostka w wykonaniu naszej wokalistki.

 

 

i jakże blisko

 

 

Piąteczka to instrumentalne wykonanie śląskiej orkiestry. W zastępstwie posłużę się inną wersją.

 

 

W międzyczasie Żona zapytała dlaczego co chwilę odpalam telefon, a ja przecież musiałem sobie zapisywać tytuły numerów i kto w nich śpiewa hehehe. Kto by to spamiętał przy takiej masie emocji. Później widziałem, że sama zerkała, co ja tam takiego wpisuję, jak rozpoczynał się kolejny numer.

 

Podczas szóstego numeru, na scenie zagościł Grzegorz Kupczyk. W ciemnych okularach, skórzanych spodniach i długim skórzanym płaszczu. Gość od zespołu Turbo i dobrze znanego numeru „Dorosłe dzieci”. Tutaj aż westchnąłem, bo to kolejna ikona polskiej muzyki metalowej. To niesamowite i zarazem dziwne, bo przecież nie słucham Turbo tak od deski do deski, a jednak czuję do pana wielki szacunek. Zamiennie inny diament.

 

 

Siódemka klasycznie i bardzo bliska gdańskiego wykonania, bo ponownie na scenie gościliśmy Marka Piekarczyka.

 

 

Ósmy numer tego wieczoru, to znowu instrumentalna wersja numeru. Na tapet poszedł utwór zespołu Scorpions. Podrzucam zamiennik.

 

 

Dziewiątka była dla mnie zaskoczeniem, choć jeszcze niedawno wiedziałem, słyszałem to wykonanie we fragmencie ale zupełnie zapomniałem. Od lutego zostawiłem temat i nie dotykałem go ponownie, skoro już domknąłem furtkę zamawiając bilety. Po pierwszym dźwięku znowu szepnąłem Żonie – To będzie długi numer. I na scenę wyszedł On. Póki co, Cugowskiego wykonanie zostanie dla Was zagadką, bo żadna dostępna wersja nie nadaje się do publikacji, więc muszę zrobić krok w bok i wspomóc się żeńską aranżacją. W Gdańsku perkusista cykał delikatnie blaszką już od samego początku. Tak tylko w roli wtrącenia, bo już powstały memy, że perkusista w tym numerze przez pierwsze 160 s może spać spokojnie ;)

 

 

W Gdańsku nie było chóru, ok, były dwie Panie na chórkach ale w zderzeniu z taką armią głosów, to jak kropla w morzu. Z tym numerem Cugowski poradził sobie wyśmienicie i już czułem, że to będzie najlepszy, najbardziej przenikający głos tego wieczoru. Czapki z głów.

 

Nie pamiętam kiedy była przerwa, tego już sobie nie zapisałem. Niewybaczalne zaniedbanie. Ale to chyba teraz. Musiałem rozprostować plecy więc ruszyłem w trasę po kuluarach. Tak, zostawiłem moją Żonę. Spotkałem dwóch znajomych, a do kibla była taka kolejka, że zwątpiłem czy przedsięwzięcie zamknie się w tych piętnastu minutach. Okazało się, że do męskiego to jednak z marszu. Chwilę potem, bardziej zdesperowane Panie zaczęły szturmować męską toaletę wchodząc z okrzykiem – Uwaga wchodzimy, nie odwracać się od pisuarów! Hehe

 

Dziesiąty numer i na scenie Grzegorz Kupczyk z numerem Deep Purple w wyjątkowej aranżacji.

 

 

Numer jedenaście, to mogło być mocne uderzenie, gdyby był przy tym wokal. Niestety, byłem zmuszony pocieszyć się wersją instrumentalną. Straszne, choć wykonanie całkiem dobre. Zamiennik.

 

 

Po tym numerze czułem lekki niesmak, choć jak już wspominałem. Legend się nie kopiuje, bo strach, więc może artyści poszli w tym kierunku i nikt nie odważył się zbliżyć do zawieszonej poprzeczki. Jeśli tak, to szanuję. Po co psuć obraz tak mocno wyryty przez lata.

 

Dwunastka to wyjście Kasi Kowalskiej. Oj jak mnie boli ten wybór. Metallica „Nothing Else Matters” a przecież całkiem niedawno właśnie na łamach projektu Polish Metal Alliance śpiewała numer „Master of Puppets” i co? Metallica tez go grała z orkiestrą i dało się. Ba, brzmiał genialnie więc po co znowu zapalniczki, tzn. latarki w telefonach jak można było przywalić z grubej rury. Tłumaczyłem to sobie, że to pewnie zabieg ku szerszej publiczności ale to takie bzdurne gadanie. Wolniej, romantyczniej tzn. szerszej. Guzik prawda. Z kopem, głośno, szybko to klucz do sukcesu a nie jakieś półśrodki. Ale to rock? Taaaaa. Uniosłem się, przepraszam. Zamiennik będzie, równie wolny.

 

 

Trzynaście, to numer Paula McCartney’a choć jak dotąd głównie kojarzyłem go z paryskim koncertem lat dziewięćdziesiątych zespołu Guns N Roses. U nas, nie zaśpiewał nikt, a funkcję frontmana przejął Stanisław Słowiński ze swoimi skrzypcami.

 

 

Czternastka i tutaj nie potrafiłem w głowie rozpoznać numeru. Tzn. znałem melodię, potrafiłbym sam wygwizdać urwany takt, ale nie mogłem dopasować do niego wykonawcy. Tego oryginalnego bo w tym czasie pierwsze wersy już śpiewał Marek Piekarczyk. Żona patrzy, że nic nie piszę w telefonie, zerka na mnie a ja w głowie przeszukuję katalogi, słucham i pustka. Wpisałem znak zapytania i na scenie wydarzyła się dziwna rzecz, bo numer bardzo specyficzny i nie wydawał się nad wyraz trudny. Poczułem, że Marek Piekarczyk nie do końca odnajduje się w tym numerze. Tonacja pasowała, tempo również, ale coś było nie tak. W pewnym momencie wszedł na scenę Piotr Cugowski, spojrzeli sobie w oczy, braterskie powitanie i rozbrzmiał głos, którego dotychczas brakowało. Potem rozmawialiśmy o tym z Żoną i faktycznie, też to zauważyła. Wyglądało jakby Cugowski wszedł by uratować sytuację i wspomóc starszego kolegę. To tylko domysły, ale kto wie? Zamiennik (opadła mi kopara, co za głos).

 

 

Piętnaście to znowu Kasia Kowalska a jej sukienka wooooow. Czarna, mieniąca się. Grubo powyżej kolan, odkryte ramiona. Z daleka, trzydziestka jak nic, aż musiałem sprawdzić metrykę. Szok, a i numer i stąd właśnie ubiór idealnie pasujący do oryginalnego wykonawcy, bo tamta pani zaprzeczała wszelkim szufladkom. Tina Turner rozkręciła ten numer na dobre i sam nie wiem jaką wersję włączyć. Pokuszę się o słabszą jakość tego wieczoru, bo… właśnie dlatego.

 

 

No dobra, powoli zbliżamy się do końca, u mnie jest po trzeciej. Normalnie, w tym tygodniu za godzinę wstawałbym do pracy ale przewidziałem taką możliwość, że mogę nie wyrobić się ze wszystkim w weekend i od rana urlopuję. Tylko jeden dzień, ale wystarczy.

 

Oooo szesnaście i tu niespodzianka, bo jak powiedział Grzegorz Kupczyk, ten numer to taki bonus. Minęło czterdzieści lat od powstania tego kawałka więc to był odpowiedni czas by o nim przypomnieć.

 

 

Zszedł ze sceny, potem szedł wzdłuż mojego sektora ciągle śpiewając. Oniemiałem. Szybko podniosłem telefon ale przeszedł.

 

 

Nie uchwyciłem w porę. Ogólnie mało ogarnięty byłem. W sobotę rano skończyłem tydzień nocek i tak to wyszło, że się  zdążyłem się pozbierać pomimo specyfików.

 

Siedemnastka, znowu instrumentalnie, dzisiaj zamiast Słowińskiego Garett.

 

 

Osiemnaście to jak finał, bo na scenę wyszli wszyscy. Kasia Kowalska, Marek Piekarczyk, Piotr Cugowski i Grzegorz Kupczyk aaaa i wspomniany przed chwilą Stanisław Słowiński a numer to ten z tupaniem i klaskaniem. Standard jak nic hehe. I weź tu teraz szukaj odnośnika. Ogólnie jestem uczulony na tę wersję, bo początkowo Queen grali go szybko. Więc nagnę zasadę, bo skoro ogólnie przyjęta jest wolna wersja, to jak puszczę szybką, to można się pomylić hehe, że to cover, a ci panowie to tacy przebierańcy.

 

 

I jak na każdym koncercie, to i tutaj miał miejsce bis, a skoro koncert zaczął się instrumentalnie to i zakończenie było w ten samej formie. Kiedyś też zapętlaliśmy muzyczne szwendania łącząc ostatni numer z pierwszym. Ale spoko. Ostatni numer, nie przypadł mi, a tym bardziej nie uważam go za tak ważnego by mógł zakończyć taki wieczór. Jestem przekonany że przepadnie bez echa. Znałem ten numer, ale aranżacja ograniczała się do głównego motywu i powrotów. Zupełnie nie słyszałem ścieżki wokalnej, a raczej instrumentu, który by wyniósł go ponad pozostałe instrumenty. Ale to trudna ścieżka wokalna pomyślałem. Zatem po co się pakować w taki numer? Oczywiście zamiennik.

 

 

Bardzo przyjemny wieczór. Żona zadowolona, więc to najważniejsze. Oprawa, efekty, orkiestra genialna. Jeszcze wczoraj twierdziłem, że to nie był mój dream team, ale jak się zastanowiłem, instrumentalnie wszystko się bujało. Trochę było mi żal, że nie było w Gdańsku gitarzysty Marka Pająka z zespołu Vader, ale w sumie ten nasz też ogarniał doskonale. W Katowicach zamiast Kasi Kowalskiej była Małgorzata Ostrowska, ale po tym Proud mary wybieram Kowalską. Aaaa numery nie były 1:1 i nie chodzi mi o brzmienie a ilość taktów. Szczególnie wyraźnie było to czuć przy Stairway to Heaven, który trwał nieco krócej niż oryginał, mimo to wszystkie charakterystyczne elementy zostały zachowane. Tempa też się różniły, tu ewidentnie orkiestra/perkusista nabili szybsze nutki ale to na plus, bo numery stały się bardziej agresywne. To mój ostatni taki duży koncert w tym roku. W listopadzie planuję dwa kolejne, ale już na miarę klubową.

 

Tyle ode mnie. Dziękuję za uwagę i dzień dobry w ten poniedziałkowy poranek.

 (04:55)

× 8
Komentarze
@MichalL
@MichalL · 7 miesięcy temu
The Legend of Rock Symphonic - Gdańsk 2023

Wystąpili:
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Śląskiej
wokal - Kasia Kowalska, Marek Piekarczyk, Piotr Cugowski, Grzegorz Kupczyk
skrzypce - Stanisław Słowiński
gitara - Jakub Kaczmarek (CETI)
perkusja - Piotr Szpalik (CETI, Orgasmatron, Polish Metal Alliance)

setlista:
Aerosmith - I Don't Want to Miss a Thing (Stanisław Słowiński)
Queen - The Show Must Go On (Piotr Cugowski)
Led Zeppelin - Whole Lotta Love (Marek Piekarczyk)
Roxette - Listen To Your Heart (Kasia Kowalska)
Bon Jovi - It's My Life (orkiestra)
Black Sabbath - Changes (Grzegorz Kupczyk)
The Rolling Stones - Satisfaction (Marek Piekarczyk)
Scorpions - Wind Of Change (Stanisław Słowiński)
Led Zeppelin - Stairway To Heaven (Piotr Cugowski)

Deep Purple - Soldier of fortune (Grzegorz Kupczyk)
AC/DC - Highway to Hell (Stanisław Słowiński)
Metallica - Nothing Else Matters (Kasia Kowalska)
Paul McCartney - Live and Let Die (Stanisław Słowiński)
Procol Harum - A Whiter Shade of Pale (Marek Piekarczyk & Piotr Cugowski)
Creedence Clearwater Revival - Proud Mary (Kasia Kowalska)
Turbo - Dorosłe dzieci (Grzegorz Kupczyk)
Nirvana - Smells Like Teen Spirit (Stanisław Słowiński)
Queen - We Will Rock You (wszyscy)

Linkin Park - In The End (orkiestra)
× 4
@jatymyoni
@jatymyoni · 7 miesięcy temu
Ja lubię słuchać aranżacji na orkiestrę symfoniczną różnych utworów, dodaje im to dodatkowego brzmienia.
× 2

Archiwum