czerwień gromadzi się nad polami bitew
płacząc karmazynem; zapładniając smutek
uciekamy przed spojrzeniem upadłych bóstw
padamy na twarze przed zimną, głodną stalą
czerwone kwiaty piją posokę z paszczy spękanej ziemi
krew elfów
zamrożona nadzieja; czarna studnia bez dna
pajęczyna jutra zroszona rubinami
łzy bogini wsiąkające w twardy kamień
[ wiersz zainspirowany po części losem elfów w książkach o Wiedźminie, po części moją własną powieścią, którą teraz piszę ]
mój las objął cię, gdy biegłaś
przez mgłę i mech, ozdobiona kośćmi i piórami
ugasił pragnienie nieznanego
przemienił cię w błędny ognik, tańczący płomień
spijałyśmy uczucia jak ogień połyka suche liście
noc skradła twoje serce, umieszczając gwiazdy w twoich oczach
jednak moje lasy zapomniały o twoich rzekach i oceanach
kryształowych plażach; piasku między palcami
przywołały cię z powrotem, jak róg brzmiący w chłodnym bezmiarze
zew fal i wichury
nie dane nam jest razem polować
tak długo, jak twoja skóra wysycha na słońcu
a moja krew nie jest zrobiona ze słonej wody
Hej hej, w ten upalny dzień :)
Czy są na kanapie fani Anne Rice? Chciałabym zaprosić na moją niedawno opublikowaną stronę o wampirzych kronikach i innych ancynych tworach.
Anna to dla mnie bardzo ważna pisarka. Czytałam jej książki jeszcze za czasów mojej gotyckiej młodości :>
Gorąco. Tak gorąco, że od paru dni nawet czytanie idzie mi opornie.
Ogień spada z nieba, a ja marzę o mrocznych jaskiniach, katakumbach głęboko w ziemi i wiecznej zimie...
Erebor bez Smauga. Moria bez goblinów.
Moja postać z jednej z moich powieści została namazana przez znajomą. Ciastko. Zakochanam.
te lasy są nawiedzone
przez ciche krzyki i szepty cieni
te lasy są przeklęte
przewiercone przez ciemność i wypełnione gorzkim miodem snów
[ migotanie świateł wśród gałęzi
kwiaty paproci muskające twoje stopy
błotniste ścieżki prowadzące donikąd ]
kora nasączona czerwoną posoką
liście spijające szkarłatny deszcz
korzenie zakopane w ciele i kościach
[ polujemy na ciebie niczym wilki
ofiarę dla naszych wygłodniałych bogów
krew na kamieniu, by gwiazdy wiecznie syciły nasze dusze ]
opuszczone duchy pulsują w mojej piersi
pozostawione by rozkładały się pod moim sercem
pijąc zjawę krwi spod mojej skóry
wypełniając swoje głodne gardła pajęczą przędzą
tkając porwaną nić bladymi palcami
są martwe, ale duszą się życiem
wdychając pył suchych kości
moje puste dusze
moje małe strachy
oswojone, by ranić jak najmniej
okiełznane, by pozostawiać jak najpłytsze rany
Gdy za ścianą słychać dziwne dźwięki, pies się niepokoi...
te koty nigdy nie miały być ciepłe
zamarznięte szpony i oszronione zęby
ostrzone na zmęczonych dniach
i nieprzespanych nocach
kolczaste stworzenia, mary bladych snów
igły i kolce; żelazne lilie udrapowane na drutach
ta noc nigdy nie była młoda
miedziany szkielet pochylony do ziemi
ciężki od rdzy
Minęły cztery lata, odkąd moja skóra została naznaczona piętnem wiedźmy. Ale tu, w najdalszym zakątku gór, nikt mnie nie szukał, nikt mnie nie ścigał. Nikt mnie nie nienawidził i nie chciał sprawić, bym zniknęła w płomieniach. Stałem się mgłą, stałem się cieniem i duchem. Mieszkając w środku lasu, nie wyróżniając się, z mężem leśniczym, z córką, która zawsze gdzieś ucieka, w głąb lasu. I zawsze wraca z natchnionym wyrazem twarzy i dziwnym blaskiem we włosach.
Teraz, patrząc na zachodzące słońce zza gałęzi drzew, wzdycham, wdychając ożywczy zapach sosen. Czuję się tu bezpiecznie. Czuję, że jestem leśną zjawą. Nazywali mnie czarownicą. Ja nazywam to wolnością. Nazywają to grzechem. Ja nazywam to wyzwoleniem. Prawdziwa ofiara dla milczącej bogini. Prawdziwy prezent od księżyca i gwiazd.
Moje włosy świecą, śpiewając cichą pieśń światła, gdy znikam w kojącym zmierzchu.
Dzisiejszej nocy będę polować na cuda.
polowałem na ciebie, niemy królu
noszący koronę stworzoną ze zranionych dusz
tęskniłem za tobą, słodka ciemności
wypełniająca mnie płynną nocą
ścigałem cię, skazany na utratę
zatapiałem kły w twej skórze, czując gorycz porażki
ty oddychasz wodą, ja tonę w czarnym mchu
niedopasowani, zawsze o krok za daleko
zabijałem cię setki razy; kochałem cię pośród światła i mroku
twoje serce to wiatr i kamień, moja dusza to krew i kość
Piszę historię o mrocznym magu zaklętym w ciele małego chłopca :3 Postanowiłam przetłumaczyć na polski i zapostować fragment :> Jestem bardzo zżyta z tą postacią i opowieścią.
------
Sny. Obezwładniająca, zimna obecność. Pokrywają jego umysł setkami zardzewiałych gwoździ, wpychają go w wąskie gardło trumny. I tam, pośród wielu stworzeń żądnych jego krwi, jest ona. Jej oczy, pełne żalu, gdy on podnosi sztylet i dźga niezliczone ofiary z furią, która może poruszyć góry. W tych oczach… okrutne, okrutne rozczarowanie, którego on nie może znieść. Pojawiają się krwawe łzy, gdy sztylet wbija się w jej serce, a jej usta wypowiadają jego imię i szepczą… „Mogłeś być ponad to… dla mnie… i dla siebie…”. I zmienia się w stado złotych ciem, pozostawiając go złamanego, jedynie z zakrwawionym sztyletem, nienawidzącego świata. Nienawidzącego siebie. Jest tylko nędzną zrujnowaną powłoką na pozostałość po swojej duszy, płonącym wiklinowym chochołem, wrzuconym do rzeki, aby zakończyć zimę.
„Mogłeś być ponad to.. gdybyś tylko zechciał…”
Obudził się w rozkopanym łóżku, z mokrą twarzą i włosami.
To był tylko sen. Ale dlaczego, na bogów, to musi być takie bolesne. Dlaczego nie może po prostu o niej zapomnieć, skoro wie, że ona widzi w nim tylko dziecko i obecnie, w tym ciele, które zesłała na niego klątwa, mogłaby być dla niego matką, a nie…
Oczywiście. Matka, troskliwa, dobra i widząca tylko jego młodzieńcze rysy. Jak mogłoby być inaczej? W końcu nawet on sam, po setkach lat spędzonych w tym dziecięcym ciele, uważał, że jego życzenia są co najmniej nieodpowiednie.
Jego myśli krążyły wokół tych życzeń, jak samobójcza ćma wokół gorącego płomienia.
Nigdy się nie zestarzejesz, uwięziony w tej porażce ciała. Jesteś przeklęty, spadasz w przepaść bez dna.
Prychnął ze złości, próbując dojść do siebie. Decydując się opuścić swoją sypialnię, aby popracować nad zaklęciem które król zamówił u niego, wstał i owinął ramiona kocem; nagle się zatrzymał.
Hałas, niezbyt głośny, ale jego zmysły zawsze były bardzo wyostrzone.
Jego komnaty wychodziły na pokoje królewskie i nigdy nie spodziewałby się, że ktoś będzie hałasował przed tymi konkretnymi oknami. Otulając się ciaśniej, spojrzał przez szybę, zirytowany, że jego niski wzrost nie pozwala mu widzieć lepiej.
Ktoś poruszał się na dziedzińcu, w najciemniejszym kącie, gdzie zaległy cienie. I tak, zdecydowanie był to elf, tak bliski śmierci, gdyby król obudził się i zobaczył niewolnika zakłócającego jego nocny odpoczynek. Albo nawet jeśli strażnicy znaleźli go na patrolu, a to mogło się zdarzyć w każdej chwili. Raithea była jednak świadom, że obecna zmiana warty myślała bardziej o śnie niż wykonywaniu swoich obowiązków, przynajmniej jeśli chodziło o wewnętrzny dziedziniec. Jeśli jednak został znaleziony przez strażników wewnętrznej części zamku… ci byli surowi i obowiązkowi niczym ostry nóż w rękach rzeźnika.
Elf wyglądał na kompletnie obdartego – ubranie, twarz, włosy, wszystko wyglądało na podarte. Jeśli uciekał przed okrutnym panem, to było najgłupsze miejsce na kryjówkę. Ale jednocześnie Raithea uważał za swój obowiązek pomóc elfowi. Później ten elf mógł się przydać, do wyciągnięcia cennych informacji o występkach rasy ludzkiej.
Raithea wziął klucze i ostrożnie zamknął drzwi, aby nikt wszedł do jego komnaty. Trzymał tu rzeczy, które mogły być niebezpieczne, niekoniecznie dla niego, ale bardziej dla Zakrivei. Albo Keerala. Jeśli znaleziono by go z określonymi magicznymi recepturami lub dowodami szantażu [i innymi, znacznie bardziej śmiercionośnymi przedmiotami], mogli nie być w stanie go skrzywdzić, ponieważ jego obrona przed zaklęciami była zbyt silna dla ludzi. Ale z pewnością mogliby ich użyć, by go złamać.
Nie żeby oczywiście trzymał je na widoku. Ale narobił sobie wielu potężnych wrogów, którzy również znali magię… i posiadali wyszkolonych szpiegów, tak jak on posiadał swoich.
„Mogłeś być ponad to…”
Oszukujesz sam siebie, Rhuitaure, pomyślał, czując znowu ukłucie gniewu, a najgorszym głupcem jest ten, który okłamuje samego siebie.
Schodząc ze schodów i przechodząc przez korytarz, okutany w koc, z włosami jeszcze mokrymi od potu, owinął się wokół siebie cieniem niewidzialności. Strażnicy nie mogli go zobaczyć w takim stanie, niczym chłopa wracającego z pola ze zlepionymi włosami i boso, było to także dodatkowe zabezpieczenie dla złamanego elfa na dziedzińcu. Otworzył drzwi używane przez służących, aby żaden strażnik nie zauważył mglistego cienia wpadającego przez nagle otwierającą się bramę.
Elf leżał zwinięty w pozycji embrionalnej. Jeśli miał jakieś rany, to musiały być wewnętrzne, chociaż teraz, kiedy był blisko, wyglądał jeszcze bardziej jak zepsuta lalka. Raithea przykucnął obok niego i wtedy to poczuł. Właściwie to zobaczył.
Cień. Przerażająca, zimna obecność. Zimniejsza niż lód i obejmująca jego ciało niewidzialnymi dłońmi, palcami, szponami.
Nie było łatwo zszokować Raitheę, ale nie czuł tego rodzaju magii – nie wspominając nawet, że o zobaczeniu – od bardzo dawna. Cień był przesiąknięty najmroczniejszymi pragnieniami, najmroczniejszymi życzeniami i najmroczniejszymi koszmarami.
I był związany z elfem, który leżał na mokrym dziedzińcu. Ileż bólu musiało mu to sprawiać, być zszytym z ciemnością.
Raithea o tym wiedział, ponieważ on również został z nią zszyty. Igły głęboko w żyłach, sięgające przerażającymi nićmi do jego umysłu.
Elf zdawał się wyczuwać obecność królewskiego doradcy, bo z wielkim wysiłkiem otworzył powieki. Jego oczy były duże, bardzo niebieskie, niosły w sobie niezliczone koszmary. Raithea poznał ich blask, poznał te koszmary, ponieważ również trzymał je tuż za zamkniętymi powiekami, zakorzenione głęboko w jego duszy.
– Proszę… pomóż mi…
Raithea zmarszczył czoło, ale jednocześnie był pod wrażeniem. To mroczne dziecko nie tylko go wyczuwało, ale także widziało, nawet pomimo jego ochronnego zaklęcia.
– Znalazłeś się w niebezpiecznym miejscu – niebieskie oczy elfa rozszerzyły się na te słowa, ale Raithea nie pozwolił mu się odezwać. - Wybrałeś rzeczywiście najlepszy czas, aby być barankiem ofiarnym. Ale mam słabość do ofiarnych baranków. Zwykle nie zadają zbyt wielu pytań.
Elf prawie się uśmiechnął. Może też wyczuł ciemność w Raithei i to ukoiło jego udręczone serce. Lord Rhuitaure miał wrażenie, że emanujące z chłopca cienie docierają do niego, chcąc dotknąć jego szpiku i krwi.
NIE.
Za wcześnie na takie eksperymenty.
Ręka elfa jednak podpełzła w jego kierunku i długie, cienkie palce zacisnęły się na nadgarstku Raithei. Lord doradca w jakiś sposób spodziewał się, że użyje go jako kotwicy w rzeczywistości. Łatwo było zauważyć, że elf potrzebuje magicznego wsparcia. Umysł Raithei wszedł bez wysiłku w płytkie wody umysłu elfa i otoczył go uśmierzającym ból płynem zaklęcia. Elf wciągnął lekko powietrze, a z jego ust wydobył się lekkie westchnienie.
Dobrze. Przynajmniej teraz nie będzie protestował.
Raithea postanowił wezwać Keerala. Jego dziecięce ciało nie byłoby w stanie utrzymać elfa, nie wspominając nawet o jego noszeniu. I nawet nie chciał próbować użyć mocniejszych zaklęć na tym mrocznym cieniu, który trzymał elfa w jednym kawałku, a zarazem rozdzierał go od środka.
Keeral. Dlaczego nie Zakrivea? w jego umyśle rozległ się gorzki głos.
Bo nie jestem głupcem, odpowiedział sobie.
Nie jestem głupcem.
Jakiś czas temu dostałam. Piękne są i tajemnicze!
Na to czekałam, mój ukochany zespół wydaje [ most prob ] nową płytę <3
Kolejne do czytania są "Srebrne świnki" :D