Avatar @MichalL

@MichalL

Bibliotekarz
57 obserwujących. 47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj około 2 godziny temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
57 obserwujących.
47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj około 2 godziny temu.

Blog

niedziela, 16 maja 2021

Muzyczne szwendanie – cz.2

Dawno, dawno temu mój dobry kolega ganił mnie, że źle słucham muzyki. WTF! Jak można źle słuchać muzyki? Włączasz numer, leci, delektujesz się każdym jego elementem i jest super. Co w tym nieprawidłowego? Okazało się, że nie rozumiałem genezy, dlaczego z takim brzmieniem, dlaczego na tej płycie, czemu nie jako singiel promujący płytę. Z biegiem lat nauczyłem się odkrywać, łączyć daty, wpływ nowych technologii, możliwości studyjnych, które wydawały kolejne krążki zespołów. Powoli, bardzo powoli wychwytywałem mankamenty, wydarzenia, które wpływały na płodność danego zespołu. Na jego agresywność, przesłanie czy odporność na światowe trendy.

Dzisiaj zdarza mi się włączyć pojedynczy numer by zatopić się w nim i wychwycić riff gitarowy czy też uderzenie w konkretną blachę zestawu perkusyjnego. Słucham przypadkowych, tzw. odkryć zasłyszanych w radiu bądź poleconych nutek. I wszystko się zgadza. Tylko, że w tym momencie tylko słyszę czy słucham? Rozumiem, czy raczej pobieżnie przelatuję po słyszalnych dźwiękach?
Zaproponuję kilka eksperymentów na pokazanie wpływu czasu, rozwoju techniki, brzmienia i zmienność charakteru danego zespołu.

JUDAS PRIEST, jeden z moich faworytów…
a to numer z albumu wydanego w 1974 roku


i ten z najnowszej płyty, z 2018…


IRON MAIDEN (tak, tak, tak, mój numer jeden od ponad dwóch dekad)

Sanctuary z czasów pierwszej płyty (1980)


i ten sam po zmianie dwóch wokalistów i upływie kilkudziesięciu lat


ANATHEMA

Pierwsza płyta z 1992


i tak, to ten sam zespół, po doświadczeniach, po przemianach


SLAYER to przecież ikona, ale i oni doświadczali ducha czasu


i to wydarzenie



MOTORHEAD

Są jednak zespoły, które nijak się nie starzeją, nie zmieniają.

1976


i 2015, którzy wydają się stać w miejscu… ale to zupełnie inna historia


Jak widać w załączonych obrazkach, wszystko się zmienia poza Motorhead ;). Część zespołów ewoluuje, zmienia swoje aranżacje i właśnie po to warto czasem prześledzić ich dorobek. Spojrzeć jak zmieniali się członkowie, jak wpływało to na dalszy charakter zespołu. Dzisiaj słucham nie tyle płyt w całości, bo to pokazuje jak zespół układa poszczególne numery by w ogólnym rezultacie uzyskać emocjonalną opowieść, a właśnie cały dorobek. Pełną dyskografię, gdzie ewidentnie widać i oczywiście czuć zmiany na przestrzeni lat.

I to jest niesamowite w odkrywaniu.

Tyle na dzisiaj,
Pozdrawiam
M
niedziela, 9 maja 2021

Muzyczne szwendanie – cz.1

Kotłuje mi się w głowie i nie wiem od czego zacząć. Może spokojnie, w charakterze rozbiegu i dla mnie i dla Was. Na pierwszym miejscu zawsze stawiam muzykę, tzn. harmonię. To od tego głównie zależy czy chwycę nutę, czy też przeklikam ją, szukając „dobrego” momentu. Kiedy już mam czego się zaczepić, wyszukuję najlepszą, dostępną jakość numeru i dopiero wówczas zaczynam ucztę. Szukam w głowie ewentualnych podobieństw, naleciałości bądź inspiracji. Na końcu zwykle przychodzi wartość tekstu, który jak pamiętam z osobistych doświadczeń, powstawał do niemal gotowej kompozycji muzycznej.

Pamiętam czasy kaseciaków, kultowego przewijania taśmy na ołówku, czy długopisie. Kiedy po wciągnięciu przez magnetofon trzeba było do niej dotrzeć rozkręcając kasetę, kleić (używałem lakieru do paznokci Mamy). Pamiętam szpulowy odtwarzacz Taty, którego głośnik zniszczyłem szpikulcem wciskając go w dziurkowaną, drewnianą osłonę. Wszystko wydawało się być wtedy idealne i każdy cieszył się już z samego faktu, że słyszy swoją ulubioną nutę. Nie było pojęcia lepszej lub gorszej jakości, poza wytykaniem ewentualnych trzasków, bądź zwolnień, które wynikały z mechanicznych aspektów sprzętu. Dzisiaj, nie problem usłyszeć różnicy pomiędzy youtube’owym 144p, a wymarzonym 1080p HD. Obecna technologia umożliwia poczuć muzykę bardzo dokładnie, dzięki czemu każdy jej element staje się wyraźny i jeszcze bardziej odczuwalny.

Jakie elementy, jakie detale?

Ooo np. dzwonek. Słyszałem ten numer dziesiątki razy i to trochę tak jak z filmem. Oglądasz ten sam tytuł któryś raz z rzędu i dostrzegasz, że ktoś przeszedł w tle i nie pasował do całości. Albo, że na ścianie w tle kadru jest malunek, który nawiązuje do innego tytułu. Takie sytuacje powielane są dość często, a i w muzyce okazują się ciekawym smaczkiem. Nie wiem, czy to wówczas była wina jakości nagrania, ale dopiero po jakimś czasie usłyszałem w tym numerze dzwonek. Posłuchajmy.


Delikatny, jak ze starego telefonu? Nigdy nie zagłębiałem się jakie może być jego przesłanie. A może to budzik? W każdym razie, pierwszy raz pojawia się w 0:19 minucie, potem od 5:01. Słyszycie?

A co z konstrukcją numeru?

Wiadomo, że co zespół, wykonawca, to indywidualny i często charakterystyczny styl. Co jeśli jednak, dany numer przełamuje gatunki? Brzmi rasowo, ale rytmicznie można go podciągnąć pod zupełnie inny? Już wyjaśniam. Na pierwszy rzut „oka”, a w tym przypadku „ucha”, muzyka pasuje do ogólnej koncepcji zespołu, ale… Kiedy kolejny raz przesłuchiwałem tę płytę, ten konkretny numer odbiegał mi od ogółu. I faktycznie – czy to walc?


Kroki? Pasują. Klimat? Biała suknia wirująca w rytm szybkiego 1 2 3. Mina gości pewnie bezcenna ;) Przy gitarowym solo okrętasy… ach bajka. Genialne.

Może jeszcze coś o brzmieniu?

Tutaj napiszę tylko tyle, że uwielbiam wersje koncertowe numerów. Wersje gdzie czuć emocje, widać kontakt zespołu z publicznością i choć czasem cierpi na tym jakość nagrania, to coraz częściej można wyłapać oficjalne ujęcia rodem z najwyższej półki. Np. na załączonym niżej obrazku.


To tylko numer otwierający koncert, gdzie prawdziwy spektakl rozpocznie się już za kilka minut. Niesamowite.

I to tyle w roli wprowadzenia. Zdecydowanie przegadany, ale chciałem uściślić kryteria jakimi się posługuję obcując z dźwiękami. Dlaczego ciągle przykłady zaczerpnięte z Iron Maiden? To bardzo proste, ten zespół towarzyszy mi w życiu od ponad 20 lat, więc łatwo mi wertować pomiędzy numerami i je przytaczać. Ale to przecież tylko wstęp do muzycznej uczty.

C.D.N
niedziela, 11 kwietnia 2021

Muzyczne szwendanie - prolog

„Muzyka jest w mojej duszy”. Tak, to bardzo górnolotne określenie, ale jak inaczej określić stan kiedy podczas degustacji określonych dźwięków, ciało przeszywają ciarki, pojawia się „gęsia skórka”, a wraz z nimi wahanie oddechu, czy chociażby nieokreślone pocenie oczu (póki co, nie przyznam się Wam, że to mogły być łzy). Niegdyś czynnie chwytałem za gitarę, ponad dekadę spędziłem na tzw. gigach klubowych i co nieco doświadczyłem. Próby, koncerty, sesje studyjne to niesamowite przeżycie. Chwała tym, co potrafią połączyć ten tryb z życiem rodzinnym… mi się nie udało.




Ale ja nie o tym, nie o moich doświadczeniach, a bardziej prosto. O muzyce. O emocjach.

Jak pewnie zauważyliście na łamach „Czego słuchamy?”, jestem dość określony w gatunku prezentowanych przeze mnie utworów i zarówno do każdej czytanej książki jaki i muzycznego utworu jestem w stanie przywołać historię, anegdotę, która skłoniła mnie w danym kierunku.




Nie staram się nikogo przekonać, nie uznaję gatunków lepszych – gorszych. Każdy z nas ma inne podejście, gust i oczywiście życie, które pędzi z rozbrzmiewającą w tle muzyką. Bez ocen, bez uprzedzeń. Czysto o emocjach i towarzyszącym im wydarzeniach.




Postaram się zaprezentować mój punkt widzenia, czy też sposób odbierania dźwięków. Nie przez formę książkowych definicji, a na zasadzie porównań, inspiracji.




Taki oto projekt sobie wymyśliłem, co z niego wyjdzie, zobaczymy.

Pozdrawiam - Michał
Tagi:
#Muzyka
niedziela, 21 marca 2021

POSTAPO odsłona 1

Moim marzeniem to wbić się w Uniwersum Metro 2033 i przy tej okazji coś tam sobie klikam. Skoro na czytanie coraz mniej czasu, to na pisanie... Niemniej jednak brnę, sukcesywnie, strona po stronie. Wrzucam więc moi Drodzy namiastkę postapokalipsy, bo taki jest finalny plan. Proszę o komentarze jak to odbieracie. Póki co, to pierwszy rozdział z kilku które już mam na boku. I choć w głowie ciągle dojrzewa ten 0, jeszcze nie czas by go przedstawić.

Przed Wami preludium.


ROZDZIAŁ 1

Każda pływająca jednostka pojawiająca się na Wiśle była traktowana tutaj niczym niecodzienna atrakcja, ale kiedy pojawiała się po zmroku, z automatu przyjmowała rangę nowojorskiego neonu umieszczonego w zaciszu opuszczonej ulicy. Takie wydarzenia rzadko przechodziły bez echa i dodatkowo wzbudzały zainteresowanie szwendających się po okolicy bandytów, co dla potencjalnych interesantów stanowiło niemały problem i z czym oczywiście musieli się liczyć.
Motorówka od pewnej chwili płynęła z nurtem, bo w okolicy Mostu Knybawskiego jej operator wyłączył silnik i już dalej, tylko za pomocą wiosła, korygował powolny kierunek jej spływu. Do spotkania zostało około trzydziestu minut, więc sternik czujnie obserwował lewy brzeg rzeki cierpliwie wypatrując zarys wioślarskiej przystani. Miejsca, gdzie tylko głupiec mógłby przypadkowo się znaleźć i przeszkodzić w dokończeniu zadania. Wieczorne godziny zwykle sprzyjały zadaniom, odbywały się szybko, sprawnie i bez większych problemów. Złoty interes. Odebrać pasażerów i znikać. Ot cała filozofia o ile udawało się zachować dyskrecję. Czterosuwowy silnik Veradomerkury wciąż milczał, a dwieście koni mechanicznych czekało w gotowości.
Woda wydawała się dzisiaj wyjątkowo spokojna, mimo to, ciągle przerażała swoją czernią. Niegdyś, powszechnie używane określenie „Martwa Wisła” zarezerwowane dla niewielkiego jej odcinka, zdawało się być dzisiaj nieaktualne. Rzeka na całej swojej długości była martwa i gdyby nie ciągle działające łowiska oraz pozyskiwane z nich ryby z gatunku minóg i paru jeszcze innych dziwactw, można by stwierdzić, że tak było naprawdę.
Sternik dostrzegł w oddali kształt pomostu i kolejny raz skorygował kierunek swojego podejścia. Po chwili zauważył też stojącą na nim postać, która przy pomocy światła latarki zaczęła znaczyć w powietrzu koła. Naciągnął na głowę kominiarkę i odpowiedział dwoma krótkimi błyskami, po czym przygotował linę, którą za chwilę miał rzucić w stronę oczekującego emigranta. Posłał ją na krótko, zanim łódź odbiła się od pomostu i zatrzymała się przy jego krawędzi. Na pierwszy rzut oka, było bezpiecznie. Dawno wymarła część miasta ciągle przerażała swoim pustym wyrazem, a jednocześnie wzbudzała podziw względem zielska, które od poprzedniej wyprawy, zdecydowanie rozpasało się pochłaniając kolejne obszary betonowego osiedla. W tej chwili, jedyną oznaką aktywności miasta były tańczące szperacze zamocowane na widniejącym półtora kilometra niżej szkielecie Mostu Lisewskiego, które jak co noc, swym światłem przeczesywały nurt rzeki i okolice przyległych łąk.
– Żyrafy wchodzą do szafy[1] – krzyknął nerwowo nieznajomy młodzieniec, jakby nie do końca rozumiejąc znaczenia wypowiadanych przez siebie słów zaczął zawiązywać dopiero co uchwyconą linę.
– Ach, te wasze hasła, jakby ktoś jeszcze miał tu dzisiaj zacumować – odpowiedział sternik uśmiechając się pod nosem, ale po chwili zreflektował się widząc poważną minę chłopaka, który znieruchomiał w swym działaniu, więc dopełnił reszty umówionego odzewu.
– A pawiany wchodzą na ściany[2] – odrzekł widząc jego aprobatę – Ten, który wymyślał te hasła musiał być rzeczywiście stary i sentymentalny ­– skomentował głośno ­– Nikt z waszego pokolenia nie byłby w stanie wymyśleć czegoś tak głupiego – zakpił szczerząc się szeroko.
Chłopak z pomostu wyglądał jak każdy kolejny, który odważył się opuścić to miejsce. Chudy, wymizerniały z tą iskrą w oku, że w końcu się udało. Że wygrał los na loterii otwierający mu drzwi do nowego, „normalnego” życia. Wszyscy zachowują się tak samo, jakby ciosali ich tu według jednej miary, wtykając w młode umysły tę całą religijną papkę licząc, że nasiąkną. Że zaczną żyć według odpowiednich zasad.
Po wymianie grzeczności i ustabilizowaniu motorówki, obszerna torba wylądowała na spróchniałych deskach pomostu. Chłopak poderwał ją bez pytania i pobiegł w górę schodów prowadzących do magazynu łodzi.
– Macie piętnaście minut żeby się przebrać – krzyknął za nim sternik, lecz ten wydawał się już nie słyszeć tych słów. Machnął więc za nim ręką i zaczął przygotowywać łódź do odboju.
Za pomocą wiosła odepchnął motorówkę od pomostu i stopniowo zaczął odwracać jej dziób, kierując go w górę rzeki. Cisza była przerażająca, a jedyny w tej chwili odgłos wydawały skrzypiące deski pomostu i fale, które żywo mlaskały pomiędzy burtą, a jego krawędzią. W ostatnim miesiącu wywiózł kilku, którym udało się uciec z miasta. W większości to młodzi, niesamodzielni ale silni i zdolni do pracy. Z czasem nabierają hartu i stają się przykładnymi obywatelami w nowym środowisku. Czas zmienia ludzi, a ten bezwzględnie odmierza swój cykl. Cierpliwie buduje kolejne warstwy i uodparnia na przeciwności otaczającej ich rzeczywistości.
Wieczorną ciszę znowu przerwał dźwięk rozsuwanej bramy magazynu, po czym w dół schodów zaczęło zbiegać już dwóch bogato uposażonych młodzieńców. Sternik rzucił na nich okiem, uśmiechnął się, ale po chwili mocno się skrzywił.
– Co wy odwalacie psia jego mać? – Wstał z siedziska patrząc na chłopaków, którzy właśnie zastygli na deskach pomostu. – Gdzie pełne mundury? Gdzie twoja kamizelka? – rzucił surowo wskazując palcem do nowego.
– Bo nas będzie trzech, tyle, że… musimy jeszcze chwilę poczekać – odpowiedział pokornie ten, któremu przed chwilą rzucił torbę. – Kuzyn kolegi zaraz tu będzie, przysięgam, nie będzie problemów, proszę nas nie skreślać, zostawiliśmy dla niego cześć naszych rzeczy – wystękał kłaniając się w pas i składając dłonie jak do modlitwy.
– No chyba was pojebało do reszty! – Sternik odwrócił się w stronę kokpitu i usiadł zerkając na zegarek jednocześnie przygotowując silnik do startu. – Wsiadać, nie ma żadnego trzeciego. Nie takie były ustalenia. Możecie zostać jeśli coś się nie podoba – wykrzyczał prawie na jednym oddechu.
Wystraszeni młodzieńcy przez chwilę jeszcze stali trącając się łokciami, po czym, w końcu zajęli przydzielone im miejsca nerwowo obserwując szczyt schodów. Silnik odpalił za pierwszym razem. Pracował spokojnie na jałowym biegu zaburzając swym rytmicznym warkotem ciszę martwego miasta. Sternik zerknął na swoich pasażerów i zwolnił linę cumowniczą. Łódź odpłynęła od krawędzi pomostu poddając się nurtowi rzeki, ale po chwili silnik zwiększył obroty i wyrównał początkową pozycję względem pomostu.
– Czekajta na mnie! Nadchodzą! – Rozbrzmiał wysoki głos dobiegający z góry przystani.
Na jego skraju pojawiła się skacząca postać machająca w ich stronę, jednocześnie kierując dłoń w stronę Czyżykowskiego Bulwaru. Po chwili, równie szybko zniknęła dosadnie akcentując swoją obecność trzaskającymi, metalowymi drzwiami. Emocje udzieliły się młodym pasażerom. Nowy wyskoczył z łodzi i popędził potykając się o pierwsze stopnie schodów w stronę znikającego przed chwilą kuzyna. Drugi podniósł się energicznie, ale zatrzymał się jakby nie do końca pewny swojej decyzji.
– On już wybrał, ale ty się dobrze zastanów zanim zrobisz coś głupiego – usłyszał ze strony sternika, który właśnie przechylił dźwignię mocy silnika i łódź zaczęła nabierać tempa. – Zostawimy ich?
– Tak właśnie będzie, bo ja nie mam zamiaru ginąć w tym zasranym miejscu… – zdążył usłyszeć, bo ryczący na wysokich obrotach silnik zagłuszył dalszą część odpowiedzi.
Chłopak usiadł na swoim miejscu, czujnie obserwując przebieg wydarzeń rozgrywających się w okolicy pomostu. Targały nim emocje, mimo to, bał się cokolwiek zrobić. Zaciskając pięści, patrzył, to na nabrzeże, to na szerokie plecy sternika. Przez moment starał się ocenić swoje szanse i podjął decyzję. Tyle mu wystarczyło. Teraz albo nigdy. Rzucił się w stronę kierownicy łodzi, ale ciężki i twardy łokieć sternika w mgnieniu oka wylądował na jego twarzy i posłał go do parteru. Szarpnęło łodzią, a po chwili, przed oczami młodzieńca pojawiła się ciemna postać, która trzymała go za mundur i oklepując mu twarz rozdziawiała usta w złowrogim grymasie. Pisk w uszach powoli ustępował i z każdym otwarciem szczęki, coraz wyraźniej dobiegały otaczające go dźwięki. Widział coraz wyraźniej, ale ten obraz nie należał do wymarzonych. Sternik trzymał go za chabety i potrząsał krzycząc mu prosto w twarz. Odgłosy wróciły niczym zbłąkany bumerang, a wraz z nim krzyk sternika.
– Jesteś skończonym debilem! Naprawdę nie rozumiesz co się tu dzieje? Jak wygląda świat? – Szarpał jego ciałem. – Patrz co się tam wyrabia! – Popchnął go na skraj burty i wrócił na miejsce, po czym ponownie przesunął dźwignię silnika.
Od strony bulwaru dostrzegli tańczące snopy latarek, a po chwili, do rytmu świateł dołączyły pojedyncze strzały. Kilka poleciało w stronę ich łodzi, ale odległość była już na tyle duża, że posyłane ku nim kule, ginęły w falach martwej rzeki. Byli bezpieczni. Biegające po nabrzeżu błyski latarek zastygły na moment, by za chwilę skierować swoje światło w stronę schodów. Nowy dobiegał właśnie do ich szczytu.


***


Dźwięk oddalającej się łodzi nie wróżył niczego dobrego. Zdążył ubrać pozostawione mu wyposażenie i podszedł do drzwi magazynu lekko je rozsuwając. Oddech wyrównywał się z każdą upływającą sekundą. Gonili go od Szklanych Domów i pewnie dotarłby na czas, gdyby nie pułapki, które musiał bezpiecznie ominąć. Wyjrzał zza drzwi, ale szybko się schował. Widział wyraźnie jak ścigająca go grupa szemranych postaci rozbiegała się po okolicy przystani, posyłając kolejne kule w stronę odpływającej motorówki. Obserwował ich, ostrożnie kucając przy ledwo rozsuniętych skrzydłach magazynu.
W tej samej chwili, na szczycie schodów pojawił się Patyk, kuzyn którego jeszcze przed chwilą widział siedzącego w łodzi. Wybiegł wprost na strzelającą grupę, po czym znieruchomiał w widocznym przerażeniu. W jednej chwili wszystko ucichło, choć w oddali ciągle było słychać niesione przez rzekę, oddalające się echo silnika motorówki. Teraz, każda lufa karabinu była skierowana w jego stronę.
– Stój tam gdzie stoisz! Nawet nie drgnij! – Ktoś ze ścigających rzucił w jego stronę.
Patyk stał jak wryty, a kordon z każdym krokiem osaczał go, stopniowo zawężając swój krąg. Jeden ze ścigających opuścił broń i wyszedł z szeregu stając przed chłopakiem.
Z wewnątrz magazynu nie było słychać o czym rozmawiają, ale sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz bardziej niespokojna. Widział wyraźnie jak zaczęli nerwowo gestykulować, aż drugi rozmówca z zawieszonym na plecach karabinem, powolnie przeniósł dłoń na kaburę pistoletu. Po chwili broń została wycelowana w sam środek czoła rozmówcy i bez większych emocji, ciszę przerwał strzał.
Zza rozsuniętych drzwi widział wyraźnie przebieg egzekucji. Oderwał się od szczeliny i ciężko oddychając, przylgnął plecami do jednego ze skrzydeł. W oczach zaczęły wirować mu świetliki, a żołądek poderwał się w górę posyłając spory ładunek wewnętrznych wydzielin, który po chwili chlusnął na podłogę magazynu. Stracił równowagę i upadając, oparł się o jeden z wieszaków, na którym składowane były wiosła i zrzucił na siebie całą zawartość.
Gdy odzyskał przytomność zerwał się i ponownie przywarł do skrzydła drzwi magazynu. Doskonale rozumiał, że ucieczka w tym położeniu, to jedyne najrozsądniejsze wyjście z tej sytuacji. Odszukał po omacku krawędź wrota i zbliżył się do niej ostrożnie. Wokół panowała cisza. Było pusto, poza ciałem Patyka, które ciągle leżało u szczytu schodów. Odgłos motorówki również przepadł w otaczającej go ciemności. Odpłynęli, a wraz z nimi jego szansa na ucieczkę z tego syfu. Wiedział, że drugi przerzut nie nastąpi prędko, a jego organizacja pochłonie szereg kolejnych wydatków. Jednak powrót w „ramiona” Kapłana był w tych okolicznościach nie do przyjęcia.
Odczekał chwilę i najciszej jak potrafił, rozsunął wrota magazynu, a jego płuca na nowo wypełniły się stęchłym, mimo to, orzeźwiającym powietrzem. Ostrożnie wychylił głowę na zewnątrz, ale następne wydarzenia zdecydowanie nie pobiegły po jego myśli. Nie zdążył nawet zareagować. Cień postaci i kolba karabinu niespodziewanie pojawiła się przed jego twarzą i z głuchym uderzeniem „zgasiła” w nim światło, odcinając po raz kolejny kontakt z rzeczywistością.

[1] Hasło z polskiego filmu komediowego z 1991 w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego "Rozmowy kontrolowane".
[2] J.w.


Tagi:
#postapo#uniwersum_metro_2033#ksi#debiut#fantastyka#metro
piątek, 15 stycznia 2021

Izolacja



Ooo proszę, dopiero co się rok rozpoczął, a tu już pierwsza, "pozytywna" wiadomość...

Jako, że przed nami jeszcze długi czas izolacji (za sobą 5-ty dzień), ogłosiłem swoją koronację, a pierwszym rozporządzeniem było "czytamy książki" hehehe najlepiej z podziałem na role, tyle tu natrafiłem na drobny kłopot, a mianowicie, znając charakter czytanych przeze mnie historii, szybko skończą mi się aktorzy...

Nic to, poczytam w milczeniu.
Pozdrawiam - Michał





sobota, 25 lipca 2020

Miało być tak pięknie (część 2)



Nadal nie rozgryzłem żywotności książek na rynku, bo jeśli chodzi o ich premiery temat jest jasny - określona data, zapowiedzi, wstępne projekty okładek i dalej wszystko idzie swoim rytmem. Ale co z pozycjami, które leżą już na rynku od dłuższego czasu? Tak, wiem, że część księgarni informuje o swoich zapasach poszczególnych tytułów, ale przecież dochodzi jeszcze element dodruków, uzupełnień stanów magazynowych itd. Kiedy w końcu mówią dość? Jak długo mogę wstrzymywać taki zakup i odkładać go na później zanim upatrzona przeze mnie pozycja zniknie z rynku lub zanim ostatecznie skończy się jej nakład? To bywa często stresujące, bo czasem tych nowości jest aż tyle, że z każdą kolejną pojawiającą się pozycją, myślę a dobra, w tych spodniach jeszcze miesiąc pochodzę, buty można przecież skleić, a skarpety tu się przecież zaceruje, tu podwinie, nie będzie widać. A tak na serio to coś w tym jest, bo ilość terminów, premier wytwarza u mnie jakiś wewnętrzny lęk, że tak jak szybko pojawi się dana pozycja tak szybko zniknie z magazynowych półek. Dzisiaj usiadłem do wstępnego zamówienia i dla przykładu znalazłem dwie pozycje Mastertona, które premierę miały w 2013 roku. Wskazuje to, że jakiś zapas czasowy jednak jest możliwy ale to w końcu Masterton więc może to nieco zakrzywiać średnią żywotności względem mniej znanych autorów. Osobiście więc wolę dmuchać na zimne i wrzucam do pamięci każdą interesującą mnie premierę i zwykle z lekkim poślizgiem w pierwszych dwóch miesiącach zamykam temat. Wówczas też przestaje mieć znaczenie kiedy przeczytam daną pozycję, ważne, że zdążyłem, niech sobie leży, dojrzewa, niech czeka wśród innych. Ważne, że dotarła, że zdążyłem.

Można by pomyśleć, że wraz z nabyciem, czy to w księgarni, czy za sprawą wszechmogącego kliknięcia "kupuję" nowo wydanej bądź dopiero co odkrytej książki, po raz kolejny chwytam kawałek bezkresnego nieba. Oto już, za chwilę zanurzę się w tej wyczekiwanej historii, wniknę w jej świat błogo upajając się każdym detalem, każdym powiewem jej świeżości. Nic bardziej mylnego, bo gdy dociera do mnie taka paczka, to zwykle wyciągam z niej kilka bądź kilkanaście takich upragnionych pozycji. Układam je przed sobą, oglądam i główkuję wstępną kolejność ich odkrywania. Wszystkie przeważnie są już lekko po premierze, obdarte z pierwszych recenzji, opinii, przypisanych not, mimo to przygarniam je bez wyjątku z należytym szacunkiem. Chwilę później, podczas układania ich na docelowych półkach przychodzi czas refleksji i zdaję sobie sprawę, że ta poczekalnia ma przecież swoje prawa. Żyje swoją naturą i to co sobie zakładałem oczekując na przesyłkę czy też tuż po jej rozpakowaniu nijak ma się do tego co już zalega i krzyczy wniebogłosy. To zupełnie inny wymiar i spora różnica pomiędzy tym co pragnę mieć w swoich zasobach, a tym co chciałbym czytać w tym konkretnym momencie.

Swoją drogą uwielbiam ten czas, kiedy ponownie staję przed całym zbiorem i dokonuję wyboru kolejnej podróży. Czasem zajmuje to chwilę, czasem trochę dłużej i czuję się wówczas jak rock'n'rollowa gwiazda słysząc w głowie "Weź mnie, weź mnie, ja się przed Tobą otworzę, przekartkuj mnie." No dobra, nie słyszę, ale jest równie miło. Swój wybór traktuję różnie, czasem jako ucieczkę, jako nabranie oddechu, reset od poprzedniego gatunku, a czasem jako impuls by brnąć dalej w podobnym klimacie. Czasem zdarza mi się też, że wybieram po sobie z pozoru różne tematycznie zaszufladkowane książki, a w rezultacie okazuje się, że stykają się ze sobą drobnymi elementami, które idealnie do siebie pasują. Bywa też tak, że zupełnie nieświadomie trafiam na tę samą porę roku lub jakiś charakterystyczny okres, w którym została osadzona fabuła. Przyznaję, że dodaje to wówczas większej głębi i bliżej spaja mnie z losem poznanych bohaterów. Tylko czekać, aż kiedyś wydawcy zaczną wypuszczać książki według sprecyzowanych wytycznych typu czytaj jesienią albo w okresie wczesnej wiosny.

Wreszcie nadchodzi ten utęskniony moment. Został dokonany wybór i następuje czas kiedy znowu mogę oddać się kolejnej przygodzie. Już mam zniknąć, już miało się dokonać ale zaraz. STOP. Wieczorny domowy wir wciąż jeszcze trwa. Ostatnie wędrówki dzieci do kuchni, wyprawy do toalety, ostatnie pytania, które po chwili generują kolejne i kolejne. To komuś ćma wpadnie do pokoju i potrzebna jest moja ingerencja albo ktoś wypatrzył pod sufitem pająka. Czekam cierpliwie choć już nerwowo zerkam na zegar. Jestem spokojny, powtarzam w kółko niczym mantrę licząc w głowie, o której najpóźniej powinienem się położyć by wstać w miarę wyspany. Przecież miałem rozpocząć przygodę! Jeszcze chwila, ostatnie przytulasy, żegnamy się. Mam wreszcie swój czas, leżę, jestem spokojny. Pierwsza strona, kolejna. Drugi rozdział.

- A ty już czytasz? - słyszę ze strony mojej Żony.
- yhy - mruczę nie odrywając wzroku od tekstu, choć już zdążył prysnąć czar.
- Oj to z Tobą już nie można pogadać? - kontynuuje.
- yy - ucinam i kolejny raz wracam do początku strony, choć czuję, że jeszcze nie poczytam.

To przecież miało być takie proste, biorę do ręki książkę i czytam, ile w tym filozofii? Powoli staję się nerwowy, lekko niemiły. Z drugiej strony to niesamowite jak w takiej chwili szybko i łatwo można osiągnąć porozumienie i rozwiązanie każdego domowego problemu. Koniec końców, wyruszam w utęsknioną przygodę choć zwykle są to godziny nocne. Dwie godzinki jeszcze dla siebie urwę, może ciut więcej, tylko do końca rozdziału, no dobra kolejny będzie tym ostatnim.

Jak się okazuje, zaplanowanie czasu na książkę może być nie lada wyzwaniem i patrząc z tej perspektywy na etapy mierzenia regałów, ustawiania półek, wyboru gatunków, zamówień stwierdzam, że to było nic. Znaleźć później odpowiednią chwilę dla książki w tym pędzącym tempie życia to dopiero jest nie lada wyczyn. Nie lubię czytać z doskoku, odrywać się w środku rozdziału, nie potrafię już nawet skupić się podczas rozmów, czy grającego w tle telewizora. Za czasów szkoły średniej czy studiów uczyłem się ze słuchawkami na uszach, w których dudniła metalowa muzyka. Dzisiaj rozgraniczam ten czas, odpowiedni dla muzyki i dobrej literatury - nigdy razem, bo nie potrafię. Kiedy już jednak znikam przy literaturze, czas zwykle się załamuje, dziwnie przyspiesza i kończę wieczorne posiedzenia zwykle zbyt późno. Niemniej jednak, czy to w jednej czy w większej ilości podejść, czytam książkę zawsze do końca. Póki co idzie mi całkiem nieźle, bo szukając w pamięci tylko raz odłożyłem książkę z myślą "może innym razem". Pamiętam ją doskonale, ale to była specyficzna lektura i trudna - Sztuka wojny - Sun Tzu, Sun Pin. Wróciłem do niej chyba z rocznym odstępem czasu i poszło. Bardzo dobra pozycja. Z natury jestem optymistą, zawsze mam nadzieję, że jednak będzie dobrze i podobnie reaguję przy książkach, z którymi od początku się nie zgrywamy. To przecież jak wyłączyć numer przed refrenem, bądź przed popisami gitarzysty. To można porównać również do odpalania samochodu podczas groźnego mrozu, kiedy kręci się kluczykiem z nadzieją, że w końcu odpali, że jednak ruszymy z miejsca. Tak mam właśnie z książkami, które często potrafią zaskoczyć i wywrócić ich postrzeganie nawet w samej końcówce. Nie odbieram sobie tej przyjemności, a jeśli już faktycznie czuję, że coś może pójść nie tak, nie rozpoczynam jej w ogóle. Stają się wówczas prezentem dla moich najbliższych.

Znowu nie dotarłem do sedna, założenie tego tekst było inne, ale cóż temat książek, tak jak one same jest nieprzewidywalny. Może innym razem.

Pozdrawiam - Michał

https://www.facebook.com/Punktzaczytania
Tagi:
#biblioteczka#ksi
czwartek, 23 lipca 2020

Miało być tak pięknie (część 1)



Nigdy nie sądziłem, że stworzenie własnej biblioteczki może okazać aż się takie trudne. Trudne pod względem doboru wydawnictw, szaty graficznej, czasem rozmiarów książek i przede wszystkim tematyki. Dobrych kilka lat temu nie zastanawiałem się jak to będzie wyglądać aż od momentu kiedy to książki zaczęły piętrzyć się i coraz wyraźniej podkreślać swoją obecność. Zaczynałem od jednego regału, pierwszych książek sprezentowanych od Żony, głównie militaria, bo to był akurat mój okres biegania z repliką po lesie. Miałem kilka takich etapów, spory odcinek machania włosami podczas koncertów stojąc na scenie z gitarą, krótki epizod z rysunkiem, czas na paintball i gry scenariuszowe, aż w końcu usiadłem przy rodzinnym ognisku i znowu zacząłem czytać. Zniknąłem i tak ten czas trwa do dzisiaj. Wieczór za wieczorem, książka za książką, wciąż uciekam.

Przez ten cały okres poszukiwań swojego miejsca, utraciłem czujność względem nowości książkowych jak i samych autorów, którzy z biegiem lat w mniejszym lub większym stopniu podkreślali swoje miejsce na kartach literatury. Momentami nadal czuję się jak dzieciak, który na nowo odkrywa, łączy ze sobą serie, cykle i dopasowuje je do swoich upodobań. Rzuciłem się na wszystko, nowości, klasykę i całą resztę jaką zarekomendowały mi media pewnie przez mój urok osobisty. Czas jednak bardzo szybko zweryfikował i mocno zawęził gatunki książek, które miałem szansę ogarnąć bo ich ilość na początku okazała się przytłaczająca i czułem, że z każdą odkrytą pozycją stos będzie nie do przebrnięcia i w końcu mnie przygniecie. Ale i na to miałem plan. Postanowiłem, że koniec zakupów i będę czytać tylko to co już zdążyło się nawarstwić i nawet udawało się zmniejszyć stosik wstydu. Po kilku miesiącach puściłem zamówienie na zaległości, które ukazały się w międzyczasie i wróciłem do punktu wyjścia. Wymyśliłem coś nowego, postawiłem sobie szlaban, że owszem, co miesiąc będę kupować książki, ale zawsze o kilka mniej niż ilość tych, które zdążę w tym czasie przeczytać. Cóż, nie udało się i póki co mam zapas na jakieś dwa lata czytania, pod warunkiem, że nagle wszyscy przestaną pisać. Polubiłem taki stan.

Dzisiaj, mam już jakiś w miarę określony kierunek literatury, który stopniowo zapełnia moje półki i syci moje zmysły. Mimo to, ciągle natrafiam na jakieś przeciwności i różne niespodzianki. Zbudowałem ścianę regałów, zoptymalizowałem odległości między półkami i odkryłem nowy problem. Okazuje się, że jakie wydawnictwo, takie rozmiary książek. To niesamowite jakim utrudnieniem może być wysokość książki. Ustawiłem sobie odległości między półkami na dwadzieścia dwa centymetry by maksymalnie wykorzystać powierzchnię, a jednocześnie by było chociaż miejsce na palec, aby móc łatwo wyciągnąć interesującą pozycję. Wszystko było dobrze do momentu kiedy moje progi odwiedziła książka wydawnictwa Helion i jej dumne prawie dwadzieścia pięć centymetrów. Gdzie ja miałem sobie ją postawić? Położyć nie mogłem skoro wkrótce dołączyła do przeczytanych, bo przecież wymyśliłem sobie zasadę "przeczytane stoją, nieprzeczytane leżą" co zmusiło mnie w takiej sytuacji do reorganizacji półek, wierceniu nowych otworów, podnoszenie, obniżanie aby w końcu i ta znalazła swoje miejsce. Teraz doszedłem do takiej wprawy, że przekładam całe półki skoro książki ułożone są tematycznie. To nie była pierwsza niespodzianka związana z rozmiarem książki. Trafiło mi się kupić Stephena Kinga "Pan mercedes" w jednym z sieciowych sklepów. Potem dokupiłem kolejne części tej historii i ewidentnie gryzły się względem tej pierwszej, która mimo tego samego wydawnictwa, była niższa o centymetr!!! Cóż, ciąć kolejne? Uda mi się to zrobić w miarę równo? Byłem blisko podobnych pomysłów, pozostało jednak przymknąć oko ale drzazga uwierała zbyt mocno. Kupiłem na nowo pierwszą część w odpowiednim rozmiarze i znowu mogłem spać spokojnie. Mam jeszcze jedną półkę, gdzie pewnie przeprowadzę podobny zabieg bo ileż można odwracać wzrok, a wiem dokładnie gdzie się znajduje.

Najgorsze co może przytrafić się czytelnikowi to nagła zmiana wydawnictwa podczas trwającej serii czy cyklu książek, bądź jej wznowienie w nowej aranżacji. Zmiana wizualna, która zaburza półkowy układ to kolejny "problem" idealnego ułożenia. Simon Beckett był przykładem, kiedy to mając idealnie pasujące do siebie pierwsze cztery pozycje cyklu kupiłem dwie kolejne wydane już przez inne wydawnictwo. W zupełnie innej szacie graficznej, ewidentnie burzyły wizualną harmonię, a na dodatek miałem świadomość, że nowe wydawnictwo wznowiło pierwsze części pasujące do ich ogółu. Dylemat? Raczej nie, bo pewnie przyjdzie moment kiedy podmienię wydania zastępując je tymi pasującymi. Póki co dalej odwracam wzrok. Nie lubię filmowych okładek, tego szału, który rozkręca się po ekranizacji książki. Zawsze odrzucałem tę nową formę choć i tutaj byłem zmuszony do nagięcia zasad. Tylko raz uległem filmowej aranżacji i odbyło się to w przypadku książki Dana Simonnsa "Terror" ale to głównie dla wydania w twardej okładce - jest obłędne. Właśnie, twarda okładka to również temat zasługujący na chwilę uwagi. Zdarza się czasem, że dane wydawnictwo wypuszcza książkę w kilku opcjach. Z założenia stawiałem na miękkie, bo były ciut tańsze i lżejsze, a podczas wielogodzinnego czytania leżąc, ma to już znaczenie. Niestety kilka (kilkanaście w przypadku Vesper) książek ukazało się tylko w opcji twardej, a że były to pozycje, które wypadałoby mieć w swoich zasobach, znowu musiałem nagiąć swoje założenia i poddać się trendowi.

Chyba każdy papierowy czytelnik wciska nos w książkę lub kartkuje ją sobie przed twarzą. Uwielbiam ten zapach i aż dziwię się, że czołowe firmy nie opatentowały osobistych pachnideł o tej barwie. Niesamowite. Budując swoją domową biblioteczkę nastawiłem się na "dziewicze" egzemplarze. Te o niepowtarzalnym zapachu, nowe, nieskazitelne. Do pewnego momentu nawet się to udawało, jednak czym dalej w las, tym było trudniej. Poszukiwane książki znikały z zasobów księgarni przez co były tylko dostępne na rynku wtórnym. Czasem wysłużone, z mnóstwem zagięć, przebarwień jak i ogólnych śladów użytkowania. Przełknąłem i tę kluchę w gardle i dzięki temu mogę znowu upajać się zapomnianymi bądź kultowymi tytułami. Często korzystam z antykwariatów, bo czasem można trafić na foliowany w idealnym stanie egzemplarz, w odróżnieniu od tych cenowo przebitych w wyniku licytacji.

Tak to się wszystko zaczęło, zmieniało i nadal trwa. Zacząłem budować swoją strefę, nałożyłem twarde zasady, lecz kto mógł przypuszczać, że będę zmieniać się sam.

Pozdrawiam - Michał

https://www.facebook.com/Punktzaczytania
Tagi:
#biblioteczka#ksi

Archiwum

© 2007 - 2024 nakanapie.pl