Avatar @MichalL

@MichalL

Bibliotekarz
64 obserwujących. 48 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około 6 godzin temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
64 obserwujących.
48 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około 6 godzin temu.

Blog

niedziela, 24 września 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 70

(00:04)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Nie planowałem dzisiejszego spotkania, a muzyczne informacje jakie napłynęły do mnie w ciągu minionego tygodnia były takiej rangi, że można było spokojnie przeciągnąć je w czasie. Taaaa. Guzik, bo patrząc na mój ostatni wpis wywołałem wilka. Pisałem na łamach ostatniego spotkania, że byłem na koncertach IM w 2008 i 2018 roku i że teraz powinna być przerwa na solowy album wokalisty, jakaś trasa koncertowa i spotykamy się w 2028 z IM na jakiejś kolejnej trasie.  I co? Proszę, wpadła bodajże w czwartek zapowiedź, która ustawiła mój plan na odpowiednie tory. Bruce Dickinson wypuszcza swój solowy album w 2024 roku, a tym samym, na stronie projektu pokazują się pierwsze daty koncertów. Na razie tylko Meksyk i Brazylia ale mam nadzieję, że to tylko preludium dla większego zasięgu.

 

Oto 30 sekundowy przedsmak, a ja jaram się nim jak mały Kazio.

 

 

Gdy pierwszy raz odsłuchałem ten mały fragment, pomyślałem, że to może być przecież wstęp do już konkretnego numeru z nowego albumu, więc te 30 sekund może mówić wszystko. Zdradzać ciężar, jak i klimat płyty. Zakładam, że będzie potężna bo i gitarowe brzmienie mocno przypomina przedostatnią płytę „The Chemical Wedding”, a ta przygniatała. Dla przykładu podrzucam pierwszy numer otwierający wspomniany album.

 

 

Mega ciężki początek a i tempo wolniejsze niż te spotykane w IM. Ogólnie, solowe płyty Dickinsona różnią się od tego co tworzy z zespołem. Są bardziej agresywne (pomijając pierwsze albumy), a przy tym mniej złożone. Moja Żona stawia solową karierę Dickinsona ponad IM. Cieszę się, że ma swoje zdanie, w końcu na tych płytach zbudowałem podkład muzyczny do naszej ślubnej. W domu już przygotowałem Panią Żonę, że w następnym roku jedziemy na koncert składający się na solową trasę Jej faworyta. Gdziekolwiek się odbędzie.

 

Z tej płyty właśnie pochodził ten numer, przewidziałem, że podczas wyjścia z USC będzie padać ;)

 

 

Doskonały numer, a solo i zaraz potem zwolnienie z refrenem wywala z butów.

 

To jeszcze jeden z tej płyty…

 

 

Pisałem, że solowe albumy mocno różnią się od płyt IM i w sumie o to chodzi. Nikt przecież nie zakłada na boku solowego projektu by grać to samo co w macierzystym (jak to można się pomylić). Tak sobie przed chwilą skakałem i przypomniał mi się numer, gdzie Dickinson udzielił się gościnnie. Zaraz przejdę do sedna, bo kolejnym bohaterem tej opowieści będzie Rob Halford i jego jeden z solowych albumów. Zacznijmy od numeru.

 

 

Tak, już w pierwszych taktach słuchać głos Diskinsona. Rob Halford w swoim czasie również odłączył od Judas Priest tworząc kilka solowych projektów. W jednym z ostatnich, wydał na świat owoc mocno nawiązujący do JP. Niektórzy krytycy są zdania, że ta solowa płyta mogłaby być równie wydana pod znakiem Judas Priest i nie byłoby w tym większego przekłamania. Jestem podobnego zdania, choć solowe partie nie są tak spektakularne i melodyjne jak w JP.

 

Albo ten numer, rodem z Judas Priest.

 

 

A może to taki zabieg marketingowy, że wokalista odchodzi od zespołu, tworzy coś na boku po czym jednak wraca z wielkim hukiem. Fanfary, konfetti, nowa płyta i jeszcze większe pieniądze. Hmmm. Nic nie sugeruję, to była taka lekka myśl. Halford opisał w swojej biografii okoliczności swojego odejścia, podobnie też Dickinson. W ogóle, oni wyjątkowo mocno idą w parze ze swoimi wyborami.

 

Ok, to tyle z niusów i idących za tym wywodów jakie przyniósł ostatni tydzień. Teraz już na lekko, a wachlarz możliwości mamy uuuuuu. U mnie sobota, zwykle jest pod szyldem muzycznym. Często w ten dzień przypada sprzątanie, więc muzyka leci w tle. Czasem przygotowuję obiad na niedzielę, więc muzyka również dodaje mi skrzydeł. Tak też było i dzisiaj, byłem sam przez kilka godzin, więc jadło przygotowane a i muzycznie się napełniłem. Numery z minionej epoki, bo jak wpiszę „Vietnam songs” na YT to mam szereg składanek w lekkim, a przede wszystkim odpowiadającym klimacie. Potem poleciała jakaś składanka AC/DC bo nie chciało mi się już włączyć winyla i koniec. Włączyłem sobie w TV „The Voice Of Poland”. A po północy usiadłem tutaj.

 

Każdym z tych etapów, mógłby rozpocząć kolejną przygodę ale nie dzisiaj. Chciałem zamówić jakieś winyle, ale to też musi jednak poczekać. Potrzebuję snu.

 

 

Mistrzostwo. Zaraz po tym dostałem propozycję, która pokazuje jak inny znany numer i przede wszystkim wokalista zmieniał się, ewoluował na przestrzeni lat. Ten obraz poniekąd nawiązuje do ostatniego odcinka muzycznego szwendania, kiedy to przywołałem temat emerytury zespołów.

 

 

Smutny obraz, o którym się zapomina. To jeszcze Ci Panowie, którzy prawie zaprzeczają metryce. Piszę prawie, bo jednak zasiadający podczas tego występu perkusista również zakończył swoją życiową podróż.

 

 

Jeśli to z najnowszych koncertów, to jak na 80’ latków trzymają się całkiem nieźle.

 

Ok. Ostatni i niech to będzie zupełnie odbiegający, albo nie, zapętlimy to szwendanie jak kiedyś. Tematem otwierającym był Dickinson, więc pokręćmy gałkami, dołączmy numer z minionej epoki równie znanego zespołu i jeszcze element koncertowy, bo to istotna sprawa. Niech płonie*.

 

 

Dziękuję za uwagę.

 (03:39)

 

***

Deep Purple - Burn 1974

niedziela, 17 września 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 69/2

So (23:32)

 

Jestem, napełniony Duchem Świętym, bo dzisiaj zostałem jednym z rodziców chrzestnych. Wbrew pozorom nie spłonąłem, kościół stoi, woda w chrzcielnicy nie wrzała. Baaa pamiętałem wszystko, a nawet śpiewałem hehe. Jak za dawnych, dawnych czasów, kiedy w małej parafii obstawiałem z prowadzoną przeze mnie scholą niedzielne Msze Święte dla dzieci. Potem jednak zaczęły powstawać podwaliny na mój zespół i drogi nieco się rozeszły.

 

Wczoraj zacząłem pisać o spuściźnie, o reaktywacjach. Chodzi mi o to, że coraz częściej jestem świadkiem kończących się muzycznych dróg. Zespoły, które niegdyś tworzyły gatunki, stawały się filarami, dzisiaj odchodzą. Członkowie z racji wieku umierają, bądź zapada decyzja o zakończeniu działalności. Smutne to i niepokojące. Często zastanawiam się co będzie później? Godni następcy, innowatorzy czy raczej skazani będziemy na powielanie tego co działa i zrzesza masy fanów.

 

Bo taki Motorhead, który wraz ze śmiercią Lemmy’ego w 2015 roku zakończył działalność. To najmądrzejsza decyzja jaka wówczas mogła zapaść, bo nie wyobrażam sobie by ktoś mógł zaśpiewać i zagrać w taki sposób.

 

 

Tak sobie jeszcze myślę, że to chyba też moja wina. Że w mojej głowie mam to tak poukładane, że każdy nowy zespół papugujący styl wielkich zespołów traktuję jako profanację i z góry go przekreślam. No nic, może kiedyś dojrzeję do innych reakcji.

 

Wiecie co mnie skłoniło do takich refleksji? Widziałem ostatnio najświeższe zdjęcia członków Iron Maiden. Matko, pomyślałem, czyżby zbliżał się koniec? Dickinson ma 65 lat, reszta panów ciut przed siedemdziesiątką, a perkusista 71 lat. Moi rodzice są w podobnym wieku ale z całym szacunkiem dla Taty, nie wyobrażam sobie dać mu instrumentu i żeby przez bite dwie godziny skakał, tańczył przy tempie w okolicy 150 BPM.  Oni jeszcze dają radę.

 

 

Cóż, coraz częściej w wywiadach padają słowa o zakończeniu kariery IM, więc powoli się godzę się z tą myślą. To jeszcze jednak nie teraz. Mam w głowie plan, a jego zakończenie to dopiero 2028 rok. Dlaczego? Pierwszy raz pojechałem na koncert IM do Warszawy w 2008 roku. Drugi, w 2018 do Krakowa. Trzeci planuję analogicznie, czyli dziesięć lat później a do tej daty mam jeszcze trochę czasu. W międzyczasie ma pojawić się w końcu kolejna, solowa płyta Dickinsona, więc mam również nadzieję na jakąś trasę koncertową i tu pojadę z Żoną. W tym czasie IM trochę odpocznie, przygotuje kolejny materiał na płytę i spotkamy się w 2028 roku na pożegnalnej trasie. Plan idealny, muszę im go przedstawić ;) Później? Ten Pan może coverować.

 

 

Podziwiam przykłady świadomego zakończenia działalności zespołów, bo to musi być cholernie ciężka decyzja. Znany już Wam Slayer, odłożył instrumenty w 2019 roku po niemal czterech dekadach. Nie wiem co się dzieje z AC/DC. W 2020 wydali płytę ale dzisiaj szukałem filmików z koncertów po jej wydaniu i trafiałem tylko na jakieś fake’owe tytuły. U nich też w pewnym czasie sytuacja mocno się poplątała a wybór Axla Rose’a (Guns’N’Roses) w roli wokalisty uważam za grube nieporozumienie.

 

 

Jeśli już jesteśmy przy Axlu, to przecież Guns’N’Roses w ostatnich latach również przeszło kluczowe zmiany. Pamiętam jak na gitarze przez długi czas grał jakiś czub z pudełkiem KFC na głowie. W jego miejsce na szczęście powrócił Slash, a jakiś czas później główny rozgrywający w sekcji rytmicznej czyli basista Duff McKagan. Poniżej fragment koncertu z zeszłego roku i jak słucham (któryś raz z kolei) muzycznie brzmi to wyśmienicie ale wokal uuuuuu pozostawia wiele do życzenia, porównując go do lat 90’.  

 

 

Zaraz pokażę Wam magię studia, bo znalazłem chyba ich nowszy numer. Wersja studyjna ale tu o dziwo wokal brzmi przyzwoicie. Cuda, gałki, gałeczki robią swoją robotę hehe.

 

 

Kurczę, jako małolat szalałem za tym zespołem, przepasałem się koszulą flanelową, miałem na czole kultową czerwoną chustę, a koncert z Paryża 1992*, który nagrałem na VHS z polskiej telewizji odtwarzałem dziesiątki razy. Ach jak ja wówczas marzyłem o swoim zespole i patrząc na swoją ruską gitarę, którą kupiła mi Mama na miejscowym rynku, wiedziałem, że kiedyś to nastąpi ;) Podobno w jednym z wywiadów padły słowa z ust Axla „Nigdy nie zagram dla Polaków i Żydów”, które w latach dziewięćdziesiątych zrobiły dużego szumu. Patrząc na nie obecnie, to albo zmieniły się Pana poglądy, albo przypiliło i gramy gdzie tylko nas jeszcze chcą hehe.

 

Czas na Led Zeppelin, bo to arcyciekawy zespół, który w 1980 roku, wraz ze śmiercią perkusisty zakończył swoją działalność z dorobkiem w postaci dziewięciu płyt. Ja się pytam. Jak po ponad czterdziestu latach ciągle słyszę jakieś przebłyski o ich aktywności? Tu gdzieś Plant, tu Page? Już sobie odpowiadam. Od tamtego czasu zespół powstawał przy okolicznych wydarzeniach i pojedynczych koncertach. Ciekawe rozwiązanie, tak jak w późniejszych latach wybór syna, który przejmuje stołek perkusyjny zmarłego ojca? Genialne.

 

 

Przy Axlu wspomniałem o magii studia. To prawda, tam można zrobić cuda, więc podrzucam dla rozluźnienia filmik. Oj ciężka praca dla takiego reżysera dźwięku.

 

 

Specjalnie nawiązuję do tego studia, bo za nic nie układa mi się przypadek Ozzy’ego Osbourne’a. Nie ma już Black Sabbath bo sprawa została zamknięta w 2017 roku. Ale Ozzy ciągle śpiewa w solowym projekcie i brzmi to całkiem nieźle mimo 75 lat na karku. Ostatnio widziałem zdjęcia w internecie, gdzie znacząco przygarbiony podpiera się laską. Wygląda na wrak człowieka, ale znowu słuchając ostatniej płyty, zupełnie nie przekłada się to względem pierwszego wrażenia. To tak jakby wszystko siadło oprócz głosu.

 

 

Widzieliście ten stojak, oparcie za plecami na wysokości odcinka lędźwiowego? Zabezpieczenie jak w przypadku lalek w pudełku gdzie jest mnóstwo takich usztywniaczy by produkt się zbytnio nie przemieszczał? Ciekawe. W każdym razie cieszę, że ten człowiek jeszcze żyje. To jeszcze jeden… w końcowej fazie główne stery przejmuje Zakk Wilde, mówiłem że grał u Ozzy’ego. Tak, to ten od obecnej Pantery.

 

 

Prawie zapomniałbym o zespole Nirvana. To przecież też kawał znaczącej historii choć to tylko parę lat (1987 – 1994). Z tym zespołem łączy się pewna historia. W podstawówce jeździłem na kolonie, ta konkretna miała miejsce w Bukowinie Tatrzańskiej. Słuchałem wówczas Guns’N’Roses, Nirvanę, znałem jedną płytę Xentrix i dopiero co poznawałem płyty zespołu Metallica. W pokoju chłopaki puszczali numer „Master of Puppets” a ja nie mogłem zrozumieć skąd wiedzą kiedy krzyczeć „Master!”. Mocno nie ogarniałem.

 

 

W naszej miejscowości była też inna kolonia i z biegiem czasu (tamte wyjazdy trwały 2 tygodnie) zaczęliśmy się mijać na głównej ulicy. To czas kiedy pakowało się do magnetofonu baterie R20 i szło się z nim w plener przy dźwiękach muzyki. Podczas jednej z wypraw, minęliśmy dziewczyny, które również szły ze swoją muzyką. Zupełnie nie wiedziałem co puszczały, ale kumple je obśmiali, choć muzyka również brzmiała mocno (to był Antrax). Bukowina Tatrzańska kojarzy mi się dzisiaj z takimi większymi domami i pamiętam że był Kościół gdzie chodziliśmy na Mszę. Potem trochę polem i wracaliśmy do domu. Odpaliłem nawet mapę ale ciężko mi rozeznać się w okolicy poza Kościołem. Nie pamiętam w jakich okolicznościach, ale w końcu odbyła się wspólna dyskoteka, u nich. Ja już byłem zakochany w jednej dziewczynie, ale wiedzieliśmy że są starsze od nas. Cóż, chłopaki pomogli i w momencie kiedy jej koleżanki wypytywały o mój wiek lekko go zawyżyli. Poszliśmy na dyskotekę. Muza rockowa, wolne, szybsze numery ale nie mogłem znaleźć mojej wybranki więc stałem pod ścianą. Chłopaki dobrze się bawili a ja ciągle wypatrywałem. Przyszła, ale w kapciach. Cholera, nie wiedziałem co zrobić, bo jak zaprosić ją do tańca skoro jest w kapciach. Wszyscy normalnie w butach bo to taka sala jak większy garaż a ona ma kapcie na nogach. Poleciała Nirvana i nie wytrzymałem, podszedłem i poprosiłem ją do tańca.

 

 

Poszło gładko, pogadaliśmy, znowu wypytała mnie o wiek i potwierdziłem ustaloną z kumplami wcześniej wersję. Po tańcu zniknęła by za chwilę wrócić w normalnych butach hehehehe. Później jeszcze poleciał jeden numer Nirvany ale wówczas nie było podziały na pary, emocjonalna rozpierducha. Dzisiaj? Nie pamiętam jej imienia, miała średniej długości ciemne włosy opadające pod kątem na twarz. Hmmm myślę, że po ponad 30 latach wygląda nieco inaczej ;)

 

 

 

Będę już kończył bo z chwili na chwilę, coraz więcej przychodzi mi pomysłów. Janis Joplin, Jimi Hendrix, Jim Morrison. To temat bez dna i pewnie można tak bez końca. Widzieliście tego Pana, który zasiadał wówczas za perkusją w zespole Nirvana? Dave Grohl. Po śmierci Kurta Cobaina założył swój zespół i obejmując rolę gitarzysty i wokalisty szybko stracił swoich członków zespołu. Foo Fighters się nazywali. No dobra, w rzeczywistości nie stracił choć film pokazywał co innego.

 

 

a teraz pierwszy numer o którym mówią bohaterowie z tego zwiastuna. Kiedyś moja Siostra zadzwoniła, Michał, ten koleś co grał w Nirvanie na perkusji, grał taki numer na gitarze i splunął*. Hmmm chwila, odpowiadam. Zaraz Ci wyślę. Więc proszę. Tutaj zaprezentuję lepszą wersję, niestety bez splunięcia.

 

 

Dobra, starczy. Chciałem jeszcze powiedzieć, że skoro piszemy dzisiaj o zakończeniach, to będzie to ostatnie muzyczne szwendanie. To odpowiedni moment by to przekazać. Taaaa, taki żarcik hehehe.

 

Dziękuję za uwagę.

 (04:31)

 

***

Guns N Roses -  Civil War (Paris France 1992)

 

 

Foo Fighters - Everlong (Live at Live Earth)

 

niedziela, 17 września 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 69/1

Pt (23:35)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Jestem. Uwaga, ewoluuję. Dotychczas, kiedy pisałem muzyczne szwendania często czułem niedosyt, coś chciałem wrzucić, ale nie potrafiłem tego odtworzyć, a następnego dnia budziłem się i już wiedziałem o czym zapomniałem. Nie chciałem jednak ciągle edytować i rozszerzać danego wpisu, więc musiałem z tym żyć. W tym tygodniu, zacząłem sobie zapisywać napotykane dźwięki, a mój telefon zyskał kilka screenów z wyszukiwań. Mam nadzieję, że z czasem nabiorę wprawy, więc powinno być na bogato. Dzisiaj mam tego dużo, więc mam świadomość, że ogrom informacji mnie przerośnie i nie skończę tej nocy. W sobotę będę Ojcem Chrzestnym więc też przez wzgląd na to wydarzenie, żeby być wyspany, dokończę temat w sobotę.

 

Na pierwszy rzut, niespodzianka. A nieeeee, o i właśnie widać jak szybko mi umyka co chciałem napisać. Jak w telewizji, czas na małą reklamę. Jakiś czas temu stworzyłem na naszej kanapie zabawę „(nie)muzyczne skojarzenia”. Chodzi o to by dopasowywać do poprzedniego numeru kolejny wg własnego pomysłu wskazując czym się kierowaliśmy. (nie)muzyczne daje tę swobodę, że element łączący może być jakikolwiek. Tytuł, tekst, dźwięk gitary, czy użytego w numerze trójkąta, fryzura muzyka, kolor koszulki, cokolwiek. Muzyczne szwendanie często właśnie wygląda w ten sposób, na zasadzie skojarzeń, i przez tę zabawę, chciałem pokazać jak to się układa. 

 

https://nakanapie.pl/grupy/muzyka/temat/nie-muzyczne-skojarzenia

 

Każdy Kanapowicz wrzuca swój pomysł tylko do ostatniego numeru jaki zastał w temacie. A to ostatni… zapraszam do zabawy.

 

 

Kiedyś uwielbiałem radiową trójkę, głosy prezenterów, mega audycje. W latach dziewięćdziesiątych nagrywałem w nocy na kaseciaka koncerty polskich zespołów takich jak Hey, Ira czy też odkrywałem nowości zza oceanu. Od tamtych czasów wiele się zmieniło, łącznie z piątkową listą przebojów, mimo to, o ile mam możliwość, śledzę kolejne notowania. I trafiło mnie dzisiaj. Nie usłyszałem wykonawcy ale teraz już wystarczy zbliżyć do głośnika telefon a ten podpowiada co to za numer. Matko, gdybym ja miał takie możliwości trzydzieści lat temu. Ale do sedna, bo miała być niespodzianka. Zna ktoś zespół Laibach?

 

 

Dla mnie, mega numer, rewelacyjny teledysk i ta plamiąca niczym zaraza czerń. Ta harmonia wokalna, niski głos i wysoki. A w teledysku? O ile facet był kamienną twarzą to u kobiety znalazłem moment, kiedy oczy pokazywały niepokój. Sprawdziłem, że inspiracją było video z 1978 roku „Was ist Kunst”* (intrygujące). Musiałem zatrzymać bo znowu chcę nawiązać. Ten numer w końcówce ma zwolnienie i ma się wrażenie, że zaraz się skończy ale jednak zrywa się i jeszcze raz uderza. Podobnie jak przy Ludovico Einaudi, tu też, o wiele bardziej wyraźnie, wszystko nagle zamiera jakby kończył się numer i nagle trach!!! Typu, nie zasypiamy, lecimy dalej.

 

 

Wracając do mojego piątkowego odkrycia, genialne ujęcie, ale to nie wszystko, bo zespół Laibach jak się okazuje, to historia sięgająca lat 80’.  Serio, bo ja nigdy nie słyszałem o tym zespole, a oni mają około 30 płyt. Jak doczytałem, a historia bardzo ciekawa, zrobili kilka krążków zmieniając aranżacje znanych zespołów. Tu np. The Beatles.

 

 

Albo Queen

 

 

czy Europe

 

 

Jest tego więcej i w pewnym momencie przypomina mi zespół, który już kiedyś miałem przyjemność zaprezentować. Podobni wariaci. Aaaa Laibach był inspiracją dla Rammstein ;)

 

 

No dobra, przejdźmy do kluczowego punktu, którego rozważania równie dobrze mogłyby zająć nie jedno spotkanie. Spuścizna. Znaczenie dla muzycznego gatunku. Krótki epizod czy kamień milowy? Nie bez powodu podrzucam myśl. W ostatnim czasie wiele czytam o reaktywacjach zespołów z minionych dekad. Sama Pantera, choć nie ma już z nami braci Abbott to jednak odważnie ruszyli. Ciężko wyczuć na ile to hołd dla tych co odeszli, a próba zbicia dodatkowej fortuny. A może to kolejny pomysł zrodzony przy piwie typu, aaa reaktywujemy. Nie wnikam, ale widząc na różnych filmikach jak wyryty w mej pamięci chłopak z lat 90’ wchodzi na boso na scenę z takim luzem i pewnością, przyprawia mnie o ciarki. Myślę sobie „to jest gość”.

 

 

Niesamowity głos, mega koleś. Jak już wspomniałem, nie ma już braci Abbott więc funkcję gitarzysty przejął sam Zakk Wilde (znany z Black Label Society i solowych płyt Ozzy’ego Osbourne’a) a za bębnami usiadł Charlie Benante z zespołu Antrax. Z. Wilde kiedyś napisał numer po śmierci gitarzysty zespołu Pantera, ukazujący ich przyjaźń. Benante? Nie wiem skąd ten wybór. Jak zwykle mam dylemat, teledysk czy live? Teledysk chyba będzie bardziej wymowny w tym temacie, choć koncertowa wersja* jest o wiele bardziej bogata dźwiękowo.

 

 

Dobra, tyle na dzisiaj, kładę się, dopiszę w sobotę.

(02:08)

 

***

Raša Todosijević - Was ist Kunst, Marinela Koželj?

 

 

Black Label Society - In This River (Doom Troopin' Live)

 

niedziela, 10 września 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 68

(23:47)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Ach co to była za muzyczna uczta. Już wyjaśniam. W sobotni ranek skończyłem w pracy długi i ciężki tydzień nocek. Poszedłem spać około dziewiątej ale już około trzynastej miałem znowu wielkie oczy. Okazało się również, że jestem w domu sam i tym samym zrobiło się tak jak za dawnych czasów kiedy to rodzice mieli jakieś wychodne, a ja mogłem zdecydowanie mocniej odkręcić pokrętło głośności. Ogarnąłem bieżące zaległości i przystąpiłem do muzycznego relaksu. Na pierwszy strzał poszły trzy winyle Slayera, które jako ostatnie zasiliły moją audiotekę. Zwykle nie mam czasu/atmosfery na odsłuch zaraz po odebraniu przesyłki, zatem często krążki kumulują się i czekają na odpowiedni moment. Śmiało skaczcie do 01:35 minuty żeby ominąć gadanie. Niestety to kompromis za cenę jakości. Nie znalazłem lepszej.

 

 

A ten znowu to samo. Racja, bujam się po tych samych dźwiękach od lat z prostego względu. Nie przemawiają do mnie nowe zespoły, baaa nie przemawiają często nowe płyty starych zespołów. Jestem mega konserwą. Zamknąć mnie w latach 80’-90’ a czułbym się wyśmienicie i w pełni zadowolony. A wracając, mega numer, super gitarowy riff, który otwiera i zamyka numer. Na jakiś czas, ten temat uważam za zamknięty, do czasu kupna kolejnych płyt hehe. Pewnie to widzicie, że mam takie loty. Wrzucam na tapet jakiś zespół i on mocno wybrzmiewa każdego dnia, czy też naszego spotkania. Jakiś czas temu była Anathema, Pantera, pamiętacie. Zespoły też były w trakcie polowania, zakupów. Dzisiaj nadal są, ale już w tle i powracają w mniejszym lub większym stopniu od kilku dekad. Ale tak to jest z metalem. Kiedyś był nawet mem, który stawiał sprawę jasno.

 

 

Ok, ale wracając do sobotniego popołudnia. Mając świadomość, że mało spałem, próbowałem się jeszcze ułożyć. Włączyłem sobie dwugodzinny koncert Van Halen, live in Pensacola 1995, nie zmrużyłem oka. To ten, którego fragmenty słuchaliśmy ostatnio. Potem wrzuciłem sobie, również dwugodzinny Rammstein z Paryża 2012 ale spać to już się nie opłacało. Już napływały deklaracje, że wracają domownicy. W każdym razie, wynik całkiem niezły. Łącznie jakieś siedem godzin muzyki. Lubię takie weekendy, bo niedziele to już bardziej nakierowane są na filmy.

 

 

W międzyczasie zadzwoniła moja Żona, że wraca ale nie może długo rozmawiać bo jedzie autem i jest w trakcie odsłuchu płyty Bruce’a Dickinsona. Doskonale ją rozumiałem, ale już po powrocie zapytała „Jaką piosenkę mamy na płycie ze ślubu jak wychodzimy zaobrączkowani?”. To ja układałem ścieżkę dźwiękową, więc to nie było trudne. Całą oprawę, kluczowe momenty na wersji płytowej ułożyłem z numerów należących do solowych albumów Dickinsona i sprawa wyglądała jasno. Podrzuciłem zestaw numerów przed kulminacyjnym dniem i roześmiałem się podczas wychodzenia z urzędu. Niebo się załamało, spadł deszcz tylko na moment naszego wyjścia. Po kwadransie nie było tematu. Hehe. Posłuchajcie sami.

 

 

Tu jeszcze było spokojnie ale na wstęp nie brałem jeńców. Na płycie był to moment serii osobnych zdjęć, moich i mojej przyszłej Żony, od najmłodszych lat, które później łączyły się w te, na których już występowaliśmy razem. Składający całość do kupy myślał, że to pomyłka, ale szybko wyprowadziłem go z zwątpienia.

 

 

Jeśli miałbym dzisiaj układać jeszcze raz setlistę, nie zmieniłbym niczego. Może pierwszy, wspólny taniec, choć też nie. Ten akurat wybrała Żona (Moje jedyne marzenie – Anna Jantar), ale jako jakiś tam kolejny w środku imprezy to mam swój typ. Bo to nie jest pomysł od dziś. Ale wiecie, zgaszone światła, jak do wjeżdżającego tortu, tyle że bez tortu hehe. I byśmy weszli w ciszy na parkiet niby ten tego i… kroki jak do walca, mogę poprowadzić.

 

 

Długa suknia z odkrytymi ramionami zamiatająca podłogę, delikatne zwroty, ja w nieźle skrojonym garniturze i martensach 1919. Spoglądamy na siebie z bliska i wraz z pierwszymi bębnami ruszmy w tańcu. Utrzymujemy kontakt wzrokowy kątem oka czując krążącą salę. Zaplątani w tańcu, coraz żywiej i szerzej, jak oczy gości. Szybkie tempo, ale tak później będą mijały nasze dni, tygodnie, lata. Tańczymy. Solo w tle, więcej miejsca pomiędzy nami, niczym oddech, niczym ulecieć. Ooooo, ooooo, ooooo śpiewają. Zwolnienie. Koniec. Genialny numer.

 

Popłynąłem troszkę, przepraszam. Swoją drogą Iron Maiden ma jeszcze jeden podobny numer jeśli chodzi o metrum, ale to już nie dzisiaj. Przewalając wszystkie muzyczne szwendania na bank byśmy na niego trafili. Ach, troszkę się rozmarzyłem i nie wiem co chciałem napisać.

 

Aaaa mam, dzisiaj natrafiłem na nowy twór formacji Polish Metal Alliance. Znacie taki zespół jak Journey? Ja słabo, raczej wcale, choć jak teraz w tle słucham ich numerów, to coś tam może jest znajome. Wokal mocno mi coś przypomina.

 

 

W każdym razie Polish Metal Alliance nadal funkcjonują i zrobili kolejny numer, tym razem zespołu Journey odwzorowując teledysk niemal kropka w kropkę.

 

 

hehe, świetny klimat i oczywiście rzemiosło. Z tych starszych numerów doskonale obronili się w numerze z ’86 kiedy to śmietanka światowego metalu przystąpiła do tej kompozycji.

 

 

i nasza wersja…

 

 

Nooo, gruba akcja, jak słuchałem gitarowych solówek, zamarłem.

 

Kurczę, coś chyba jeszcze miałem. A może nie i już teraz bardziej błądzę niż się szwendam. Nie wiem, wyleciało, ale to nic. Wbiję Wam teraz ćwieka. Miałem kiedyś tego projektu dwie kasety. Tak mnie naszło jak zobaczyłem w kolejnym utworze Polish Metal Alliance Beatę Polak za perkusją, bo ja pamiętam ją jeszcze z czasów jak nazywała się vel Kozak. To była jedna z dwóch perkusji na scenie i nie mówię tu o jakichś przeszkadzajkach a o kompletnych zestawach perkusyjnych. Dwa zestawy na jednej scenie, dwa obsadzone bo na drugim siedział Ślimak z Acid Drinkers. Byłem nawet na jednym z takich koncertów, ale to było ze dwie dekady temu lekko. Koncert odbył się w Gdańsku pod Zieloną bramą. Zespół składał się z wielkich na ten czas muzyków: Litza z Acid Drinkers, Malejonek z Houk oraz Budzyński z Armii i Joszko Broda. Taki Stars jak dzisiaj słuchaliśmy. To był czas kiedy też trochę odpłynąłem, ale o tym może kiedyś. Ciężar dźwięku uważam za właściwy.

 

 

No tośmy się dzisiaj idealnie wpasowali w ten niedzielny poranek.

 

Dziękuję za uwagę.

(02:59)

 

Ps. Żeby nie być gołosłownym, proszę, dwie perkusje, choć to już młodszy skład i poza Panią Beatą sekcyjni muzycy to chłopaki z zespołu Luxtorpeda.

 

 

niedziela, 3 września 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 67

(00:02)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Ach co to był za dzień (sobota). Przez ostatnie pół dnia obawiałem się, że nie będę mógł tego wyrazić w szerszym gronie bo padł Internet. Jak tu żyć? Mieszkanie wysprzątane, wszelkie zaległości ogarnięte a tu nadal nie ma. Biegałem z kablami, restartowałem router, nawet piwo przestało smakować, a na infolinii ciągle ten sam komunikat –  o 21:00 będzie ogarnięte. Dotrwałem, ale nadal nic, choć skoro jestem to już wiecie, że wszystko wróciło do normy z mocnym poślizgiem. Zadawalali nas etapami. A to wskoczyło WIFI, by za chwilę na kilka godzin wystrzeliło w kosmos. Ci co w pokojach mieli neta na kablu, mogli odpalić Google, ale już YT niekoniecznie. Świat się skończył. Tu wspomogę się numerem…

 

 

Ach jaki ten numer jest dobry. Baaa, cała płyta jest genialna. Kiedyś… a dobra, nie ma co krakać.

 

Dzisiaj, tzn. wczoraj, czyt. sobotę spełniłem swoje marzenie, poniekąd pchnięty do działania przez naszego kolegę Bartosza vel @Johnson. Ano jakiś czas temu pozazdrościłem koledze strzeleckiego wypadu a On na chłodno mi odpisał, że co to za problem wybrać się na strzelnicę. Przyznaję, że poszło mi w kolana. Swoją drogą temat, który wałkowałem w głowie od dwóch lat i miarka się przebrała. Uwaga, werble….

 

 

Odświeżyłem kontakt z czasów cyklicznych, leśnych spotkań z paintballem i proszę. Statystyki: ja i dwójka synów pod okiem mega człowieka, trzy tory na średnim dystansie, czternaście rodzajów broni, pięć kalibrów amunicji, trochę ponad dwieście strzałów, sińce na przegubie ramienia zaliczone. A teraz wisienka.

 

 

Pierwsze trzy strzały poszły jakieś dziesięć centymetrów poniżej celu. Moje chłopaki swoje cele muskali albo wstrzeliwali się idealnie, więc czułem się nieco zawstydzony swoim wynikiem. Oceniając tablicę z bliska zdecydowaliśmy się jeszcze po dwa strzały, by poprawić swoje wyniki (szczególnie ja). Na dodatek przykleiliśmy monety do tablic. Moja była dwuzłotówką, starszego syna złotówką, a młodszego, który był dotychczas najlepszy, pięćdziesięciogroszówką. To napięcie czuło się już wracając na stanowisko strzelania. Odwróciliśmy kolejność strzelania, czyli tym razem poszło od najmłodszego. W końcu usiadłem ja. Dwa złote gdzieś tam, widziałem je w lunecie, a przy tym podziałkę w celowniku. Na ile odchylić by ją przestrzelić? Nasz opiekun opowiadał, że jak strzelał na tysiąc dwieście metrów przy silnym wietrze, odsuwał celownik o trzy metry od celu a i tak trafiał trzy na dziesięć razy. Ile ja miałem odchylić na grubo mniejszym dystansie i nie wypaść na lamusa w oczach Synów?

 

 

To nieprawdopodobne, ale się udało za pierwszym razem. Drugim strzałem musnąłem monetę starszego Syna na jego tablicy. Bohater. Jest. Misja skończona, honor zachowany w wielkim stylu.

 

 

 

To tyle z sobotniej zabawy. Fajny klimat jak na kilkunastu, czy może nawet kilkudziesięciu stanowiskach (nie liczyłem) ciągle słychać strzały. Ogrom ludzi, aż nie do uwierzenia, że w sobotni poranek stawia się tu tyle osób jakby to była wyprawa do Żabki. Szok.

Ok, emocje opadły więc puścimy teraz numer z radia, bo to mi popołudniu zostało bez neta.

 

 

Prosta i genialna gitara. Smyczki też jakieś słychać. Ooo są w teledysku. Fajny numer.

 

To jeszcze dla @LetMeRead, bo ostatnio tęskniła za Odellem, więc numer całkiem świeży a i dla Elizy coś uczkniemy ;)

 

 

Niesamowita publiczność, uwielbiam takie momenty na koncertach kiedy wokalista praktycznie nie musi śpiewać bo publiczność śpiewa raz że czytelnie, a dwa wystarczająco głośno by wpasować się idealnie w sekcję muzyczną.

 

I taki podobny przypadek znalazła ostatnio moja Żona. Myślałem, ba byłem przekonany, że w tym związku to ja podrzucam muzyczne ciekawostki ale to już któryś raz jak to Ona mnie zaskakuje. Pięknie, bardzo mi się to podoba. Przypadek nieco inny, zbiegający się z chorobą wokalisty.

 

 

Kopara mi opadła. Wzruszające.

 

I teraz nie wiem w jakim iść kierunku, gdzie się zaszwendać. Aaa dobra, to jeszcze jeden przypadek aktywnej publiczności. Nieco inny od poprzednich, ale jakże ekscytujący. Numer zespołu UFO „Doctor, doctor”, który przez długi czas otwierał koncerty zespołu Iron Maiden. W 2018 roku, w Krakowie (moim rodzinnym mieście) byłem tego świadkiem.

 

 

Niesamowita energia a jeszcze nie rozpoczął się koncert. Kiedyś pisałem o moim tatuażu w hołdzie dla Iron Maiden. Samolot, to właśnie z tego koncertu, ten który zacznie latać tuż przy pierwszym numerze z koncertu.

 

 

Mam na swoim ramieniu, ten sam napis jaki widnieje na samolocie. Widać go idealnie w 04:37 minucie. UFOY. Cokolwiek to znaczy . UFO mogłoby nawiązywać do numeru jaki rozpoczynał w tym czasie koncerty. Nie wiem. Mimo to,  ten element odwzorowaliśmy bardzo dokładnie. Widać ten samolot na zdjęciu ze strzelania ;)

 

Dotarliśmy chyba do końca, bo już włączają mi się numery z zeszłego tygodnia. Nie wiem co na koniec. Może coś walecznego, żeby spróbować połączyć strzelanie z tymi delikatniejszymi elementami dzisiejszego wieczoru. W sumie, uśmiechałem się już jak pisałem czując do czego zmierzam. Wybór na dzisiaj może być tylko jeden. Waleczność, siła i zarazem delikatność.

 

 

To chyba tyle, zaraz dobije trzecia a ja już rezygnuję z kolejnego piwa. To o czymś świadczy, że jednak ta lampka ostrzegawcza potrafi zapalić się w odpowiednim momencie. No chyba że już dawno się przepaliła. Dobra to jeszcze jeden numer jako podsumowanie tematu publiczności i zespołu Manowar skoro przy nim jesteśmy.

 

 

I tym miłym akcentem…

Dziękuję i życzę dobrej nocy i oczywiście witam się w ten niedzielny poranek.

(03:03)

sobota, 26 sierpnia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 66

(23:47)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Do tablicy wywołał mnie vel @Mackowy zatem jestem. Jak już pisałem, bądź pomyślałem i nie powiedziałem tego na głos, „muzyczne” to spotkania spontaniczne. Nie jako tygodnik (choć fajnie by było) ale jak się da, to słuchamy. Wracając jeszcze na moment do tego „pomyślałem”. Często mi się zdarza prowadzić podwójne konwersacje. Np. z Żoną, Ona pyta, ja odpowiadam (okazuje się, że tylko w głowie) i nagle bum! Aaaa miało być na głos. Z jednej strony to niesamowite, bo wszystko słyszę, odpowiadam, robię w międzyczasie swoje, a za chwilę okazuje się, że przez ten czas byłem obok. Tak, z drugiej strony, tym bardziej w małżeństwie tworzy się w tym momencie wiele niechcianych kłopotów.

 

Ok. Ale muzycznie. To może być trudne, więc nie słuchajmy znaczenia tekstu i skupmy się na obrazie bo opisana przed chwilą sytuacja mogłaby wyglądać w ten właśnie sposób. Numer sam w sobie jest bardzo dobry i to pianino czy też fortepian, ach.

 

 

O tym też już pisałem, że kiedyś moja Siostra dzwoniła do mnie i rzuciła hasło „co to za numer, chłopak siedzi na krześle i kłóci się z dziewczyną. Chwilę mi to wówczas zajęło ale ogarnęliśmy. Dzisiaj, takie kwiatki zapisuję sobie by mieć je blisko siebie.

 

Ten tydzień należał do mega ciężkich, bo po urlopowym okresie rozpocząłem go pod szyldem pierwszej zmiany i wstawania około 04:30 WTF! Ja lubię tę godzinę, ale w układzie kiedy się wówczas kładę, a nie wstaję. W tygodniu, zasypiałem ośliniony z książką na twarzy już około 21:00 (uprzedzam pytania, żadna strona nie została poplamiona). Jednego dnia wracałem z pracy przy radiowej trójce a w niej… numer jakbym znał od zawsze. Intrygujące uczucie.

 

 

Jak się okazuje, to żadne odkrycie, bo numer ma ponad pięć milionów wyświetleń i wisi na YT już dwa lata. Szok. Przez telefon oświadczyłem Żonie, że mam dla niej numer i posłuchamy wieczorem. Zasiadła na honorowym miejscu, gdzie wszystkie głośniki zbierają dźwięk w niemal idealnej proporcji i wystarczyło kilka taktów, by ruszała się nóżka itd. Trafiony zatopiony. Numer przypasił, misja spełniona, ziarno zasiane. Uwielbiam takie momenty, kiedy słucham numeru i wiem komu najlepiej go podesłać.

 

Dawno, dawno jarałem się tym kolejnym numerem. Jako że w ostatnim czasie dużo spraw zaniedbałem, toteż i padło na filmografię i obrazy Marvela. Dopiero co obejrzałem ostatnich Strażników, a tam przecież był ten numer. Chyba już na wstępie.

 

 

Ten moment kiedy wokalista pod koniec numeru wyje Ruuuuuuuuun, jest taki moment. Przypomniał mi się w tym kontekście zespół Muse. Nie pamiętam jaki numer, ale tam było podobne wycie. Kurczę jeśli nie mają dużo płyt to zaraz ogarnę. To było dawno, więc przedział czasowy będzie zawężony. Chwila.

 

To było proste, ale jak wspomniałem, przedział czasowy był bardzo wąski i czułem, że widząc tytuły numerów trafię w ten poszukiwany. Mamy tytuł, więc teraz z górki, znaleźć go w wersji akustycznej i mamy wszystko. Już? Macie świadomość, że ja słucham tych wszystkich wersji żeby tę jedyną tu wkleić. Słucham i czekam na wycie hehehe. Uwaga?

 

 

Było wycie na końcu. Wycie jak nic, ale gitary brzmiały bardzo ładnie.

 

Zakupowo pod względem muzycznym spokój, a nieeee. Zdobyłem kolejny winyl Slayer, tym razem prosto z USA - South of heaven. Każdy winyl muszę przesłuchać, choć znam je na pamięć ale rytuał to rytuał. Rozcinam lekko folię by dostać się do krążka a potem odkładam by dojrzewał i nabierał mocy. W zeszły weekend usiadłem przed moją skromną kolekcją i poprosiłem Żonę by odczytywała mi chronologicznie tytuły albumów, a ja układałem je w odpowiedniej kolejności. Była nieco zawiedziona bo większość była w należytej kolejności i akcja trwała bardzo krótko. Ale south of heaven przecież…

 

 

Poezja, więc tym sposobem mam w domu trzy albumy Slayera. Reign in Blood (1986), South of Heaven (1988), Seasons in the Abyss (1990). Do kolejnych może dojrzeję z czasem. Póki co, wystarczy.

 

Pobiłem ostatnio rekord ciągłości słuchania pełnych płyt czyli od deski do deski podczas jednego słuchowiska. Machnąłem sobie pięć albumów Van Halen czyli około pięciu godzin. Nie mam żadnego winyla w domu, bo te najbardziej wyszukane kosztują na Ebayu grubo powyżej tysiaka, więc zadowoliłem się jakością z YT. Jest kilka tych od ręki ale przecież te mogą poczekać jak ten odświeżony album.

 

 

Powoli zasypiam, niedługo dobiję do 24H bycia na nogach, ale jeszcze jeden numer z tej płyty…

 

 

Van Halen to jeden z wielu zespołów minionych czasów, które rozpoznaje się po pierwszej nutce. Styl, barwa brzmienia instrumentów. Kiedyś tego zabraknie. Dzisiaj usłyszałem ich numer będąc daleko od źródła dźwięku więc nie widziałem tytułu, który włączył się jako pasujący do wzorca muzycznego mojego konta. Wpadłem do pokoju i tak, to Oni i jak teraz czytam, numer ten powstał na potrzeby filmu „Twister” (1996) o trąbach powietrznych w Stanach Zjednoczonych. Helen Hunt, Bill Paxton, bardzo dobre kino. Aaaaa i numer.

 

 

Oooo Matulu, znalazłem koncert z 1995 roku, ten sam, który pierwszy raz oglądałem jako nastolatek i miałem nagrany na kasecie VHS. Żeby nie przedłużać dwa numery i spadam. Pierwszy szukałem pod kontem telebimu nad sceną. Miał pokazywać słowa w refrenie a nie muzyków. Drugi, to piłka, na której siedział wokalista. Duża piłka. I jest, tzn. są.

 

 

Jak ta gitara wyje, miód na moje uszy. Pewnie to już mówiłem, ale jestem tak podekscytowany, że powtórzę to jeszcze raz, gitarzysta i perkusista to bracia Van Halen.

 

I drugi numer, cały koncert to mistrzostwo świata, już wrzuciłem sobie do obejrzenia. Jutro będzie grane. Ok, leci.

 

 

Coś mi jeszcze nie pasuje w tym ostatnim obrazie. Wydaje mi się, że podczas tego numeru na telebimie była okładka płyty Balance czyli siedzące na huśtawce syjamskie dzieci. Mimo wielu lat mogę się mylić, ale niepokój pozostaje.

 

Na koniec, dla równowagi coś bardziej energicznego. To jest dopiero uderzenie (nie mam ciągle winyla tego albumu).

 

 

Ach, uwielbiam te momenty kiedy gitara jest pozostawiona na ułamek sama z krótkim motywem i za chwilę wszyscy dołączają w odpowiednim takcie jedynie akcentując zmiany albo ruszają pełną rurą. Jak grałem w zespole też stosowaliśmy taką konstrukcję i w tym momencie jako gitarzysta czułem się jak spuszczony ze smyczy. Przez kilka sekund byłem sam, wybiegałem niczym zwiadowca, wprowadzałem słuchaczy na to, co za chwilę nastąpi, po czym jak grom spadała perkusja, bas. Bardzo dobry patent.

 

To chyba tyle na dzisiaj bo już piąty raz słucham ten sam numer.

 

Dziękuję i życzę dobrej nocy i oczywiście witam się w ten sobotni poranek.

(02:54)

sobota, 22 lipca 2023

Gdybyś Ty była...

Historia jednego wiersza...

 

Gdybyś ty była szklanym jeziorem
patrzałbym w toń twą przez całe życie;


gdybyś ty była zielonym borem
słuchałbym szumu twego w zachwycie;


gdybyś ty była pustką bezludną
dla ciebie świata zrzekłbym się śmiele;
gdybyś ty była śmiercią -- o cudna! --
szedłbym do ciebie, jak na wesele.

                             

                                       Kazimierz Przerwa-Tetmajer

 

To wiersz, na który trafiłem będąc w szkole średniej.  Miałem dziewczynę, więc w ten sposób chciałem zapunktować. Nauczyłem się na pamięć, a uczyłem się go podczas lekcji. Nie mam dzisiaj zielonego pojęcia czym się kierowałem. Może to był impuls i pewnie miało być na już, bo za chwilę się spotkamy a ja postanowiłem Jej go wyłożyć. 

 

W każdym razie wykułem. Efekt? Wiadomo, ale nie że seks. Buzi, że się kochamy i w tej chwili w zupełności wystarczyło. Zaskoczenie, romantyzm poziom 10/10. To kobiety lubią, ok, w tym czasie jedna z nastolatek. To był też ten czas kiedy nie było komórkowych telefonów zatem nasze zdalne rozmowy odbywały się kiedy ja szedłem wieczorem do pobliskiej budki telefonicznej (bo jeszcze nie podłączyli w domu telefonu) i za pomocą specjalnej karty (o ile nie była urwana słuchawka) łączyłem się z moją lubą. Każda przeszkoda w połączeniu była traktowana jako wypadek, więc moja dziewczyna wiedziała kiedy kończę lekcje i w takich sytuacjach pojawiała się pod szkołą. A ja Jej wtedy taki wiersz!

 

Drugi raz użyłem tego wiersza przy kolejnej znajomości. Nie bezpośrednio po, tylko po którejś tam z rzędu. Nie trwoniłem słów na lewo i prawo. Poznałem dziewczynę i komunikowaliśmy się prze GG (czyt. GaduGadu) taki dzisiejszy Messenger.  Dziewczyna sukcesywnie trzymała mnie na dystans, a ja byłem w niej mega zakochany. Później przypadkowo trafiliśmy na siebie w pociągu jadąc do Gdańska. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to znak. Potem rozmowy zaczęły się wyciszać do niespodziewanego momentu. Nagły zwrot. Zaczęliśmy się spotykać itd. Tam w międzyczasie padł znowu wiersz Tetmajera i było super. Łzy dziewczyny, że romantycznie. Potem odkryłem, że moja Siostra zainicjowała niezrozumiały zwrot akcji. Gówniara o 10 lat młodsza napisała z mojego konta, że gadam o niej i wszyło jak wyszło. Niemniej jednak wiersz ciągle działał.

 

Trzeci raz, to już finał tej opowieści, bo świadomie podzieliłem wiersz na frakcje. Tak, to moja Żona usłyszała ten wiersz po raz ostatni w jego i moim istnieniu. Wszystko świetnie się poukładało, patrząc na wartość słów w wersach. Nie pamiętam czy były łzy, nie pamiętam nawet w jakiej okoliczności został on przedstawiony. To chyba dobrze, bo zrobiłem to... właśnie zrobiłem, a nie ZAGRAŁEM jak dotychczas. Przez moment pisząc ten tekst byłem ciekawy czy Ona pamięta. Ale czy warto pytać? Może jak mi, zatarło się w normalnym biegu. Ktoś pragnął powiedzieć, ktoś pragnął usłyszeć i się rozmyło. Niech tak zostanie.

 

Nie pałam większą sympatią względem wierszy, mimo to, jeden otworzył mi serca trzech kobiet.

 

Ps. Mąż mojej Kuzynki z Krakowa pisze wiersze oraz organizuje spotkania poetyckie. Michał Krzywak - kiedyś wyrzucili nas z jednej z krakowskich knajpek, bo byliśmy za głośno. Kiedyś też uciekaliśmy z osiedla bo zbliżał się mecz Cracovii z Wisłą Kraków i uzbrojeni kibice mogli zadawać dziwne pytania. Piliśmy też wódkę przed spotkaniem poetyckim, na którym jednak nie odważył się wystąpić, a ja zaległem w wielkim pufie wśród miejscowych poetów. Ach ten Kraków. 

niedziela, 25 czerwca 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 65

(01:06)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Ufff… To był ciężki miesiąc. Tak, piszę trochę na wyrost, bo przecież jeszcze się nie skończył, ale dla naszego młodzieńca, który właśnie pożegnał mury szkoły podstawowej, wiele spraw dobiegło końca. Dla nas też, bo dzisiaj z Żoną uroczyście opuściliśmy messengerową grupę rodziców i tym samym przez najbliższe miesiące odetchniemy od bieżących problemów szkolnych.

 

Muzycznie, czerwiec zacząłem od koncertu punkowego w moim mieście. Czasem człowiek musi wyjść na zewnątrz żeby się nie udusić, więc okazja jak ta lala. Zespół PANDORA, młode chłopaczki ale zapału im nie brakowało. Miło spędzony czas i co najważniejsze, grali swoje kompozycje!!! Potem był jeszcze jeden zespół, ale tam już tylko covery więc pominę.

 

 

W poprzednim muzycznym szwendaniu pisałem o pierwszej płycie zespołu Pantera, której za cholerę nie mogę znaleźć. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, sytuacja nieco się zmieniła hehe. Znalazłem w Niemczech, przyszła. Jak się okazało, dorwałem jakąś limitowaną wersję w kolorze white & whiskey brown. Nie wiedziałem, że whiskey może oznaczać kolor, ale i tu kryje się ciekawostka. Dlaczego whiskey a nie whisky? Przeszukałem Internety i jest. Whisky to pochodzenie szkodzkie, a whiskey irlandzkie jak również używane przy amerykańskich trunkach. Pantera to zespół amerykański, więc wszystko się zgadza ;)

 

 

Zerkam tylko co tam puszczałem w poprzedniej odsłonie żeby nie zdublować i lecimy.

 

 

Tak, w tamtej chwili byłem szczęśliwym człowiekiem, nieco spokojniejszym. Miałem pierwszy kamień milowy w historii tego zespołu, dwójeczkę kupiłem rok wcześniej. Została mi trójka czyli płyta „Far Beyond Driven” ale tu od dłuższego czasy wydawcy kładli mi belki pod nogi. Płyta jest w wersji winylowej do kupienia od zaraz. Żaden problem, ale! W międzyczasie było 20-lecie płyty czyli w 2014 roku i od tego czasu w ciągłej sprzedaży jest ten sam album, tyle, że z inną okładką. Nie tą, którą miałem w podstawówce na kasecie. Chciałem niebieski album, jak kiedyś, a nie jakiś dziwny twór. Ok, w tym nowym wydaniu prawidłowa okładka znajdowała się w środku, tzn. po rozłożeniu (bo to dwupłytowy zestaw). Ale co? Miałem ją sobie wywinąć na lewą stronę, żeby było prawidłowo? Zdecydowanie jestem konserwą dawnych czasów. Rozszerzyłem zasięg poszukiwań. Sam w to nie wierzyłem, ale stało się!!! Przyszła z Francji i do momentu odpakowania bałem się, że dostanę inną okładkę. Na szczęście wszystko się zgadzało i znowu trafiłem na limitowaną wersję. Kolor? White & Stronger Than Blue Marbled cokolwiek by to znaczyło.  

 

 

 

Tym akcentem zakończyłem poszukiwania i mogę nieco odetchnąć przy dźwiękach tych wspaniałych płyt. Są oczywiście kolejne, ale z wyboru, nigdy do nich nie dotarłem i póki co, żyję w błogiej nieświadomości. Do mnie idealnie pasowałby tekst inżyniera Mamonia z kultowego filmu Marka Piwowskiego „Rejs”. Nie bez powodu słucham tej samej płyty kilka razy żeby się do niej przekonać.

 

 

Na koniec, muzyczne wyjście z dzisiaj, tj. z wczoraj, z soboty. Bilety kupiłem w kwietniu, bo rok temu nieco się spóźniłem ale co się odwlecze… Pamiętacie rok 1999 i zespół Metallica z orkiestrą?  

 

 

To było wówczas wielkie wydarzenie. Zespół metalowy i orkiestra. Oglądałem ten koncert dziesiątki razy, wracałem do jego fragmentów analizując je pod różnym kątem. Z rozpędu, dwie dekady później  nawet wylądowałem na kinowej premierze S&M2 i tu już mocno się rozczarowałem, więc koncert z 1999 roku jest dla mnie tym ostatnim elementem, który wraz z pierwszymi pięcioma płytami zespołu tworzy pewną i zupełnie wystarczającą całość. To jeszcze jeden z tamtego wieczoru.

 

 

Pojechaliśmy do Filharmonii Bałtyckiej im. Fryderyka Chopina w Gdańsku. Zdecydowanie to nie był kwiecień 1999 roku i jak dobrze orientowałem się w terenie, daleko stąd było do Berkeley w Californii. Nie było orkiestry symfonicznej z San Francisco pod batutą Michaela Kamena a jej miejsce zajęła ta z Odessy pod wodzą Vitaliya Kovalchuka. Nie było również zespołu Metallica, ale ten fakt nie smucił mnie tak bardzo. Był za to zespół Scream Inc. który w pewnym stopniu przeniósł mnie w czasie. Setlista oparta na koncertach S&M oraz S&M2 w połowie trochę przynudzała, ale hiciory z pierwszych płyt broniły się całkiem spoko.

 

 

Tak zaczynał się koncert w Berkeley, tak również ten numer otworzył spotkanie w Gdańsku. Patrząc na kadry na chwilę obecną, zmienił się gitarzysta i chłopaki są nieco starsi ;) Orkiestra u nas była bardziej uboga, ale dała radę.

 

 

Kolejność numerów, cóż, jeśli ktoś ma wyrytą w pamięci tą podstawową setlistę, to może ją sobie schować w buty. Jak teraz przeszukuję numery dostępne w sieci, to nie wybaczę im jednego którego pominęli. A nieee, dobra grali bez orkiestry więc usprawiedliwione. Włączymy ten numer, bo tutaj mi coś nie pasowało.

 

 

Zastanawiałem się nad tym, czy zagrają ten numer. Mówi o wojnie, a przecież w ich rodzinnych miastach taka przecież trwa. Jeśli nie wiecie to wyjaśniam. „One” to numer inspirowany książką Daltona Trumbo „Johnny poszedł na wojnę” i opowiada o młodym żołnierzu, który zdecydował zaciągnąć się do amerykańskiej armii. Chłopak wszedł na minę i stracił nogi, ręce, wzrok, mowę i słuch. Mógł poruszać jedynie głową, którą posłużył się by wystukać alfabetem Morse’a prośbę o zakończenie jego męk. Lekarze nie zdecydowali się na eutanazję. Zespół, wokalista, nie nawiązali do obecnej sytuacji. Nie wspomnieli o swojej Ukrainie.  

 

 

Ten numer puściłem już dzisiaj w oryginalnym wykonaniu, bo ich wersja to wyjątkowa wierna kopia.

 

 

Jak słuchałem koncertu, kilka razy zgubiłem się wystukując rytm, raz perkusista nie utrzymał pałki, a ta poleciała poza zestaw. Ale o dźwiękach. Usłyszałem parę niespójnych dźwięków i najlepsze są wówczas te miny wśród członków zespołu. To koncert i nawet najlepszym się zdarza. Klaskałem, krzyczałem, więc było ok. Czy poszedłbym drugi raz? Nie i tu nie umniejszam rzemiosła zespołowi, ale po prostu napełniłem moją ciekawość w tym kierunku i tyle mi wystarczy.

 

Ten numer zagrali wyśmienicie (trzeba kliknąć w obejrzyj w YouTubie)

 

 

Tyle na dzisiaj, późno już. Miałem coś na koniec z myślą o orkiestrze. A dobra, wiem. No tak, tam nie będzie półśrodków, głaskania po policzkach. Będzie ogień i oczywiście orkiestra. Gotowi na muzyczny armagedon? Długo nie słyszałem tylu dźwięków na raz. Genialne. Sąsiedzi już też znają ten numer, trudno było go nie usłyszeć.

 

 

Dziękuję i życzę dobrej nocy a zarazem witam się w ten niedzielny poranek.

(04:24)

niedziela, 28 maja 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 64

(00:59)

 

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Sobota była udanym dniem. Odwołali mi w robocie piątkową nockę, więc po odespaniu czwartkowej, świętowałem weekend. Genialnie się złożyło bo na sobotę mieliśmy zaplanowany wyjazd do Starogardu Gdańskiego na kiermasz płyt winylowych, więc można było odpowiednio wcześniej wyjechać a nie czekać aż jaśnie pan odeśpi ostatnią zmianę. Pojechaliśmy, znaleźliśmy punkt i zaczęło się wertowanie muzycznych albumów. Śledząc zapowiedzi tego wydarzenia, że wystawcy z całej Polski, przybywajcie tłumnie, liczyłem na większy rozmach, ale cóż, trzech wystawców to może taka reguła. Nigdy nie dotarłem na podobne wydarzenia w trójmieście, więc nie miałem porównania i tak naprawdę trudno mi ocenić, czy to dużo.

W każdym razie, nieco zbity z tropu, podszedłem do pudeł, które były odpowiednio opisane więc nie miałem problemów z odnalezieniem swoich ulubionych gatunków muzycznych. Z jednej strony dobrze, że wyszło tak jak wyszło, bo nie lubię ścisku, w którym momentalnie się blokuję. Czekałem grzecznie w „kolejce” jeśli ktoś wertował płyty w moim upatrzonym pudle i zajmowałem miejsce obok jednocześnie przeglądając tytuły ze swojego i zerkając w bok czy już mogę zająć jego miejsce. Ludzi, około dziesiątki człowieków ;) czynnie szukających. Na początku pisałem my, więc moja Żona po jakimś czasie zostawiła mnie już samego ruszając na swój własny podbój starogardzkiej galerii.

 

 

Szukałem przede wszystkim płyt, których nie można kupić w Internecie i co? Guzik. Na przykład taka Pantera. Były dwie płyty, ale jedna z tych nowszych, druga znowu już też jako reedycja ze zmienioną okładką, a ja chciałbym…

 

 

Nie było! Fakt, od kilku lat szukam tej płyty, więc trochę rozumiem. Ogólnie bałem się znajdę tyle, że będę bardziej martwił się o budżet niż to czy w ogóle coś znajdę. Były płyty Iron Maiden, ale przecież mam już wszystkie studyjne, ACDC, a nawet ACCEPT choć nie „Metal Heart” czy „Restless and Wild”…

 

 

Całkowicie nie uświadczyłem takich zespołów jak Manowar, Running Wild, ale znowu Metallica, Scorpions, Bon Jovi, od wyboru do koloru. Nie wiem jak z formatami CD bo tych nie mam nawet jak w domu odtworzyć, więc takie pudła z automatu pomijałem. Z wynyli, tych mniej znanych, znalazłem płytę Xentrix którą już mam i kilka płyt zespołu Unleashed, bez których spokojnie mogę się obejść. Chciałbym za to pierwszą i drugą, ewentualnie trzecią płytę Chrome Division…

 

 

Ooo Matko, ile ja chciałbym mieć i by taki sprzedawca nagle wytrząsnął je z rękawa i powiedział, proszę, bo tu mam taką promocję hehehe. Nic, życie. Będę dalej szukał swoich tytułów i taki ogólnodostępny kiermasz to chyba nie tędy droga. Najwidoczniej muszę kopać głębiej.

Kiedyś, nie przypuszczałem, że przygoda z winylami ulubionych zespołów jest tak usiana cierniami. W moim mniemaniu wszystko powinno być dostępne od ręki. Skoro płyta została wydana, to tylko wznawiać jej nakład i interes kręci się dalej. Niestety i coraz częściej odbijam się od ściany.

Aaaaa znalazłem płyty Van Halen, ale te które można kupić w necie ale taki album „Balance”?

 

 

czy chociażby „For Unlawful Carnal Knowledge” zwany w skrócie (sami złóżcie literki)…

 

 

Ogólnie spoko wydarzenia, mimo, że nic nie znalazłem. Nie znalazłem nic z polskiego metalu, no dobra, miałem w rękach płytę TSA, a nawet KATa znamienity koncert wszechczasów. To wszystko jednak można dostać w necie za niższą cenę. Usilnie szukałem płyty polskiego zespołu PROLETARYAT. Pewnie nie znacie, miałem kiedyś na kacecie zaraz obok zespołów IRA, Hej i Róże Europy, choć muzycznie oddzielała ich przepaść…

 

Ps. Próbuję wybrać najlepszy numer z płyty „Czarne szeregi” ale kierując się w każdym kierunku mam świadomość, że to będzie tylko ułamek tego czego moglibyście doświadczyć słuchając całości zatem polecam przeklinać kolejne numery na tle poniższego albumu.

 

 

To w sumie tyle, odszedłem od stoiska z pełnym portfelem i sporym niedosytem. Musiałem usiąść, więc zaległem na pobliskiej ławce obok Żony i obserwowałem ludzi przeglądających te same pudła. To niesamowite, bo w duchu cieszyłem się jak ktoś wyciągał swój może wymarzony album i podawał go sprzedawcy. A ludzie? Różni, moim faworytem był pan około 50-tki, w sandałach, niebieskich spodniach Levisa i czerwonej koszulce. Blond włoski, ale urzekł mnie jego zapał z jakim przeglądał i wyciągał płyty by je poddać analizie pod względem defektów. Wyciągał Led Zeppelin, Depp Purple. Byłem pod wrażeniem. Drugi, to pan w kaszkiecie niczym Brian Johnson z ACDC i w sumie taką miał koszulkę rodem z płyty „Back in black” więc wszystko się zgadzało…

 

 

Ten drugi nie był sam. Może przyszedł z synem lub córką, bo ci łazili we dwójkę, choć to chłopak częściej wołał go o poradę. Młodzieniec, jak młodzieniec. Trampki, spodnie jeansowe i katana z szerokim cwachlarzem naszywek metalowych zespołów. Miał koszulkę Iron Maiden, więc mimo woli, zacząłem go obserwować. Ruchy, sposób mówienia i na końcu kurtka stanowiąca zwierciadło pewnie ulubionych zespołów. Głupie sznurówki, byłoby wszystko ok, gdyby zostawił je luźno, niezawiązane a tak, uszy majtały mu powodując zamieszanie, niby luźno a jednak związane. I lata sobie takie ucho z uchem.

 

 

Kurtka była dla mnie mega rozkminą, bo dość długo trwało zanim obejrzałem człowieka z każdej strony. Na plecach znowu Iron Maiden jako największy obraz, ale mnie interesowało to co ukrywało się pomiędzy. Nie znalazłem Judas Priest choć to największym rykoszetem pada po Ironach, a raczej przed nimi. Nie było Black Sabbath i to zupełnie zbiło mnie z tropu. Pewnych schematów nie da się uniknąć i tyle. Nikt z tym nie walczy no chyba, że ma nie wiem, jakąś wyjątkowe uprzedzenie. To przecież niemożliwe. W każdym razie była naszywka Motorhead, Queen a zaraz obok zespółu Korn i System of a down. Tu już wyraźnie poczułem zgrzyt między zębami. Znowu zauważyłem napis Pantera i Burzum oraz Mayhem. Cóż, może chłopak ciągle szuka swego miejsca i nie jest taką konserwą jak ja.   

 

 

Młody chłopak, może niewiele ponad dwadzieścia lat. Włosy wygolone z zostawionym szerokim pasmem dłuższych, związanymi w delikatny kucyk. Lekka bródka skupiająca swoje owłosienie na czubku brody, którą dość często szarpał podczas rozmów z koleżanką. Znowu ta, mega szczupła, jeansowe spodenki lekko poza tyłek, a spod nich czarne, poszarpane rajstopy. Blondynka. Różowa koszulka bez żadnych emblematów. Miała jakąś torebkę i oczywiście buty ale nie zarejestrowałem detali. Jako Kobieta, wąskie biodra, delikatnie wyróżniające się piersi. W sumie pasowali do siebie. Ach jak ja uwielbiam obserwować ludzi.

 

 

I cytując klasyka, co robię? Wychodzę. Wróciliśmy do Tczewa bo u nas na bulwarze przy tym słynnym moście, który stał się molem, odbywały się jakieś uroczystości. Food trucki, dmuchane zjeżdżalnie, wystawy, mała scena z występami odważnymi dziećmi i ta większa gdzie miała wystąpić Wiki Gabor a później Michał Szpak. Impreza jak nic, więc wróciliśmy do domu zanim wszystko się na dobre rozkręciło.

 

Ps. Jeszcze jedno! Chłopak od naszywek. Na samej górze kurtki, na plecach, tuż nad wielkim ekranem (tak to się fachowo nazywa) Ironów miał naszywkę polskiego zespołu Hunter. Znam, bo kiedyś graliśmy koncert na wspólnej scenie, basista spoko koleś. To będzie dobry numer. Ooo i to ten którego szukałem, tańce Jelonka z basistą, ale się złożyło. Genialnie. Oj to będzie nutka na moją niedzielę, idealna na porę obiadową.

 

 

i jeszcze jeden…

 

 

I tym akcentem, zakończymy dzisiejsze szwendanie.

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten niedzielne poranek.

(04:27)

niedziela, 16 kwietnia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 63

(02:18)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Dzisiaj tak na szybko, bo wpadło w tym tygodniu kilka po urodzinowych prezentów, więc patrząc na moje potrzeby, muzycznie mega rozstrzał. To jednak ma swoje plusy, bo gatunki jak ogon pawia, mogą kształtować się w wielu barwach. 

 

 

Od prawej, płyta Empire zespołu Queensryche, urodzinowy prezent. Wrzuciłem swego czasu do ulubionych min. tę płytę i pozwoliłem najbliższym wybrać z całego wora jaką chcą mi podarować. Świetny wybór, bo numery z tego krążka już miałem okazję prezentować na łamach muzycznego szwendania, a lata temu puszczałem sobie na słuchawkach dumnie krocząc po mieście z walkmanem. I w autobusie na maksa rozkręcona głośność, by poczuć wzrok współpasażerów. 

 

 

Uwielbiam ten dźwięk gitary basowej. 

 

Druga płyta to brytyjski zespół Xentrix. Zawsze uważałem, że jeśli mieliby odpowiednią opiekę, mogliby konkurować z takim zespołem jak Metallica.

 

 

Świetny aranżacyjnie album. Jeden z trzech, które warto posiadać. 

 

Judas Priest to totalna klasyka heavy metalu. Świadomie pominąłem "brytyjskiego" bo tutaj zasięg jest zdecydowanie globalny. Trzeci album w historii zespołu, więc na tę chwilę brakują mi jedynie trzy z całej osiemnastopłytowej studyjnej dyskografii. Coraz bliżej i coraz trudniej do zdobycia ale cóż. Cierpliwość jest cnotą.

 

 

Kolejną paczką, była ta złożona z dwóch równie wyjątkowych płyt. Totalny ciężar muzyczny.

 

 

I tu już nie ma mowy o półśrodkach, to thrash metal pełną gębą. Na pierwszym planie, płyta którą poznałem w ostatnich latach podstawówki a tytułowy numer potrafię grać do dzisiaj. Klasyk!

 

 

W sobotę usiedliśmy z Żoną i włączaliśmy sobie na przemian swoje ulubione numery. Przy naszym domowym nagłośnieniu jestem przekonany, że sąsiedzi wiernie uczestniczyli w tym muzycznym spektaklu i mieli chwilę oddechu z każdym wyborem mojej Ślubnej.  Oczywiście poleciał i Slayer, podczas którego Żona była lekko przerażona, niemniej przyznała, że grają rytmicznie. To najważniejsze, by zgadzały się nutki. Reszta to już tylko kolorystyka hehe. Tytułowy numer z płyty drugiego planu.

 

 

Tak sobie przed chwilą wymyśliłem. Jak zorientować się czy nie błądzisz muzycznie? Wystarczy włączyć fragment koncertu i zobaczyć tysiące osób równie pierd#$%*&tych a spokój ducha przychodzi w mgnieniu oka.

 

Ale to nic.

Barbara przywitała mnie dwoma numerami, z których pierwszy wybudził mnie po sobotniej drzemce (byłem po nocce w pracy) i nastroił mnie dobrym humorem. Znałem dźwięki ale nie spodziewałem się, że to taki świeży twór.

 

 

Zwariowałem, chciałem więcej a czym dalej, tym bardziej opadała mi kopara. W myśl pogrzebowego klimatu przypomniałem sobie ogłoszenie z neta, na które kiedyś natrafiłem. Genialne. 

 

 

Pocisk jak nic, Barbara powiedziała, że podeszłaby do niej i ręcznie wyjaśniła sytuację hehe. Niepokoi mnie fakt, dlaczego jest taka pewna, że to ja pierwszy odejdę. No nic, przejdźmy dalej. Drugi numer to ten, z którym łaziłem cały wieczór. Mistrzostwo świata.

 

 

Poza świetną kompozycja, granie za szybą było już w historii metalu jak i na łamach muzycznego szwendania. Czas na moją wersję.

 

 

I tyle, dziękuję...

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten niedzielny poranek.

(03:39)

sobota, 8 kwietnia 2023

Choroba, klocki LEGO

Ostatni miesiąc był ciężki i mocno hermetyczny. Żadnych wyjść, odwiedzin najbliższych czy nocnych posiadówek, a zaczęło się od najmłodszego członka naszej rodziny. Tak, chorobliwy będzie wstęp, jednocześnie nawiązujący do mojego komentarza u @Chassefierre na łamach Jej blogu. U nas pierwszy pacjent padł na dwa tygodnie, potem moja Żona, nasz starszy Syn i w końcu ja. Śmiałem się, że teraz wychodzi, kto się najbardziej izoluje się od pozostałych ;) Tak, to złe i trzeba nad tym popracować.


Choroba chorobą, zwolnienie i w innych okolicznościach mógłbym uznać to jako szansę. Na czytanie, słuchanie muzyki i wszystko, na co nie zawsze znajduję czas podczas codziennego trybu. Nic z tego, nie miałem nastroju do czytania, czy analizowania dźwięków. Z coraz większą ciekawością przyglądałem się temu, co wychodzi z mojego gardła podczas kolejnego ataku kaszlu. To moja pięta achillesowa. Kiedyś potrafiłem mdleć przy atakach, bo nie nadążałem z łapaniem oddechu. Do dzisiaj mam wypracowany nawyk, że zniżam się, klękam przy większej serii, by mieć bliżej do podłogi w razie upadku. Dobra, tyle o chorobach.


Najmłodszy Syn od dłuższego czasu informował nas o gotowości, by sprzedać swoje zasoby klocków LEGO. „Swoje” to trochę na wyrost powiedziane, bo to jednak część klocków, które dostał w spadku po starszym bracie plus wszystkie, które mu kupiliśmy. W każdym razie padła decyzja – sprzedajemy. Tylko co? Te pudła z piwnicy? Wielki, plastikowy pojemnik z luźnymi klockami, w którym można znaleźć wszystko i na pierwszy rzut oka nic? Bałem się tego przedsięwzięcia, bo miałem w pamięci zestawy z firmy Cobi czy jakieś inne, chińskie podróbki, jakie latami dopełniały domowe zasoby. Jak to ogarnąć?



Dzisiaj już ten kąt jest w miarę ogarnięty, ale początki były trudne. Przytargaliśmy wszystko, co było w piwnicy i niby miało być kompletne. Wyszukaliśmy w domu wszystkie luźne instrukcje, bo kartony już dawno zniknęły, więc nietrudno było się domyśleć, że ich części znajdowały się w tym największym pojemniku. Pierwszego dnia zwolnienia oczyściłem w naszym pokoju podłogę, wziąłem złowrogi pojemnik i demonstracyjnie wypróżniłem jego zawartość. Zabrałem garść instrukcji i usiadłem przy tym stosie. Po chwili dołączyła do mnie Żona i razem próbowaliśmy ruszyć do przodu. To był totalny rozpiździel, tu było wszystko. Kółka, kółeczka, klocki płaskie, kwadratowe, prostokąty, drobne, przezroczyste, szkiełka, drzwi, patyczki, mechanizmy, których nikt nie rozłożył na części pierwsze. Wszystko, ale byliśmy pełni wiary, że damy radę.



Żona zbudowała niemal kompletną remizę strażacką. Niemal, bo w ludziki, to inny temat i póki co, odłożyliśmy go na później. Wielki zestaw, w którego kartonie nie znaleźliśmy klocków a tylko kartony od mniejszych zestawów. Zbudowany od samego początku na zasadzie przeszukiwania wysypanej sterty za każdym konkretnym klockiem wg instrukcji. Szacunek.


W tej koncepcji powstało jeszcze kilka kompletów, o wiele mniejszych, bo i czas poszukiwań zmniejszał się wraz z ilością poszukiwanych elementów.


 

 

 

 

 

To było trudne zadanie, bo kopiąc znajdywaliśmy klocki nie-Lego więc trzeba było to jakoś uporządkować. Po drugie, ciężko się szuka w takim miksie, więc postanowiliśmy z Żoną posegregować wszystkie pozostałe klocki. Pierwsze kryterium – kolor, drugie – koła, trzecie – elementy dekoracyjne jak kwiatki, łopaty itp. Ostatnim były wszystkie kolorowe i jednocześnie przezroczyste klocki. Aaaaa i najważniejsze, mając świadomość, że w pudle mogła znaleźć się chińszczyzna, musieliśmy patrzeć na grawerunek. Uporządkowanie zajęło nam dwa długie wieczory, ale potem szło jak po maśle. W instrukcji czerwony klocek 4x1 więc szybko do siatki z czerwonymi i już. Po temacie. Fakt, że często kończyło się to wysypaniem całej zawartości koloru, ale to i tak mniej niż szukanie we wszystkim.



Zupełnie sam złożyłem tylko jeden zestaw, ten powyższy, ale moje zadanie w tym przedsięwzięciu było nieco inne. Zajmowałem się głównie robieniem zdjęć gotowych zestawów, drukowanie brakujących instrukcji (często posiłkowaliśmy się zasobami ze strony LEGO). Każdy zestaw był przeze mnie rozłożony wg poszczególnych kroków, tyle że od końca i sprawdzony pod względem prawidłowo użytych klocków i posegregowany na etapy jak w instrukcji. W przypadku nieścisłości to ja leciałem do siatek albo wykrzykiwałem potrzebę na klocek taki i taki. Potem już tylko pakowanie (pozbyliśmy się niemal wszystkich zbędnych kartoników) i zamieszczenie w Internecie. Żona jeszcze nigdy nie miała takich obrotów na Vinted hehe.


Kiedy już na dobre ruszyła nasza produkcja, z dnia na dzień było coraz lżej, choć pewnego wieczoru musiałem wyrwać się z kaszlem do sklepu po zapasy taśm pakowych i folii stretch. Tym samym poszły w ruch bardziej charakterystyczne zestawy.


 

 

 

 

Sporo tego, ale nie koniec. Lego jak doświadczamy, ciągle jest w modzie i ma swoją wartość. Jeśli ma się cierpliwość, można je wystawić w cenach, które windują użytkownicy Allegro czy OLX, tam osiągają niewyobrażalne rozmiary. Nam chodziło o sprawne upłynnienie zalegającej treści i powiem Wam, że Czechy przodują w naszej sprzedaży. Wysłałem już na Węgry, do Anglii i oczywiście część zestawów rozeszła się u nas w kraju, ale Czesi przodują i nie proponują niższej ceny.


Najszybszą sprzedażą, były ulice Lego. Zdążyliśmy je wyczyścić, porobiłem zdjęcia, wystawiłem. Jeszcze suszyłem je, zanim ułożyłem je na podłodze, przygotowałem pudło i już musiałem pakować do wysyłki hehe.



Dzisiaj, tzn. wczoraj wieczorem, w piątek rozłożyłem i posegregowałem ostatni duży zestaw. Jeden ze starszych, mimo to, ciągle w dobrej kondycji. Wydrukowałem instrukcje, zamieściłem sprzedaż i zobaczymy.



Mówiłem wcześniej o ludzikach, bo to nieco odrębny temat. Ludziki wydają się być uniwersalną częścią i przecież pasują do wielu zestawów jednocześnie. Nasz Syn zrobił sobie taki mix i wszystkie ludziki, dzieląc się ze sobą częściami ubioru, wylądowały w specjalnym miejscu. Do pewnego etapu składaliśmy same pojazdy, konstrukcje. Wyznaczyłem młodemu zadanie, dopasować do tych zestawów ludziki i po chwili mieliśmy umownie gotowe kompozycje.


Co innego takie zestawy, które poszły na pniu.


 

 

 

 

I tak kończy się ta historia, choć pudło z pierwszego zdjęcia niewiele zmniejszyło swoją zawartość. Zostało jeszcze kilka drobnych zestawów, które mamy szansę złożyć, a potem? Siatki, siateczki z klockami Cobi i militarnym tematem… To zdecydowanie najdłuższa nasza rodzinna akcja. Najważniejsze, że zdrowie wraca, a z nim powrót do utartej codzienności, pracy i przede wszystkim rytmu.  


Pozdrawiam - Michał

Tagi:
#Lego
sobota, 11 marca 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 62

(01:10)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Mam coś takiego, że jak ruszę na moment ucho w innym kierunku niż metalowe dźwięki to później przychodzi wewnętrzna potrzeba wyrównania poziomu decybeli. Zarzucam się wtedy miksem metalowej sieczki i mogę funkcjonować dalej. To jak te czytelnicze resety, kiedy podczas dłuższego trzymania się jednego gatunku chcę go odkreślić grubą linią i przejść do innego. W tym celu używam książek z wyjątkowej półki, gdzie gnieżdżą się czekające tytuły Edwarda Lee oraz Johna Eversona. Na tej samej są też wszystkie, jak dotąd wydane u nas dzieła Jacka Ketchuma, oczywiście przeczytane. Jak widać potrzebuję konkretnego uderzenia na zmianę i cieszę się, że zarówno pod względem czytelniczym jak i muzycznym można ten zabieg płynnie zaaranżować.

 

Dzisiaj machnąłem sobie dwie płyty Xentrix, które w ostatnim czasie zasiliły moje domowe zasoby. W sobotę czeka mnie sprzątanie, zatem polecą kolejne odsłuchy. Stosuję zasadę, że układam w szeregu płyty, które dopiero przesłuchałam u siebie w domu. Tych nie przesłuchanych, które oczywiście znam z innych nośników czeka jeszcze około pięciu. To może być moje najdłuższe sprzątanie ;)

 

Z okazji, że zbliżają się moje urodziny, Żona zapytała o prezent. Wskazałem Jej płyty które chciałbym mieć i zagwarantowałem, że do tego czasu nie planuję zakupów. Może przebierać do woli.

 

 

Tę płytę też chciałbym mieć, bo skoro ostatnio wpadły dwie, to ta pasowałaby idealnie.

 

A najlepsze w tym moim odkrywaniu jest to, że kiedyś człowiek nie przywiązywał uwagi do tego, skąd jest zespół, jak zaczynali itd. Po części dlatego, że nie było takich informacji, nie było internetu a takie czasopismo jak Bravo, czy Popcorn trzymało się bardziej aktualnych sensacji niż zgłębianiem historii zespołów. Tak też od kilku dekad utwierdzam się w przekonaniu, że najbardziej przemawiają do mnie zespoły z Anglii. Kto by pomyślał? Xentrix też jest zespołem angielskim tak jak…

 

Anathema

 

 

Black Sabbath

 

 

zaraz obok zestaw Ozzy/Zakk Wilde (świetna aranżacja!!!) Trzeba zobaczyć, choć budzi we mnie pewien niepokój.

 

 

Led Zeppelin

 

 

Pink Floyd

 

 

The Beatles

 

 

Motorhead

 

 

Judas Priest

 

 

Iron Maiden

 

 

Starczy tego dobra, choć moglibyśmy jeszcze wrzucić parę przykładów.

 

Mam niedosyt… to dobrze. Ale ja chciałbym puścić inne numery tych zespołów… to dobrze, będzie jeszcze na to czas. Jestem już spokojny… cieszę się, że możemy kończyć. Mogę puścić jeszcze jeden numer? Będzie ciutek inny od poprzedniego, taki prosty zabieg jak z Black Sabbath i solowym Ozzym… dobrze ale to już ostatni, więc wybierz mądrze. Mogę dwa?.. ustaliliśmy jeden. Nie mogę się zdecydować… mamy jeszcze parę minut. Chciałbym by był wyjątkowy… zawsze wybierasz te właściwe. Mogę połączyć dwa numery ze sobą?.. jeśli zrobisz to płynnie, możemy pójść na ten kompromis. Chyba już wiem co włączę… cieszę się.

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten sobotni poranek.

(03:47)

czwartek, 9 marca 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 61

(21:08)

 

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

To „dzień dobry” już tak zapobiegawczo dołączam, bo pomimo młodego wieczoru, nie sądzę, żebym wyrobił się z materiałem do północy. Tak, znowu mam urlop więc spróbuję Was muzycznie oczarować w środku tygodnia, a że jeszcze trwa święto Pań to i muzyczka będzie skierowana w ich stronę. Kiedy zasiadałem przed klawiaturą, chciałem się wspomóc propozycjami z internetu, ale przeglądając propozycje, szybko dotarło do mnie, że szybciej będzie mi wymyśleć coś swojego niż dopasowywać nie do końca dobre numery. Zatem…

 

Zespół, który darzę ogromnym sentymentem. To czasy walkmanów, kiedy maglowałem płytę „Empire” na okrągło. Jak wsiadałem do autobusu, mimo że miałem słuchawki (takie gąbkowe, nauszne), pasażerowie słuchali razem ze mną. Zawsze byłem za tym, że cięższych brzmień słuchać należy głośno. Muszę czuć jak dudnią dźwięki i roznoszą się po wszystkich partiach ciała. A ten bas na początku numeru, bajka.

 

 

 I jeszcze jeden z tej samej płyty.

 

 

Kolejny numer to niespodzianka nawet dla mnie. Na co dzień nie słucham System Of A Down, ale zaintrygowało mnie znaczenie tego numeru. Jak podają źródła, nie wiadomo czy tekst odnosi się do kobiety czy obecnej sytuacji w zespole. Dokonam w tej chwili drobnej manipulacji, bo przecież muzyka też jest żeńskiego rodzaju. Mało tego, w małżeństwach z muzykiem zawsze kiedyś padnie to zdanie „dla ciebie na pierwszym miejscu jest muzyka, później rodzina”. Ufff. Dobrze, że moja żona nigdy nie postawiła mnie przed wyborem „albo albo”.

 

 

Bo Kobieta w domu to taka podpora, fundament na którym facet może wznosić swoje wszelakie pasje. Czasem doradzi, wesprze na duchu i przede wszystkim, nie pomoże upaść, a Ozzy Osbourne nie jeden upadek zaliczył i gdyby nie czujna Sharon, kto wie jak by to się skończyło. Nie bez powodu mówi się o facecie jako kolejnym dziecku w rodzinie. W kolejnym numerze, Kobieta jako Matka.

 

 

Wprowadzenie do kolejnego numeru muszę zacytować. „ (…) kobieta, z którą seks doprowadził do powstania piosenki. Był rok 1976, rzecz działa się po koncercie w Australii. Na backstage’u pojawiła się kobieta, którą członkowie AC/DC nazwali „Duża Bertha”. Bezceremonialnie zapytała, kto ma na nią ochotę. Bon Scott, który za bardzo bał się odmówić, odbył z nią stosunek. Gdy było po wszystkim, kobieta – którą wszyscy znamy jako Rosie – odnotowała w swym notesie seks z 37. mężczyzną w miesiącu.”

 

 

Wrzucałem kiedyś numer Black Sabbath, ale nie pojawił się jako gotowy do odsłuchania i obejrzenia, bo był to obraz z koncertu. Trzeba było się zalogować, a tym samym podać swój wiek. Wykonanie jak wykonanie ale podczas jego trwania publiczność płci żeńskiej unosiła swoje odzienia, kierując swoje piersi w stronę sceny. Nie bez powodu, bo numer nosi tytuł…

 

 

Nie, to nie jest tamten występ, ale za to świetna wersja. Zła kobieta była również w filmie „Psy” Władysława Pasikowskiego i w sumie nie wiemy czy faktycznie. Czasem hejt mija się z prawdą, jest napompowany jak bańka mydlana i nie pokazuje pełnego kadru. Z tą myślą proponuję kolejny numer. Genialny głos.

 

 

Poniższy numer łączy się z pewną anegdotą. Miałem w czasach magnetowidów swoją kasetę, gdzie nagrywałem różne kawałki z top coś tam z MTV w niedzielne przedpołudnie. Usiadłem jak zwykle z pilotem w gotowości i nagle poleciał numer. Szybka akcja, nagrywanie i kątem oka widziałem, że moja kaseta stoi obok. Na co nagrywam? Okazało się, że wplotłem ten numer w jakąś uroczystość z Mamy przedszkola. Nasłuchałem się, niekoniecznie numeru.

 

 

W swoim czasie byłem zauroczony Gwen Stefani tak jak później Millą Jovovich. Do dziś miło powspominać. Hehe, moja Żona czasem mi dowala „Ty lubiłeś zawsze blondynki, więc co ja tu robię?”. I jak to wytłumaczyć?

 

Type O Negative nigdy nie miałem okazji odsłuchać w pełnej okazałości. Już na starcie wydawało mi się za wolne, za mało agresywne. Głębia w głosie jednak jest a i lekki ciężar instrumentalny również się znajdzie. Pozostaje tylko tempo, które zdecydowanie mi nie odpowiada.

 

 

Koniec moich poszukiwać, polecimy teraz klasycznie. Numer, który stawiam bardzo wysoko na szczeblu skomplikowania pod względem ogarnięcia takiego instrumentu jak gitara. Gra nie byle kto, więc pozostaje mi tylko patrzeć, słuchać i wzdychać. To również numer o kobiecie. Claptona.

 

 

Boże, z jaką lekkością on dotyka tych dźwięków. Dobra to teraz krótka seria pt. piosenki do miłości niespełnionych i będziemy zmierzać ku finałowi.

 

The Police

 

 

The Rolling Stones

 

 

The Cult

 

 

Guns N’ Roses

 

 

Jak widać na załączonych obrazkach, postać Kobiety przybiera różne oblicza. Jest Matką, Żoną, kochanką. Jak widać, to w zupełności wystarczy by powstały o niej piosenki, które stały się kamieniami milowymi w historii muzyki. Chwała Wam za to, za inspiracje i że jesteście z nami.

 

Ps. Na koniec… nieco tajemniczo.

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten czwartkowy poranek.

 

(00:24)

 

Ps2. Prawie zmieściłem się w czasie.

środa, 8 marca 2023

Ósmy dzień marca

Wszystkiego najlepszego Kobietki 😘

 

sobota, 25 lutego 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 60

(23:17)

 

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Tak, właśnie dokonałem kolejnego oczyszczenia. Oczywiście z nawiązką, ale komplet najbardziej wartościowych płyt zespołu Anathema mam na domowej półce. Kiedyś miałem mnóstwo zespołów na mp3 i innych pirackich wersjach. Nie było wówczas YT i możliwości odsłuchania płyty w każdym momencie. Panowało zbieractwo, przegrywanie, kserowanie okładek, tworzenie kompilacji albo audycje nagrywane bezpośrednio z radia na wysłużonego kaseciaka. Tak wyglądały moje lata dziewięćdziesiąte. Kiedy rozpoczynałem czterdziestkę, jeszcze przed czasem dostałem od znajomego moją, pierwszą płytę winylową – Piece of Mind zespołu Iron Maiden. Krótko po tym dniu do naszego salonu trafił adapter a z nim odważna deklaracja, że zdobędę wszystko co miałem na kasetach i później na mp3, jednocześnie spłacając dług zaufania względem wykonawców.

 

Po drodze napisałem, że z nawiązką bo i owszem. Z biegiem lat szuka się coraz głębiej a dzisiejsze możliwości techniczne pozwalają dotrzeć do płyt, o których wcześniej nie miało się pojęcia. Cztery lata temu miałem pierwszą płytę, dzisiaj, jest ich ponad osiemdziesiąt. Póki co, stosuję wielkie sito i wyławiam te najważniejsze albumy. Część z pozostałych na pewno pójdzie w niepamięć, bo to jak z książkami, na które nie warto tracić czasu.

 

 

To ostatnie zakupy, które dotarły do mnie w piątek. Zawsze się jaram jak nałoży się kilka dostaw i odbieram w tzw kumulacji. Zakończmy dzisiaj temat zespołu Anathema jak i ja moje poszukiwania ich płyt przed wielkimi zmianami.

 

 

Przez ostatnie miesiące odkrywałem na nowo ten zespół płyta po płycie. Kiedy już w domu udziela się fascynacja, to czas zakończyć eksplorację. Przyjęło się, więc teraz kiedy tylko włączę płytę mam pełne zrozumienie wśród domowników.

 

Czasem tak od niechcenia wpisuję w wyszukiwarkę tytuły zespołów i w środę trafiłem w samo sedno. Zachłysnąłem się powietrzem i nie mogłem uwierzyć. XENTRIX na winylu. To jak trafić, nie wiem co. To jak cofnąć się do ostatnich lat podstawówki i chwytać się każdej pożyczonej kasety.

 

 

Płyta „KIN” z 1992 roku i otwierający ją numer. Nic nie wiedziałem o tym zespole, ale dudniło w uszach, słychać było gitary a i wokal nie przeszkadzał. Byłem wtedy na kolonii w Bukowinie Tatrzańskiej. To tam słuchałem płyty „Master of puppets” Metallici i tej właśnie Xentrix. Zespoły wydawały mi się bardzo podobne, choć dzisiaj znalazłbym szereg różnic. Nie o to jednak chodzi. Zachłysnąłem się. Po powrocie do domu zapragnąłem Xentrix.

 

 

Pożyczyłem od kolegi kasetę i przegrałem ją na kaseciaku. Mało tego, skserowałem okładkę z rozkładówką by mieć jak najbliżej zbliżoną wersję. Nie pamiętam kto kserował, ale wkładka w kasecie była dwustronna i z drugiej strony miała zdjęcia członków zespołu z rozpisanymi ich funkcjami. Ktoś widocznie źle podłożył papier i na moim odwrocie były popiersia członków zespołu, a pod nimi biały pasek. Musiałem już oddać kasetę, więc ponowne ksero nie wchodziło w grę. Tak już zostało, a ja na tych białych polach ręcznie, za pomocą długopisu zapisałem nazwiska muzyków i ich funkcje. Kiedy dzisiaj patrzę na tę sytuację, to żal mi tamtego chłopaka. Miało być idealnie, wyszło jak wyszło. Pewnie, że mógł kupić oryginał, ale wówczas, w moim przypadku nie było o tym mowy.

 

 

Czasem łapię się na tym jak mój Syn przeżywa swoje zawody. Coś się nie udaje, coś kumuluje się na tyle, że wysiada. Dobrze, jeśli śmieję się w myślach i bez słowa podaję mu rozwiązanie, lepiej jest gdy zostawiam go z problemem sam na sam obserwując jak sobie radzi. Teraz jest już łatwiej bo potrafię w nim zobaczyć siebie z tamtych lat. Poszukiwacza i myśliciela. Doskonale Go rozumiem choć wyprowadza mnie z równowagi że hej.

Chwila uwagi dla numeru, niesamowita perkusja w drugiej jego połowie i gitary. Głośny werbel i te stopy aaach (zaraz po 4-tej minucie).

 

 

I ten ciężki niczym walec. Powolny i jakże konsekwentny w swym rytmie.

 

 

Dzisiaj śmiem twierdzić, że płyta nie straciła w żadnym procencie swojej wartości na przestrzeni tych niemal trzech dekad od pierwszego jej odsłuchu. Nadal mnie fascynuje i pewnie też dużą rolę odgrywa tu sentyment, ale i tak. Na przestrzeni tych lat nasłuchałem się dużo, więc ciągłe powracanie do tego albumu coś jednak świadczy.

 

Po studiach zacząłem mocniej zgłębiać znane mi zespoły, a granie w zespole otwierało mi dostęp do wielu prywatnych zasobów spotkanych muzyków. Dyskusje, pijaństwo, długie powroty do domu kreowały moje nowe spojrzenie na muzykę. Wówczas dotarłem do pierwszej płyty Xentrix.

 

 

Pamiętam jak po próbach DC włączaliśmy sobie tę płytę by wyciszyć się po set liście. Była agresywna, bardzo rytmiczna i przede wszystkim ciekawa. Pokochałem ten krążek. Ubolewam, że tak mało jest profesjonalnych filmów koncertowych z wcześniejszych lat kiedy śpiewał Chris Astley.

Znalazłem dwa ujęcia ale dalekie od idealnego obrazu. Dobra jeden, dajcie mu szansę.

 

 

Cholera, zapowiadam ten zespół jakby był jednym z tych, które próbują się przebić. Trochę w tym prawdy bo dzisiaj trudno szukać jakiejś tu wielkiej sławy a technicznie Panowie dorównują zespołom zza wielkiej wody.

 

 

na koniec ten z koncertu bo to trzeba jednak usłyszeć bardziej selektywnie…

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten sobotni poranek.

(01:51)

Archiwum