Avatar @MichalL

@MichalL

Bibliotekarz
57 obserwujących. 47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
57 obserwujących.
47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.

Blog

niedziela, 16 kwietnia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 63

(02:18)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Dzisiaj tak na szybko, bo wpadło w tym tygodniu kilka po urodzinowych prezentów, więc patrząc na moje potrzeby, muzycznie mega rozstrzał. To jednak ma swoje plusy, bo gatunki jak ogon pawia, mogą kształtować się w wielu barwach. 

 

 

Od prawej, płyta Empire zespołu Queensryche, urodzinowy prezent. Wrzuciłem swego czasu do ulubionych min. tę płytę i pozwoliłem najbliższym wybrać z całego wora jaką chcą mi podarować. Świetny wybór, bo numery z tego krążka już miałem okazję prezentować na łamach muzycznego szwendania, a lata temu puszczałem sobie na słuchawkach dumnie krocząc po mieście z walkmanem. I w autobusie na maksa rozkręcona głośność, by poczuć wzrok współpasażerów. 

 

 

Uwielbiam ten dźwięk gitary basowej. 

 

Druga płyta to brytyjski zespół Xentrix. Zawsze uważałem, że jeśli mieliby odpowiednią opiekę, mogliby konkurować z takim zespołem jak Metallica.

 

 

Świetny aranżacyjnie album. Jeden z trzech, które warto posiadać. 

 

Judas Priest to totalna klasyka heavy metalu. Świadomie pominąłem "brytyjskiego" bo tutaj zasięg jest zdecydowanie globalny. Trzeci album w historii zespołu, więc na tę chwilę brakują mi jedynie trzy z całej osiemnastopłytowej studyjnej dyskografii. Coraz bliżej i coraz trudniej do zdobycia ale cóż. Cierpliwość jest cnotą.

 

 

Kolejną paczką, była ta złożona z dwóch równie wyjątkowych płyt. Totalny ciężar muzyczny.

 

 

I tu już nie ma mowy o półśrodkach, to thrash metal pełną gębą. Na pierwszym planie, płyta którą poznałem w ostatnich latach podstawówki a tytułowy numer potrafię grać do dzisiaj. Klasyk!

 

 

W sobotę usiedliśmy z Żoną i włączaliśmy sobie na przemian swoje ulubione numery. Przy naszym domowym nagłośnieniu jestem przekonany, że sąsiedzi wiernie uczestniczyli w tym muzycznym spektaklu i mieli chwilę oddechu z każdym wyborem mojej Ślubnej.  Oczywiście poleciał i Slayer, podczas którego Żona była lekko przerażona, niemniej przyznała, że grają rytmicznie. To najważniejsze, by zgadzały się nutki. Reszta to już tylko kolorystyka hehe. Tytułowy numer z płyty drugiego planu.

 

 

Tak sobie przed chwilą wymyśliłem. Jak zorientować się czy nie błądzisz muzycznie? Wystarczy włączyć fragment koncertu i zobaczyć tysiące osób równie pierd#$%*&tych a spokój ducha przychodzi w mgnieniu oka.

 

Ale to nic.

Barbara przywitała mnie dwoma numerami, z których pierwszy wybudził mnie po sobotniej drzemce (byłem po nocce w pracy) i nastroił mnie dobrym humorem. Znałem dźwięki ale nie spodziewałem się, że to taki świeży twór.

 

 

Zwariowałem, chciałem więcej a czym dalej, tym bardziej opadała mi kopara. W myśl pogrzebowego klimatu przypomniałem sobie ogłoszenie z neta, na które kiedyś natrafiłem. Genialne. 

 

 

Pocisk jak nic, Barbara powiedziała, że podeszłaby do niej i ręcznie wyjaśniła sytuację hehe. Niepokoi mnie fakt, dlaczego jest taka pewna, że to ja pierwszy odejdę. No nic, przejdźmy dalej. Drugi numer to ten, z którym łaziłem cały wieczór. Mistrzostwo świata.

 

 

Poza świetną kompozycja, granie za szybą było już w historii metalu jak i na łamach muzycznego szwendania. Czas na moją wersję.

 

 

I tyle, dziękuję...

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten niedzielny poranek.

(03:39)

sobota, 8 kwietnia 2023

Choroba, klocki LEGO

Ostatni miesiąc był ciężki i mocno hermetyczny. Żadnych wyjść, odwiedzin najbliższych czy nocnych posiadówek, a zaczęło się od najmłodszego członka naszej rodziny. Tak, chorobliwy będzie wstęp, jednocześnie nawiązujący do mojego komentarza u @Chassefierre na łamach Jej blogu. U nas pierwszy pacjent padł na dwa tygodnie, potem moja Żona, nasz starszy Syn i w końcu ja. Śmiałem się, że teraz wychodzi, kto się najbardziej izoluje się od pozostałych ;) Tak, to złe i trzeba nad tym popracować.


Choroba chorobą, zwolnienie i w innych okolicznościach mógłbym uznać to jako szansę. Na czytanie, słuchanie muzyki i wszystko, na co nie zawsze znajduję czas podczas codziennego trybu. Nic z tego, nie miałem nastroju do czytania, czy analizowania dźwięków. Z coraz większą ciekawością przyglądałem się temu, co wychodzi z mojego gardła podczas kolejnego ataku kaszlu. To moja pięta achillesowa. Kiedyś potrafiłem mdleć przy atakach, bo nie nadążałem z łapaniem oddechu. Do dzisiaj mam wypracowany nawyk, że zniżam się, klękam przy większej serii, by mieć bliżej do podłogi w razie upadku. Dobra, tyle o chorobach.


Najmłodszy Syn od dłuższego czasu informował nas o gotowości, by sprzedać swoje zasoby klocków LEGO. „Swoje” to trochę na wyrost powiedziane, bo to jednak część klocków, które dostał w spadku po starszym bracie plus wszystkie, które mu kupiliśmy. W każdym razie padła decyzja – sprzedajemy. Tylko co? Te pudła z piwnicy? Wielki, plastikowy pojemnik z luźnymi klockami, w którym można znaleźć wszystko i na pierwszy rzut oka nic? Bałem się tego przedsięwzięcia, bo miałem w pamięci zestawy z firmy Cobi czy jakieś inne, chińskie podróbki, jakie latami dopełniały domowe zasoby. Jak to ogarnąć?



Dzisiaj już ten kąt jest w miarę ogarnięty, ale początki były trudne. Przytargaliśmy wszystko, co było w piwnicy i niby miało być kompletne. Wyszukaliśmy w domu wszystkie luźne instrukcje, bo kartony już dawno zniknęły, więc nietrudno było się domyśleć, że ich części znajdowały się w tym największym pojemniku. Pierwszego dnia zwolnienia oczyściłem w naszym pokoju podłogę, wziąłem złowrogi pojemnik i demonstracyjnie wypróżniłem jego zawartość. Zabrałem garść instrukcji i usiadłem przy tym stosie. Po chwili dołączyła do mnie Żona i razem próbowaliśmy ruszyć do przodu. To był totalny rozpiździel, tu było wszystko. Kółka, kółeczka, klocki płaskie, kwadratowe, prostokąty, drobne, przezroczyste, szkiełka, drzwi, patyczki, mechanizmy, których nikt nie rozłożył na części pierwsze. Wszystko, ale byliśmy pełni wiary, że damy radę.



Żona zbudowała niemal kompletną remizę strażacką. Niemal, bo w ludziki, to inny temat i póki co, odłożyliśmy go na później. Wielki zestaw, w którego kartonie nie znaleźliśmy klocków a tylko kartony od mniejszych zestawów. Zbudowany od samego początku na zasadzie przeszukiwania wysypanej sterty za każdym konkretnym klockiem wg instrukcji. Szacunek.


W tej koncepcji powstało jeszcze kilka kompletów, o wiele mniejszych, bo i czas poszukiwań zmniejszał się wraz z ilością poszukiwanych elementów.


 

 

 

 

 

To było trudne zadanie, bo kopiąc znajdywaliśmy klocki nie-Lego więc trzeba było to jakoś uporządkować. Po drugie, ciężko się szuka w takim miksie, więc postanowiliśmy z Żoną posegregować wszystkie pozostałe klocki. Pierwsze kryterium – kolor, drugie – koła, trzecie – elementy dekoracyjne jak kwiatki, łopaty itp. Ostatnim były wszystkie kolorowe i jednocześnie przezroczyste klocki. Aaaaa i najważniejsze, mając świadomość, że w pudle mogła znaleźć się chińszczyzna, musieliśmy patrzeć na grawerunek. Uporządkowanie zajęło nam dwa długie wieczory, ale potem szło jak po maśle. W instrukcji czerwony klocek 4x1 więc szybko do siatki z czerwonymi i już. Po temacie. Fakt, że często kończyło się to wysypaniem całej zawartości koloru, ale to i tak mniej niż szukanie we wszystkim.



Zupełnie sam złożyłem tylko jeden zestaw, ten powyższy, ale moje zadanie w tym przedsięwzięciu było nieco inne. Zajmowałem się głównie robieniem zdjęć gotowych zestawów, drukowanie brakujących instrukcji (często posiłkowaliśmy się zasobami ze strony LEGO). Każdy zestaw był przeze mnie rozłożony wg poszczególnych kroków, tyle że od końca i sprawdzony pod względem prawidłowo użytych klocków i posegregowany na etapy jak w instrukcji. W przypadku nieścisłości to ja leciałem do siatek albo wykrzykiwałem potrzebę na klocek taki i taki. Potem już tylko pakowanie (pozbyliśmy się niemal wszystkich zbędnych kartoników) i zamieszczenie w Internecie. Żona jeszcze nigdy nie miała takich obrotów na Vinted hehe.


Kiedy już na dobre ruszyła nasza produkcja, z dnia na dzień było coraz lżej, choć pewnego wieczoru musiałem wyrwać się z kaszlem do sklepu po zapasy taśm pakowych i folii stretch. Tym samym poszły w ruch bardziej charakterystyczne zestawy.


 

 

 

 

Sporo tego, ale nie koniec. Lego jak doświadczamy, ciągle jest w modzie i ma swoją wartość. Jeśli ma się cierpliwość, można je wystawić w cenach, które windują użytkownicy Allegro czy OLX, tam osiągają niewyobrażalne rozmiary. Nam chodziło o sprawne upłynnienie zalegającej treści i powiem Wam, że Czechy przodują w naszej sprzedaży. Wysłałem już na Węgry, do Anglii i oczywiście część zestawów rozeszła się u nas w kraju, ale Czesi przodują i nie proponują niższej ceny.


Najszybszą sprzedażą, były ulice Lego. Zdążyliśmy je wyczyścić, porobiłem zdjęcia, wystawiłem. Jeszcze suszyłem je, zanim ułożyłem je na podłodze, przygotowałem pudło i już musiałem pakować do wysyłki hehe.



Dzisiaj, tzn. wczoraj wieczorem, w piątek rozłożyłem i posegregowałem ostatni duży zestaw. Jeden ze starszych, mimo to, ciągle w dobrej kondycji. Wydrukowałem instrukcje, zamieściłem sprzedaż i zobaczymy.



Mówiłem wcześniej o ludzikach, bo to nieco odrębny temat. Ludziki wydają się być uniwersalną częścią i przecież pasują do wielu zestawów jednocześnie. Nasz Syn zrobił sobie taki mix i wszystkie ludziki, dzieląc się ze sobą częściami ubioru, wylądowały w specjalnym miejscu. Do pewnego etapu składaliśmy same pojazdy, konstrukcje. Wyznaczyłem młodemu zadanie, dopasować do tych zestawów ludziki i po chwili mieliśmy umownie gotowe kompozycje.


Co innego takie zestawy, które poszły na pniu.


 

 

 

 

I tak kończy się ta historia, choć pudło z pierwszego zdjęcia niewiele zmniejszyło swoją zawartość. Zostało jeszcze kilka drobnych zestawów, które mamy szansę złożyć, a potem? Siatki, siateczki z klockami Cobi i militarnym tematem… To zdecydowanie najdłuższa nasza rodzinna akcja. Najważniejsze, że zdrowie wraca, a z nim powrót do utartej codzienności, pracy i przede wszystkim rytmu.  


Pozdrawiam - Michał

Tagi:
#Lego
sobota, 11 marca 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 62

(01:10)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Mam coś takiego, że jak ruszę na moment ucho w innym kierunku niż metalowe dźwięki to później przychodzi wewnętrzna potrzeba wyrównania poziomu decybeli. Zarzucam się wtedy miksem metalowej sieczki i mogę funkcjonować dalej. To jak te czytelnicze resety, kiedy podczas dłuższego trzymania się jednego gatunku chcę go odkreślić grubą linią i przejść do innego. W tym celu używam książek z wyjątkowej półki, gdzie gnieżdżą się czekające tytuły Edwarda Lee oraz Johna Eversona. Na tej samej są też wszystkie, jak dotąd wydane u nas dzieła Jacka Ketchuma, oczywiście przeczytane. Jak widać potrzebuję konkretnego uderzenia na zmianę i cieszę się, że zarówno pod względem czytelniczym jak i muzycznym można ten zabieg płynnie zaaranżować.

 

Dzisiaj machnąłem sobie dwie płyty Xentrix, które w ostatnim czasie zasiliły moje domowe zasoby. W sobotę czeka mnie sprzątanie, zatem polecą kolejne odsłuchy. Stosuję zasadę, że układam w szeregu płyty, które dopiero przesłuchałam u siebie w domu. Tych nie przesłuchanych, które oczywiście znam z innych nośników czeka jeszcze około pięciu. To może być moje najdłuższe sprzątanie ;)

 

Z okazji, że zbliżają się moje urodziny, Żona zapytała o prezent. Wskazałem Jej płyty które chciałbym mieć i zagwarantowałem, że do tego czasu nie planuję zakupów. Może przebierać do woli.

 

 

Tę płytę też chciałbym mieć, bo skoro ostatnio wpadły dwie, to ta pasowałaby idealnie.

 

A najlepsze w tym moim odkrywaniu jest to, że kiedyś człowiek nie przywiązywał uwagi do tego, skąd jest zespół, jak zaczynali itd. Po części dlatego, że nie było takich informacji, nie było internetu a takie czasopismo jak Bravo, czy Popcorn trzymało się bardziej aktualnych sensacji niż zgłębianiem historii zespołów. Tak też od kilku dekad utwierdzam się w przekonaniu, że najbardziej przemawiają do mnie zespoły z Anglii. Kto by pomyślał? Xentrix też jest zespołem angielskim tak jak…

 

Anathema

 

 

Black Sabbath

 

 

zaraz obok zestaw Ozzy/Zakk Wilde (świetna aranżacja!!!) Trzeba zobaczyć, choć budzi we mnie pewien niepokój.

 

 

Led Zeppelin

 

 

Pink Floyd

 

 

The Beatles

 

 

Motorhead

 

 

Judas Priest

 

 

Iron Maiden

 

 

Starczy tego dobra, choć moglibyśmy jeszcze wrzucić parę przykładów.

 

Mam niedosyt… to dobrze. Ale ja chciałbym puścić inne numery tych zespołów… to dobrze, będzie jeszcze na to czas. Jestem już spokojny… cieszę się, że możemy kończyć. Mogę puścić jeszcze jeden numer? Będzie ciutek inny od poprzedniego, taki prosty zabieg jak z Black Sabbath i solowym Ozzym… dobrze ale to już ostatni, więc wybierz mądrze. Mogę dwa?.. ustaliliśmy jeden. Nie mogę się zdecydować… mamy jeszcze parę minut. Chciałbym by był wyjątkowy… zawsze wybierasz te właściwe. Mogę połączyć dwa numery ze sobą?.. jeśli zrobisz to płynnie, możemy pójść na ten kompromis. Chyba już wiem co włączę… cieszę się.

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten sobotni poranek.

(03:47)

czwartek, 9 marca 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 61

(21:08)

 

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

To „dzień dobry” już tak zapobiegawczo dołączam, bo pomimo młodego wieczoru, nie sądzę, żebym wyrobił się z materiałem do północy. Tak, znowu mam urlop więc spróbuję Was muzycznie oczarować w środku tygodnia, a że jeszcze trwa święto Pań to i muzyczka będzie skierowana w ich stronę. Kiedy zasiadałem przed klawiaturą, chciałem się wspomóc propozycjami z internetu, ale przeglądając propozycje, szybko dotarło do mnie, że szybciej będzie mi wymyśleć coś swojego niż dopasowywać nie do końca dobre numery. Zatem…

 

Zespół, który darzę ogromnym sentymentem. To czasy walkmanów, kiedy maglowałem płytę „Empire” na okrągło. Jak wsiadałem do autobusu, mimo że miałem słuchawki (takie gąbkowe, nauszne), pasażerowie słuchali razem ze mną. Zawsze byłem za tym, że cięższych brzmień słuchać należy głośno. Muszę czuć jak dudnią dźwięki i roznoszą się po wszystkich partiach ciała. A ten bas na początku numeru, bajka.

 

 

 I jeszcze jeden z tej samej płyty.

 

 

Kolejny numer to niespodzianka nawet dla mnie. Na co dzień nie słucham System Of A Down, ale zaintrygowało mnie znaczenie tego numeru. Jak podają źródła, nie wiadomo czy tekst odnosi się do kobiety czy obecnej sytuacji w zespole. Dokonam w tej chwili drobnej manipulacji, bo przecież muzyka też jest żeńskiego rodzaju. Mało tego, w małżeństwach z muzykiem zawsze kiedyś padnie to zdanie „dla ciebie na pierwszym miejscu jest muzyka, później rodzina”. Ufff. Dobrze, że moja żona nigdy nie postawiła mnie przed wyborem „albo albo”.

 

 

Bo Kobieta w domu to taka podpora, fundament na którym facet może wznosić swoje wszelakie pasje. Czasem doradzi, wesprze na duchu i przede wszystkim, nie pomoże upaść, a Ozzy Osbourne nie jeden upadek zaliczył i gdyby nie czujna Sharon, kto wie jak by to się skończyło. Nie bez powodu mówi się o facecie jako kolejnym dziecku w rodzinie. W kolejnym numerze, Kobieta jako Matka.

 

 

Wprowadzenie do kolejnego numeru muszę zacytować. „ (…) kobieta, z którą seks doprowadził do powstania piosenki. Był rok 1976, rzecz działa się po koncercie w Australii. Na backstage’u pojawiła się kobieta, którą członkowie AC/DC nazwali „Duża Bertha”. Bezceremonialnie zapytała, kto ma na nią ochotę. Bon Scott, który za bardzo bał się odmówić, odbył z nią stosunek. Gdy było po wszystkim, kobieta – którą wszyscy znamy jako Rosie – odnotowała w swym notesie seks z 37. mężczyzną w miesiącu.”

 

 

Wrzucałem kiedyś numer Black Sabbath, ale nie pojawił się jako gotowy do odsłuchania i obejrzenia, bo był to obraz z koncertu. Trzeba było się zalogować, a tym samym podać swój wiek. Wykonanie jak wykonanie ale podczas jego trwania publiczność płci żeńskiej unosiła swoje odzienia, kierując swoje piersi w stronę sceny. Nie bez powodu, bo numer nosi tytuł…

 

 

Nie, to nie jest tamten występ, ale za to świetna wersja. Zła kobieta była również w filmie „Psy” Władysława Pasikowskiego i w sumie nie wiemy czy faktycznie. Czasem hejt mija się z prawdą, jest napompowany jak bańka mydlana i nie pokazuje pełnego kadru. Z tą myślą proponuję kolejny numer. Genialny głos.

 

 

Poniższy numer łączy się z pewną anegdotą. Miałem w czasach magnetowidów swoją kasetę, gdzie nagrywałem różne kawałki z top coś tam z MTV w niedzielne przedpołudnie. Usiadłem jak zwykle z pilotem w gotowości i nagle poleciał numer. Szybka akcja, nagrywanie i kątem oka widziałem, że moja kaseta stoi obok. Na co nagrywam? Okazało się, że wplotłem ten numer w jakąś uroczystość z Mamy przedszkola. Nasłuchałem się, niekoniecznie numeru.

 

 

W swoim czasie byłem zauroczony Gwen Stefani tak jak później Millą Jovovich. Do dziś miło powspominać. Hehe, moja Żona czasem mi dowala „Ty lubiłeś zawsze blondynki, więc co ja tu robię?”. I jak to wytłumaczyć?

 

Type O Negative nigdy nie miałem okazji odsłuchać w pełnej okazałości. Już na starcie wydawało mi się za wolne, za mało agresywne. Głębia w głosie jednak jest a i lekki ciężar instrumentalny również się znajdzie. Pozostaje tylko tempo, które zdecydowanie mi nie odpowiada.

 

 

Koniec moich poszukiwać, polecimy teraz klasycznie. Numer, który stawiam bardzo wysoko na szczeblu skomplikowania pod względem ogarnięcia takiego instrumentu jak gitara. Gra nie byle kto, więc pozostaje mi tylko patrzeć, słuchać i wzdychać. To również numer o kobiecie. Claptona.

 

 

Boże, z jaką lekkością on dotyka tych dźwięków. Dobra to teraz krótka seria pt. piosenki do miłości niespełnionych i będziemy zmierzać ku finałowi.

 

The Police

 

 

The Rolling Stones

 

 

The Cult

 

 

Guns N’ Roses

 

 

Jak widać na załączonych obrazkach, postać Kobiety przybiera różne oblicza. Jest Matką, Żoną, kochanką. Jak widać, to w zupełności wystarczy by powstały o niej piosenki, które stały się kamieniami milowymi w historii muzyki. Chwała Wam za to, za inspiracje i że jesteście z nami.

 

Ps. Na koniec… nieco tajemniczo.

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten czwartkowy poranek.

 

(00:24)

 

Ps2. Prawie zmieściłem się w czasie.

środa, 8 marca 2023

Ósmy dzień marca

Wszystkiego najlepszego Kobietki 😘

 

sobota, 25 lutego 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 60

(23:17)

 

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Tak, właśnie dokonałem kolejnego oczyszczenia. Oczywiście z nawiązką, ale komplet najbardziej wartościowych płyt zespołu Anathema mam na domowej półce. Kiedyś miałem mnóstwo zespołów na mp3 i innych pirackich wersjach. Nie było wówczas YT i możliwości odsłuchania płyty w każdym momencie. Panowało zbieractwo, przegrywanie, kserowanie okładek, tworzenie kompilacji albo audycje nagrywane bezpośrednio z radia na wysłużonego kaseciaka. Tak wyglądały moje lata dziewięćdziesiąte. Kiedy rozpoczynałem czterdziestkę, jeszcze przed czasem dostałem od znajomego moją, pierwszą płytę winylową – Piece of Mind zespołu Iron Maiden. Krótko po tym dniu do naszego salonu trafił adapter a z nim odważna deklaracja, że zdobędę wszystko co miałem na kasetach i później na mp3, jednocześnie spłacając dług zaufania względem wykonawców.

 

Po drodze napisałem, że z nawiązką bo i owszem. Z biegiem lat szuka się coraz głębiej a dzisiejsze możliwości techniczne pozwalają dotrzeć do płyt, o których wcześniej nie miało się pojęcia. Cztery lata temu miałem pierwszą płytę, dzisiaj, jest ich ponad osiemdziesiąt. Póki co, stosuję wielkie sito i wyławiam te najważniejsze albumy. Część z pozostałych na pewno pójdzie w niepamięć, bo to jak z książkami, na które nie warto tracić czasu.

 

 

To ostatnie zakupy, które dotarły do mnie w piątek. Zawsze się jaram jak nałoży się kilka dostaw i odbieram w tzw kumulacji. Zakończmy dzisiaj temat zespołu Anathema jak i ja moje poszukiwania ich płyt przed wielkimi zmianami.

 

 

Przez ostatnie miesiące odkrywałem na nowo ten zespół płyta po płycie. Kiedy już w domu udziela się fascynacja, to czas zakończyć eksplorację. Przyjęło się, więc teraz kiedy tylko włączę płytę mam pełne zrozumienie wśród domowników.

 

Czasem tak od niechcenia wpisuję w wyszukiwarkę tytuły zespołów i w środę trafiłem w samo sedno. Zachłysnąłem się powietrzem i nie mogłem uwierzyć. XENTRIX na winylu. To jak trafić, nie wiem co. To jak cofnąć się do ostatnich lat podstawówki i chwytać się każdej pożyczonej kasety.

 

 

Płyta „KIN” z 1992 roku i otwierający ją numer. Nic nie wiedziałem o tym zespole, ale dudniło w uszach, słychać było gitary a i wokal nie przeszkadzał. Byłem wtedy na kolonii w Bukowinie Tatrzańskiej. To tam słuchałem płyty „Master of puppets” Metallici i tej właśnie Xentrix. Zespoły wydawały mi się bardzo podobne, choć dzisiaj znalazłbym szereg różnic. Nie o to jednak chodzi. Zachłysnąłem się. Po powrocie do domu zapragnąłem Xentrix.

 

 

Pożyczyłem od kolegi kasetę i przegrałem ją na kaseciaku. Mało tego, skserowałem okładkę z rozkładówką by mieć jak najbliżej zbliżoną wersję. Nie pamiętam kto kserował, ale wkładka w kasecie była dwustronna i z drugiej strony miała zdjęcia członków zespołu z rozpisanymi ich funkcjami. Ktoś widocznie źle podłożył papier i na moim odwrocie były popiersia członków zespołu, a pod nimi biały pasek. Musiałem już oddać kasetę, więc ponowne ksero nie wchodziło w grę. Tak już zostało, a ja na tych białych polach ręcznie, za pomocą długopisu zapisałem nazwiska muzyków i ich funkcje. Kiedy dzisiaj patrzę na tę sytuację, to żal mi tamtego chłopaka. Miało być idealnie, wyszło jak wyszło. Pewnie, że mógł kupić oryginał, ale wówczas, w moim przypadku nie było o tym mowy.

 

 

Czasem łapię się na tym jak mój Syn przeżywa swoje zawody. Coś się nie udaje, coś kumuluje się na tyle, że wysiada. Dobrze, jeśli śmieję się w myślach i bez słowa podaję mu rozwiązanie, lepiej jest gdy zostawiam go z problemem sam na sam obserwując jak sobie radzi. Teraz jest już łatwiej bo potrafię w nim zobaczyć siebie z tamtych lat. Poszukiwacza i myśliciela. Doskonale Go rozumiem choć wyprowadza mnie z równowagi że hej.

Chwila uwagi dla numeru, niesamowita perkusja w drugiej jego połowie i gitary. Głośny werbel i te stopy aaach (zaraz po 4-tej minucie).

 

 

I ten ciężki niczym walec. Powolny i jakże konsekwentny w swym rytmie.

 

 

Dzisiaj śmiem twierdzić, że płyta nie straciła w żadnym procencie swojej wartości na przestrzeni tych niemal trzech dekad od pierwszego jej odsłuchu. Nadal mnie fascynuje i pewnie też dużą rolę odgrywa tu sentyment, ale i tak. Na przestrzeni tych lat nasłuchałem się dużo, więc ciągłe powracanie do tego albumu coś jednak świadczy.

 

Po studiach zacząłem mocniej zgłębiać znane mi zespoły, a granie w zespole otwierało mi dostęp do wielu prywatnych zasobów spotkanych muzyków. Dyskusje, pijaństwo, długie powroty do domu kreowały moje nowe spojrzenie na muzykę. Wówczas dotarłem do pierwszej płyty Xentrix.

 

 

Pamiętam jak po próbach DC włączaliśmy sobie tę płytę by wyciszyć się po set liście. Była agresywna, bardzo rytmiczna i przede wszystkim ciekawa. Pokochałem ten krążek. Ubolewam, że tak mało jest profesjonalnych filmów koncertowych z wcześniejszych lat kiedy śpiewał Chris Astley.

Znalazłem dwa ujęcia ale dalekie od idealnego obrazu. Dobra jeden, dajcie mu szansę.

 

 

Cholera, zapowiadam ten zespół jakby był jednym z tych, które próbują się przebić. Trochę w tym prawdy bo dzisiaj trudno szukać jakiejś tu wielkiej sławy a technicznie Panowie dorównują zespołom zza wielkiej wody.

 

 

na koniec ten z koncertu bo to trzeba jednak usłyszeć bardziej selektywnie…

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten sobotni poranek.

(01:51)

wtorek, 21 lutego 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 59

(22:28)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

A to niespodzianka, tak, wywalili mnie znowu na urlop, mam za dużo zaległego. Wstępnie jeszcze jutro ale najbliższe 24 godziny zdecydują czy nie przedłużą mi do końca tygodnia. Tak się porobiło. Miałem zacząć dziś czytać Abominację ale Syn wciągnął mnie w kolejny serial od Marvela. W ostatnim czasie machnąłem już kilka, ale teraz przyszedł czas na postaci z Defenders. Tak sobie zatem lecę, obecnie Daredevil, wcześniej The Punisher. Chciałem pobawić się i zachować w tym wszystkim jakąś chronologię, ale jak znalazłem rozpiskę dzielącą kilka tytułów seriali, ich sezonów a nawet konkretnych odcinków, odpuściłem sobie. Nie chce mi się tak skakać, choć ma to sens. Zacznijmy ten wieczór od dźwięków, które najbardziej utkwiły mi w głowie po obejrzanym The Punisher.

 

 

Ach te podciągane dźwięki. Gdzieś już też to było tak wyeksponowane. Teledysk na pustyni, gitarzysta, muszę to zapisywać, bo zaraz mi ucieknie. Numer na bank The Beatlesów ale oczywiście w innym wykonaniu. Dobra zaraz poszukam.

 

Wracając do serialu, drugi numer, gdyby nie sceny (bo serial jest mega brutalny), napisałbym, że to spokojna piosenka. Niesamowite emocje, świetny głos aktora. Znowu mam ciarki.

 

 

Tak sobie myślę, co powoduje, że dany numer zapada w pamięć, że są te ciarki, a być może nawet wzruszenie. Sam numer? Może w tym pierwszym odsłuchu. Ale później, bo są utwory, które zostają z nami na lata, dekady. Buduje się wokół nich obrazy wspomnień i śmiem twierdzić, że to właśnie przez to. Melodia, utwór zaczyna nam się kojarzyć z jakimś konkretnym wydarzeniem z naszego życia, jest jak ten, powiedzmy teledysk, który ukazuje sceny z serialu i osobnego filmu. Oglądając grę aktorów, mało kiedy przywiązuje się uwagę do muzyki w tle. Coś tam leci i wspomaga obrazy. Kiedy odwróci się te role, jak w powyższym projekcie, wydaje się, że numer jest doskonale znany, przecież go znam, choć oglądając odcinek mignął mi i mógłbym o nim zapomnieć. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi.

 

Szukam tego numeru co sobie zapisałem.

To było proste i druga strona barykady patrząc na bohaterskie uniwersa.

 

 

gdzieś, kiedyś widziałem wspaniały tatuaż hehe, jeśli ktoś jest ogarnięty w temacie to będzie wiedział co tu jest nie tak ;)

 

 

Ostatni tydzień znowu trochę jeździłem autem i kolejny raz trafiłem na ciekawy numer. Na przestrzeni lat sporo się zmieniło, bo w poprzedniej robocie jeździłem około 300 km dziennie, dzisiaj jedynie droga do pracy, która zwykle zajmuje jeden, góra dwa radiowe numery. Kiedy jednak trafi się taki numer jak ten, robię sobie dodatkową rundkę by wysłuchać go do końca ;)

 

 

Uwielbiam Planta ze względu na Led Zeppelin i choć zawsze sobie mówię, że muszę poznać jego solowe płyty, nadal gdzieś mi to umyka. Skoro był jeden, musi być i ten.

 

 

Świetna robota gitarzysty i to wejście bębnów, prawie jak u Phila Collinsa, choć temu trudno dorównać. Kiedyś miałem wersję, gdzie chodzi po scenie, śpiewa, potem zasiada za perkusją i wykonuje to legendarne przejście. Zaraz to znajdę. Musicie to zobaczyć, baaa posłuchać.

 

 

Doskonała aranżacja. Takie wykonanie chciałbym poczuć na żywo. Niesamowite emocje.

 

Ja ogólnie bardzo przeżywam słyszane dźwięki. W sumie filmy też, bo Szeregowiec Ryan, Piękny umysł, Gladiator czy nawet Hair. W tych ostatnich scenach, nie to że ryczę, ale mam taki atak ni to śmiechu, ni to płaczu.  Czasem nasz Syn pytał, a Tata płacze? Żona też nie wiedziała jak to wytłumaczyć bo na mojej twarzy widać było uśmiech i łzy. Do tego połamany oddech i w sumie nie wiadomo czy ratować czy pogłaskać hehehehe. W każdym razie, z muzyką mam tak samo. I tak jak wcześniej napisałem, może to przez wspomnienia związane z jakimiś numerami, albo wizualizacje jakie rodzą się wówczas w głowie. Ciekawy temat do analizy.

 

No dobrze, skoro już siedzimy w tych odległych czasach, posłuchajmy sobie tego zespołu.

 

 

Przy takich archaicznych występach od razu zwracam uwagę na sprzęt jakim muzycy dysponują. Tutaj wzmacniacze Marshalla i jeden Orange (ten pomarańczowy), który do dzisiaj mają taką samą kolorystykę.

 

Dobra to jeszcze tych wariatów puścimy.

 

 

Ten zespół znam z opowieści mojego Taty. Tak jak Mama słuchała Janis Joplin, Jima Hendrixa, tak Tata obracał się w klimatach Slade, Uriah Heep i AcDc. Będąc już w szkole średniej, nieee, źle, byłem na studiach, wtedy miałem swój pierwszy komputer i dostęp do internetu, który jednocześnie blokował linię telefoniczną. Wtedy robiłem rodzicom „imprezy”, takie tylko dla nich. Siedząc u siebie w pokoju puszczałem im zza ściany muzykę jaką kiedyś słuchali. Sprzęt miałem ogromny jak na nasze możliwości. Muzykę puszczałem z komputerowego Winampa, potem dźwięk szedł do mini wzmacniacza potem do kolejnego Unitra i kolejnego nie pamiętam jakiej firmy. Podłączone szeregowo rozrzucały dźwięk na cztery kolumny ustawione w pokoiku około 10 m2. Nie było mowy wówczas o kinach domowych więc rozstawiając kolumny po rogach pomieszczenia połączyłem je na skos. Nie miałem lewej i prawej strony. Przodu czy tyłu. Miałem wszystko. Jeśli dźwięk był w jednym kanale, to ja go słyszałem z przodu i z tyłu, tyle, że po przekątnej. Stereo na czterech kolumnach, efekt był piorunujący. I tak sobie staruszkowie czasem nawet potańczyli kiedy puszczałem ich muzyczkę. Fajne czasy.

 

 

Ciągle nie ruszyłem ze zdobywaniem winyli zespołów z tamtych lat. Przeraża mnie to, no i nie mam tyle dostępnych środków. Kiedyś ten czas jednak przyjdzie, a wtedy znowu będę miał atak.

 

A taki zespół znacie?

 

 

Numer, który wykorzystany został w niejednym filmie o tematyce wojennej. Za to kolejny, dla mnie jest mega niespodzianką. Zupełnie nie wiedziałem, że to ich twór. A może nie ,skoro śpiewała go też Tina Turner. Taaaa, pewnie i tak zaraz to zweryfikuję. Chwila. Ha. Ich. Potem zaśpiewała go Tina i nasz Acid Drinkers, a po drodze setki wykonawców. Zatem, do źródła, bo to wyjątkowe odkrycie.

 

 

Kopiemy głębiej? Jak na razie wszystko na to wskazuje. Tam były lata siedemdziesiąte to spróbujmy dalej z zachowaniem klasy.

 

 

Dobra, jeszcze jeden, bo kiedyś nawet poszedłem na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy z nadzieją, że znajdę jakiegoś gitarzystę, który pokaże mi jak zagrać ten numer. W sumie, śmieszna historia, bo kiedy kończyłem podstawówkę, moja przygoda z gitarą trwała już rok. Z mojego podwórka miałem jednego gitarnika, ale wstydziłem się go zapytać bo miał już długie włosy i nosił się jak prawdziwi metalowcy. Wąskie spodnie, koszulki z zespołami. W moim wyobrażeniu byłem do niego sznurkiem w koszuli flanelowej, więc szukałem innej drogi. Tak też przyszło na nowe grono znajomych i pielgrzymka. Jedna, potem druga i kolejna i jeszcze. Po drodze znalazłem szukane przeze mnie dźwięki i mogłem samodzielnie zagrać ten właśnie numer.

 

 

To jeden z tych, które nie potrzebują komentarza.

W podobnym czasie powstał ten numer.

 

 

Kończymy na dzisiaj, przydałoby się jakieś konkretne zakończenie tego wieczoru. Zaczynaliśmy od filmowych dźwięków, skończyliśmy na klasyce sięgającej lat sześćdziesiątych. To bardzo proste, choć nieco pokręcone. Bo film, o którym teraz myślę miał premierę w 1994 roku. Ale jego pamiętna, muzyczna scena to przecież utwór Chucka Berry’ego z 1964 roku. Zapraszam.

 

 

Tym miłym akcentem, dziękuję za ten niespodziewany wieczór.

 

PS. Na koniec chciałbym jeszcze przywołać klasyka…

 

 

 

Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten wtorkowy poranek (jak to dziwnie brzmi).

(02:14)

niedziela, 19 lutego 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 58

(01:42)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

W ostatnim czasie zaciekle kompletuję winyle zespołu Anathema, który wielokrotnie zamieszczałem na łamach Muzycznego szwendania. Hmmm, tu podobnie jak zespół Metallica, coś się kończy, coś zaczyna. Często się słyszy a to Metallica skończyła się na tej i tej płycie. Cóż, mam tylko pięć pierwszych winyli tego zespołu, więc chyba należę do tych,  których drogi już dawno się rozeszły. Anathema w swojej historii ma zdecydowanie bardziej radykalną przemianę. Całkiem niedawno doceniłem wartość muzyczną pierwszych płyt a tym samym rozbudziłem pragnienie ich skompletowania. Został mi jeden album, który już dawno mógłbym mieć. O tym jednak za chwilę. Muzyczka z mojego najnowszego zakupu. Niesamowity numer!

 

 

Wracając do tego, śmiało można powiedzieć felernego albumu. Nie pod względem jego wartości muzycznej, bo to bardzo dobra płyta. Zamówiłem sobie, kliknąłem i padła płatność. Ok. Odświeżyłem, nic, wisiało jako nieopłacone bez możliwości wznowienia płatności. Cena, bo to istotne – 129 zł. Anulowałem proces ale z racji, że była to jedna sztuka nie mogłem wznowić zakupu. Napisałem do sklepu, że przepraszam za zamieszanie, że kłaniam się do stóp, że mam pieniądze itd. Że zniknęła możliwość ponownego zakupu. Odpowiedzieli, że spoko, wystawią ponownie i co? Wystawili, ale już za 149 zł. Rozwaliło mnie to na łopatki. Tak, tylko 20 zeta, ale to i tak słabe.  Niech się udławią. Kupię w innym miejscu choćby było drożej.

 

 

Ale ja chciałem dzisiaj napisać o takiej przykrej sytuacji. Zrobiłem dzisiaj zdjęcia żebyście lepiej mnie zrozumieli. Sprawa ciągnie się, jak teraz patrzę w notatnik od września 2022. Wówczas miałem już świadomość, że coś jest nie tak i będąc już wyczulony stwierdziłem, że te momenty zacznę sobie zapisywać. To jednak nie był pierwszy raz, zakładam że trzeci? Sprawa dotyczy dźwięku. Haha „muzyczne” to czemu innemu. Ok, ale takiemu który nie słucham ani nie wydobywam osobiście, a pojawia się od tak. Puszczam kolejny numer, bo lepiej mi się wówczas pisze.

 

 

To był okres jak czytałem dużo o nawiedzonych miejscach więc trochę ukierunkowałem swoje zmysły. W ciągu tygodnia często czytam po nocach, więc wśród domowej ciszy „pstryk” wydaje się być hałasem a to szklane stuknięcie wybiło mnie z lektury. Brzmiało jakby ktoś właśnie pstryknął w coś szklanego. Godzina? Około 23. To był nawet tydzień kiedy wpadałem do domu po drugiej zmianie i korzystając z sytuacji, że wszyscy śpią zasiadałem do lektury. No i pstryknęło. Olałem jak i za kolejnym razem, tzn. innego wieczoru. Za trzecim „spotkaniem” zapisałem sobie godzinę – 03 września 2022, 23:35. Odłożyłem książkę i poszedłem za domniemanym śladzie dźwięku. Wazon, pstryknąłem w niego palcem i w sumie? Trochę pasowało, ale jakoś tak bardziej był to stłumiony dźwięk. Wróciłem do książki.

 

 

Kolejnego wieczoru sytuacja się powtórzyła, więc śmiało odpowiedziałem „dobry wieczór” nie ruszając się z łóżka. Mieszkanie odkupiliśmy od starszej Pani, która wcześniej pochowała męża. Dopuszczałem myśl, że może zmarł w tym mieszkaniu i że teraz się uaktywnił. Ale po co? I dlaczego po tylu latach? Nie przychodziło mi do głowy żadne logiczne rozwiązanie. Na samym początku, podczas pierwszych remontów pod szyldem odświeżania pomieszczeń zrywałem u Syna tapetę…

 

Ps. Padam (03:10), jeszcze godzina i dziesięć minut a miałbym czyste 24 godziny na chodzie.

 

 

Sobota (01:42)

 

 

Jestem, 6 godzin przespane, więc spoko. Pisałem wczoraj o remoncie. Faktycznie, takie odkrycie to skarb. Zrywaliśmy tapety w pokoju Syna (2006) a tam…

 

 

 

Byłem w szoku bo doskonale znałem to logo.

 

 

Hehehe, niezła niespodzianka, którą już wzmacniam muzyczką.

 

 

Jak widzicie, od początku było w klimacie. Wracając jednak do nocnych dźwięków. Nijak nie potrafiłem sklasyfikować ich źródła, aż w końcu znikło. Spłoszyłem, pomyślałem. Uciekło, bo pewnie usłyszało, że ten też słucha tego rzępolenia co poprzedni lokator i dało sobie spokój.

Pewnego ranka znalazłem skazę.

 

 

 

 

Trochę mnie zabolało, bo w końcu to replika mojej gitary za czasów scenicznej świetności. Z drugiej strony, zacząłem zastanawiać się czy nie jest to czasem znak. Szkło pękło samoistnie. Nie wiem, temperatura, ciśnienie? Nie mam zielonego pojęcia, bo nie ma mowy o uszkodzeniu mechanicznym. Najlepsze, że później znowu wróciły charakterystyczne trzaski. Już wiedziałem gdzie szukać, a rysa leciała coraz śmielej, tworząc równie wymowny kształt.

 

 

Trochę jak kosa prawda? Nie było tu żadnej ingerencji z zewnątrz, mało tego, punkt łączący te dwie linie jest ukształtowany w taki sposób, że nie da się go wepchnąć do środka. Wygląda jakby jedyną drogą było wyjście na zewnątrz. Jakby coś chciało się uwolnić.

 

 

Bardzo dziwne. Póki co jest spokój, nic się nie powiększa, nie pogłębia. Może skoro już kształt został dokonany, nic dalej się nie wydarzy. A może to znak, żeby nie zamykać gitar, nie odstawiać na półkę tylko brać w dłoń i grać! To jeszcze muzyczny temat z duchami…

 

 

Bardzo dobry zespół, szczególnie pierwsza płyta. Ostatnio pojawiło się wznowienie na CD ale ja nie mam w domu takiego urządzenia. Gdyby było na winylu, wziąłbym nawet na kredyt. Zresztą sami posłuchajcie.

 

 

Ubolewam, że takie zespoły nie mają żadnych konkretnych zapisów z koncertów. Wszystkie to jakieś dupowate filmiki kręcone telefonem czy pralką jeśli patrzeć na selektywność dźwięku. Ciekawostką, jaką zauważyłem, jest fakt, że do składu powrócił wokalista/gitarzysta z pierwszego składu. Nie wiem czy to tylko na ten koncert, na który trafiłem, czy na stałe? To byłaby bardzo dobra wiadomość. Ok, jeszcze jeden numer.

 

 

i

 

 

Ok. Wystarczy.

Ostatnio szukałem winyli zespoły Slayer i na tym polu również utrzymuje się posucha. W sumie to nie rozumiem dlaczego tak jest. Jest mnoga liczba płyt, które nie otrzymują wznowień, przepadają i tyle po nich widziano. Oczywiście kwitnie wówczas rynek wtórny ale to też na krótkim dystansie. Chcesz kupić winyl zespołu z okresu lat dziewięćdziesiątych? Zapomnij, no chyba że to Iron Maiden czy Black Sabbath. Nie rozumiem tego rynku.

 

 

Na koniec przydałby się jakiś numer, typowo koncertowy z dobrym albo wręcz idealnym dźwiękiem, publicznością i tym wszystkim czego dzisiaj brakowało. Żeby spuściło nam łomot selektywnością dźwięków, brzmieniem i głośnością (to już samo możemy sobie podkręcić).

 

Finał.

 

 

Tyle, dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten niedzielny poranek.

(03:41)

niedziela, 19 lutego 2023

O książkach i czytaniu

 Zainspirowany @LetMeRead , @jatymyoni, @nordic.spirit

 

  1. Czytam tylko książki papierowe – muszę czuć książkę namacalnie, przewracać strony. Uwielbiam delektować się dotykiem, zapachem kartek czy grubością i fakturą papieru.
  2. Nie korzystam z biblioteki publicznej – jak i nie pożyczam cudzych książek. Jeśli interesuje mnie jakiś tytuł, kupuję, by mieć go na wyłączność.
  3. Zwracam uwagę na okładki – często to właśnie one mobilizują mnie do głębszej analizy. Kiedyś kupiłem nowe wydanie posiadanej już książki, bo okładka była o niebo lepsza od poprzedniej.
  4. Twarda i miękka okładka – o ile jest wybór, twarda okładka zarezerwowana jest dla wyjątkowych tytułów, ponadczasowych.
  5. Nie porzucam czytanej opowieści – zawsze czytam książkę do końca, bez względu jaka by nie była. Poległem raz, przy tytule „Sztuka Wojny” Sun Pin, Sun Tzu, do której wróciłem po roku.
  6. Jedna książka, jedna historia – nie czytam kilku książek w jednym czasie.
  7. Książki mam w stanie idealnym – stosuję zakładki, nie otwieram książek do 180 stopni, by nie przełamać ich brzegu.
  8. Czytam tylko na leżąco – uwielbiam wyciągnąć się na kanapie i oprzeć książkę o klatkę piersiową, ale…
  9. Zdarza mi się zasnąć – to dlatego, że czekam do ostatniej chwili i odkładam książkę gdy wypada mi z rąk.
  10. Mogę czytać przy włączonym telewizorze, muzyce – ale już rozmowy domowników całkowicie wybijają mnie z rytmu.
  11. Zniszczono mi książkę – znajomy nie oddał mi książki, bo jej stan uległ pogorszeniu i od tego momentu...
  12. Nie pożyczam swoich książek – jeśli już wędrują w inne ręce, to i tak odbywa się to tylko w granicach naszego mieszkania. Nadal trudno mi odmawiać bliskim spoza tego kręgu.
  13. Układam książki na regałach wg schematów – pierwszy to przeczytane (stojące) i nieprzeczytane (leżące), potem wg autorów, serii, wydawnictw czy tematyki.
  14. Nie czytam książek po raz kolejny – czasem wracam, wyszukuję fragmenty bądź konkretne zdanie potrzebne mi do jakiegoś tematu.
  15. Czytam cykle w jednym ciągu – chyba, że jestem już na czysto, a kolejna część ma odległą datę wydania.
  16. Robię sobie tematyczny reset – w tym celu używam książek skrajnie brutalnych. Dużo krwi, ekskrementów, przemocy, wynaturzeń. Mam do tego celu specjalną półkę.
  17. Ciągle zawężam swoje wybory – na początku rzuciłem się we wszystkich kierunkach, ale czas szybko zweryfikował moje możliwości czytelnicze, a tym samym wymusił węższy zakres gatunków.
  18. Opowiadam znajomym o książkach – nawet jeśli nie czytają, wkręcam ich w fabułę podczas luźnych rozmów.
  19. Obserwuję premiery – wrzucam na bieżąco do koszyka interesujące mnie tytuły i czekam aż uzbiera się jakieś pokaźne zamówienie.
  20. Nie panuję nad książkami – tak jak samo stanie przy regałach jest dla mnie jakąś formą odprężenia, tak też łapię się na lęku, który mnie paraliżuje wraz ze świadomością jak wiele mam zaległości.
sobota, 11 lutego 2023

Niespodziewanki ;)

Oj to był długi i wyjątkowo ciężki tydzień. W nocy nie powinno się chodzić do pracy! A tak serio, lubię nocki, lubię wracać do domu jak wszyscy się budzą i rozpoczynają swój dzień. Najgorsze dla mnie w tym wszystkim, są przejścia pomiędzy poszczególnymi tygodniami. Dla przykładu taki poniedziałek - kiedy jestem wyspany po weekendzie. Ciężko zmusić się w ciągu dnia do jakiejkolwiek drzemki. Świadomość, że najbliższej nocy nie zmrużę oka nie sprzyja odprężeniu. 

 

We wtorek rano wracałem z pierwszej nocki, ale niestety, o śnie mogłem jedynie pomarzyć. Na 9-tą miałem badania więc zanim wróciłem do domu była jedenasta. OK, to teraz spać bo wieczorem przecież kolejna nocka. Na tę chwilę, nie spałem od poniedziałku rana. Zasnąłem na 2 godziny!!! Telefon z PKO, potem KURIER. Po spaniu. Zasnąłem w środę rano zaliczając około ośmiu godzin snu. Hurrra!!!

 

Gdzie w tym szaleństwie niespodzianka???


Słowo klucz to KURIER, od naszej, kanapowej Koleżanki.

 

W tym dniu, kiedy walczyłem o sen, @Wiesia zrobiła mi dzień i mega podniosła morale. Dobra, nie przedłużam, czas na prezentację.

 

 

W paczuszce było jeszcze czerwone pudełko pralinek LINDOR, a ja skakałem z radości chwaląc się domownikom. Po jakimś czasie wróciłem jeszcze raz do owego pudełka, otworzyłem a tam... nie było pralinek...

 

 

Mistrzostwo świata!!! Yoda jak żywy. Z tego miejsca, chciałem jeszcze raz podziękować za prezenty i idealny moment. 

Dziękuję 😘

 

sobota, 21 stycznia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 57

(01:10)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Powinienem być właśnie pracy, podczas ostatniej nocki, ale nie. Kiedy wpadałem do domu w piątek około 6:20, tylko ja wiedziałem, że właśnie rozpoczynam weekend. Stały schemat poranka, kąpiel, śniadanie, rozmowa z Żoną szykującą się do pracy. Potem jeszcze „godzinka” z książką i czas by odespać pracowitą nockę. Potem już z górki. Obiad, przywitanie Żony wracającej z pracy, ogarnięcie bieżących spraw, szybka drzemka przed moją ostatnią zmianą… Dotąd wszystko wyglądało jak w każdym dniu takiego tygodnia. Tyle że zamiast szykować się do pracy powędrowałem do lodówki, zabrałem pifffko i poszedłem do pokoju starszego Syna. Nie zdążyłem otworzyć i już mieliśmy Mamusię na karku. Jak wielkie było Jej zdziwienie kiedy to ja wychyliłem pierwszy łyk. Chłopak, bardzo spokojnie podszedł do tematu. Czuł, że coś nie tak w momencie jak już wszedłem z butelczyną i domyślił się, że ostatniej nocki nie ma. Małżonka, zburzyłem nieco jej wygląd wieczoru hehe. A jeszcze nie powiedziałem o poniedziałku i wtorku. Cóż, dowie się w swoim czasie.  Ale w kwestii niespodzianek, zobaczcie co znalazłem.

 

 

Totalny kult. Jacek Cygan i młode gwiazdy, choć tego Bułki to nie kojarzę żeby się jakoś rozwinął, bo Antkowiak to jeszcze się kiedyś tam pojawił. Cygan jaka skórzana kamizelka ze stójką hehe.

Potem ten hicior Antkowiaka

 

 

a i jeszcze ten

 

 

Takie były numery. Dyskoteka Pana Jacka to dzisiaj niemal skarbnica polskiego popu z tamtych lat hehe. Ostatnio kolega zarzucił mi, że za bardzo trzymam się przeszłości. Że powinienem już dawno przekreślić tamto grubą krechą i łykać to co jest dostępne dzisiaj. Nie potrafię. Lubię wspominać, lubię odkrywać dawne dźwięki, uwielbiam sięgać do fundamentów, analizować to czego wówczas nie rozumiałem. To jakby wyrzec się musicalu „Hair”, mojego number one i to nie tylko, że jego premiera zgrała się z moimi narodzinami. Jest genialny, ponadczasowy i tyle.

 

 

Ten numer to mistrzostwo świata. W swoim czasie zdobyłem winylowe wydanie tej ścieżki dźwiękowej na aukcji. Pierwsze wydanie! Nie wiem, czy było więcej, ale płyty mają tyle lat co ja. Niesamowite. Oj dzisiaj będzie muzyczny misz masz.

 

Jest! A teraz ten sam numer w naszej polskiej wersji. Kiedyś słyszałem tę wersję, ale zniknęła i długo, długo była poza YT. Mistrzostwo świata.

 

 

Ach…

Parę minut po minionym sylwestrze puściłem zamówienie na 3 pierwsze płyty zespołu Anathema i jedną Unleashed. Miały być dziesiątego, potem dwudziestego, dzisiaj sprawdzałem i znowu kolejny termin, dwudziesty piąty. Miesiąc czekania i wszystko przez jedną płytę. Nie, nie chcę żeby przyszły osobno, swoją drogą napisałem już, że poczekam żeby nie musieli rozbijać na osobne przesyłki.

W zeszłym tygodniu jechaliśmy z Żoną do Starogardu Gdańskiego. Z reguły jest tak, że jak ktoś kieruje to dyktuje sekcję muzyczną. Włączyłem oczywiście Radio Trójkę a tam poleciał numer.

 

 

Krzyczę do mojej Żony słuchaj uważnie dźwięków, zaraz Ci coś puszczę w ten deseń. Czekamy, czekamy… I gdy już uważam, że wystarczy, wyłączam radio i zmieniam na pendrive…

 

 

Tempo szybsze, ale dźwięki bardzo blisko siebie. Chyba zwariowałeś – słyszę z siedzenia obok. Ja nie wychwycę takich detali. Koniec tematu.

Dzisiaj zastanawiałem się, czy istnieje gdzieś zapis koncertu zespołu Guns N’ Roses z lat dziewięćdziesiątych, który był puszczony w TVP w dwóch partiach. Pamiętam ten dzień bo leżałem na podłodze przed telewizorem i chłonąłem z wypiekami każdy dźwięk.

Jest w całości.  Gdyby ktoś chciał przeżyć to jeszcze raz, poniżej link.

 

 

a ja choć nie ma dużego wyboru podrzucę temat z terminatora 2 z tego właśnie wieczoru. Zdecydowanie najlepszy skład muzyków jaki kiedykolwiek istniał.

 

 

Dobra to teraz coś na czasie. Kiedyś już wrzucałem ich numery, świetni muzycy z okolicznego podwórka.

 

 

i tu, wielokrotnie powtarzałem, są numery których się nie dotyka, nie wolno!!! Panowie nie posłuchali. Wyszło? Dobrze, parę razy się skrzywiłem ale ogólnie całkiem spoko. Dopuszczalnie by posłać Wam, bo tu selekcja jest bardzo restrykcyjna.

 

 

oooo i jeszcze ten… pewnie też już leciał ale dzisiaj szwendam się po wszystkich stronach.

 

 

Brakowało mi takiego wieczoru. W ostatnim czasie nie mogłem sobie na taki pozwolić więc bardzo cieszę się, że dzisiaj się udało. Dziękuję za uwagę, a na koniec oryginał poprzedniego ze światową czołówką.

 

 

Dobranoc oraz dzień dobry w ten sobotni poranek.

(03:31)

sobota, 7 stycznia 2023

Chciałbym...

Chciałbym dostąpić dnia kiedy nic mnie nie goni. Chciałbym przestać patrzeć na zegar z myślą ile czasu mogę poświęcić lekturze. Chciałbym przeczytać książki, których nie zdążyłem dotknąć poza momentem, w którym umieszczałem je na dedykowanych półkach. Zwłaszcza te, które odsuwałem czekając na odpowiedni moment. Jestem gotowy, nie, nie na wszystkie, ale krok po kroku. Coraz dalej. To nie wyścig lecz świadoma ucieczka. Przed problemami dnia codziennego oraz obawami co przyniesie jutro. Ucieczka przed dziećmi, Żoną, przed rodziną spoza pierwszego kręgu. Tak, to bardzo egoistyczne, ale o wiele łatwiej jest doradzać, oceniać literackich bohaterów niż zmagać się z własnymi wyzwaniami. Uwielbiam ten właśnie moment. Kiedy przestaję słyszeć dźwięki otaczającej mnie rzeczywistości. Kiedy wszystko przestaje mieć znaczenie. To już nie moja opowieść, to autor zabiera mnie w kolejną podróż. Daleko od mojego domowego kącika, od ulubionej kanapy i czarnej poduszki z geometrycznym wzorem. Żegnam się, nie warto zaczepiać, nic już nie słyszę...

 

 

Miałem nadzieję, że jakoś wybrnę, albo chociaż zminimalizuję zaległości z czytaniem w ostatnim roku. Niestety. Boli, oj bardzo boli, że ciągle jest tego więcej niż potrafię przetrawić. Mógłbym przecież ogłosić embargo na nowe tytuły i pewnie po osiemnastu miesiącach dokonałbym cudu czyszcząc w takich okolicznościach wszelkie zaległości. Ale jak wytrwać i jeszcze czytać kolejne wpisy w poście "Co ostatnio kupiłeś/aś?". Jestem tylko człowiekiem i mam świadomość swoich słabości, a jednak ciągle łapię się na tym, że spinam się, że nie ogarniam, że już dawno przestałem nad tym panować. 

 

To nie był słaby rok, a moim największym aktem rozliczenia się z przeszłością było przeczytanie cyklu książek „Koszmar z Elm Street” wydanego przez nieistniejące już gdańskie wydawnictwo Phantom Press. Cała reszta tytułów, to już utarte schematy. Masterton, horror ekstremalny w wykonaniu Tomasza Siwca, Edwarda Lee. Literatura pola walki, troszkę Sc-fi, kilka ujęć literatury naukowej i biografii muzycznych. Względem ostatniego gatunku, jestem na czysto (chociaż tutaj). W międzyczasie było jeszcze kilka książek z tematem paranormalnych zjawisk, postapokaliptycznych wizji świata i w sumie tyle. Aaaa… moje największe odkrycie, choć nie wiem czy to odpowiednie słowo w sytuacji kiedy od dłuższego czasu, w „ciemno” gromadziłem na półkach książki tego autora – Dan Simmons – mistrz.  

 

Boję się grubych książek, nie ich rozmiaru ale możliwości, że coś pójdzie nie tak i ugrzęznę. Że będę co chwilę patrzył ile zostało do końca z myślą, że ta historia mogłaby się już skończyć. Czy tak kiedyś miałem? Nie, ale przecież tym bardziej, statystycznie muszę na taką trafić. Cegiełek w mojej domowej bibliotece czeka na mnie nie mało. Wbrew wszystkim moim lękom zacząłem ten rok odważnie, od pokaźnej książki „Silos” Hugha Howeya stanowiącej jedną trzecią cyklu jaki na mnie czeka. Potem ruszę po kolejne, niech się dzieje. W tym roku, postanowiłem, niech priorytetem będą cegły. Zobaczymy jak długo wytrzymam, albo jak szybko się skończą.

 

Miłego weekendu ;)   

czwartek, 5 stycznia 2023

Książka - prezent! POMOCY!

Słuchajcie, mam gorący temat na weekend i potrzebuję Waszej POMOCY! 

Nasz chrześniak ma urodziny i postanowiliśmy kupić mu książkę. Przy ostatniej uroczystości rodzinnej rozmawiałem z nim troszkę o tym co obecnie czyta itd. Zna tytuły jak "Potęga podświadomości" czy "Kto zabrał mój ser?". Na bank nie czytał "Magia wiary" Josepha Murphy'ego.  Właśnie rozpoczyna swój pierwszy biznes i opowiadał mi o kolesiu, jakiś biznesmen, który zaczynał od zera a dzisiaj jest na szczycie. 

 

Przeprowadziliśmy również śledztwo i takie tytuły ma na półce (dołączę zdjęcia). Zwróćcie uwagę, że większość książek ma "udekorowane" zakładkami.

 

 

 

Zastanawiałem się nad książkami:

 

- Ekstremalne przywództwo. Elitarne taktyki Navy SEALs w zarządzaniu - Jocko Willink, Leif Babin

 

https://nakanapie.pl/ksiazka/ekstremalne-przywodztwo-elitarne-taktyki-navy-seals-w-zarzadzaniu-906976

 

- Równowaga przywództwa. Jak taktyki Navy SEALs pomagają znaleźć balans niezbędny do zwycięstwa
Jocko Willink, Leif Babin

 

https://nakanapie.pl/ksiazka/rownowaga-przywodztwa-jak-taktyki-navy-seals-pomagaja-znalezc-balans-niezbedny-do-zwyciestwa

 

Te czytałem całkiem niedawno i wydają mi się, że mogą wnieść tu nieco inne spojrzenie na temat biznesu i w sumie nie wiem...

 

Liczę na Waszą pomoc i propozycje.

 

Pozdrawiam - Michał

niedziela, 1 stycznia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 56

(00:58)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

I skończyło się, z jednej strony dobrze bo to był ciężki rok, z drugiej, już przywykłem do zaciskania zębów na rosnące ceny czy inne przeciwności ale z biegiem czasu potrafiłem w jakimś stopniu radzić sobie z tą sytuacją. Co będzie jutro? Nie wiadomo, jestem pełny nadziei a zarazem obaw i lęku przed tym co jeszcze może się wydarzyć. Miniony rok zakończyłem z hukiem, jadąc rano w dzień sylwestrowy na pogotowie. Spuchnięta przynosowa część twarzy, dwie godziny w poczekalni uzbrojony w maseczkę – diagnoza – zapalenie zatoki szczękowej. Po drodze dokończyłem przesłuchiwanie dyskografii zespołu Anathema i jestem rozwalony na łopatki. Różnorodnością płyt pod względem tempa, ciężaru kompozycji, który potrafił balansować pomiędzy doom metalem a atmosferycznym rockiem. Gruba przemiana. Poniżej to już numer z tych lżejszych.

 

 

Nie wiem dlaczego ale mocno trąca mi tu Depeche Mode. Nie znam za dobrze tego zespołu, poza kilkoma głównymi numerami ale ten motyw syntezatorowy pasuje mi tu idealnie. W podstawówce miałem koleżankę zafiksowaną na ich punkcie. Ubierała się na czarno i po latach przyznaję, że nawet poruszała się jak wokalista Dave Gahan. Toczyliśmy wówczas ze sobą wojnę  nie rozumiejąc się zupełnie. To była era czasopisma Bravo, więc kiedy któreś z nas przynosiło do szkoły egzemplarz, w którym znajdował się artykuł ulubionego zespołu (moim był wówczas Guns N’ Roses) przechwytywało się go zostawiając na kluczowych zdjęciach parę dodatków jak dorysowane wąsy, okulary czy tlącego się papierosa. Oj bolało, kiedy Axl Rose wrócił do mnie w takim wydaniu. Głupio było prosić Mamę o dodatkową kasę, bo przecież już kupiła mi ten egzemplarz. Kombinowałem, namówiłem nawet kuzyna by kupił sobie na rzecz swoich disco fascynacji, a ja umiejętnie podmieniłem swoje „zniszczone” strony. Ciężkie czasy hehe.

 

To jeszcze jeden z tej płyty.

 

 

Znalazłem już w undergroundowym sklepie trzy pierwsze płyty Anathemy, te najbardziej ciężkie patrząc na brzmienie gitar i wokal, ciągle daleki od tego, którego właśnie słuchamy. Do tego dojdzie mi kolejna płyta Unleashed więc póki co wbijam zęby w ścianę by to udźwignąć. Pod choinkę jednak sprawiłem sobie taki prezent…

 

 

Limitowana wersja i jak widzicie nie jest to czarny winyl, a Picture czyli krążek wydany jest w okładkowej szacie graficznej, przez co również nieco grubszy. Przesłuchany w drugiej części wigilijnego wieczoru, zaraz po powrocie od moich rodziców. Na tej płycie poza sentymentalną wartością znajduje się numer, który rozpoznają również fani Judas Priest. Uwaga…

 

 

Brzmienie niesamowite, ciężkie gitary, to wszystko da się jeszcze jakoś przełknąć ale wokal. Cóż, mi nie pasuje względem barwy Halforda i nie będę koloryzował, że tak nie jest. Ale szacunek dla Panów, że  postanowili uwzględnić na swojej płycie ten właśnie numer. Na zdjęciu widać też kawałek pierwszej płyty Kinga Diamonda, który również znalazł się po choinką a tym samym dopełnił w tym momencie kompletną kolekcję studyjnych płyt.

 

Mam, kupiłem, trzy pierwsze płyty Anathema i płytę Unleashed, która pojawi się w undergroundowych czeluściach już dziesiątego stycznia. Uległem presji, bo jakiś czas temu były dostępne w preorderze trzy wersje tej płyty, a dziś już tylko dwie. To również limitowane krążki więc rozumiecie hehe. Ale dlaczego się jaram tą płytą? Na łamach któregoś szwendania opowiadałem jak nagrywałem w dawnych, dawnych czasach radiowe audycje na kasety. Trafiłem wówczas na numer, który przez lata pozostawał bez nazwy bo za późno włączyłem nagrywanie. Taki niepełny obraz nosiłem ze sobą przez lata aż zupełnie przypadkiem, po jakiejś, dobrej dekadzie doświadczyłem oświecenia. Tak, już o tym pisałem. Zatem numer…

 

 

To taki walec, wolny, ciężki i w moim wyobrażeniu wszystko niszczący na swojej drodze. Jako piętnastolatek byłem w szoku zmian w utworze, rytmicznej i czytelnej perkusji, gitary szorujące niczym wiertarka z udarem, a przy tym melodyjne. Znowu wokal, niski i groźny. To gardłowe  „uuuuuuuu” niszczy. Potem znowu zmiana nastrojów kiedy następuje moment instrumentalny i znowu, zamiast zawrotnej solówki delikatna melodia niczym poezja. Mistrzostwo, bo dzisiaj nic nie zmieniło się w kwestii odbioru tego numeru. Nic to, teraz pozostało mi już tylko czekać na przesyłkę. Oj, to będzie uczta!

 

Ale sylwester! Zostaliśmy z Żoną w domu, starszy Syn pojechał do swojej panny, młodszy do kolegi klatkę obok więc, wykąpani przywitaliśmy ten rok w piżamowym odzieniu. Z racji że nie mieliśmy bieżącej telewizji wykupiłem jakiś tam internetowy pakiet by śledzić jak to się inni bawią. Padło no TVP2 a tam obok Górniak wystąpił zespół Black Eyed Peas. Myślałem, że znam tylko jeden numer, ale okazało się, że nie, znam dwa hehe. Taki jestem osłuchany. Wracając do myśli, przypomniało mi się wykonanie z 2009 roku i zaraz po serii życzeń noworocznych puściłem Żonie. To koncert na łamach The Oprah Show więc na scenie znalazła się i pani gospodarz. Jakże wielkie zdziwienie było na jej twarzy kiedy podczas numeru tańczyła tylko jedna osoba. Aaa zobaczcie sami…

 

 

Tu już tego nie widać, ale kiedy pierwszy raz oglądałem ten obrazek, Oprah skakała na początku numeru na scenie zachęcając publiczność do ruchu. Świetny materiał i poruszający jak większość akcji pod szyldem Flash Mob. Fakt, to zupełnie co innego niż pobudzanie publiczności podczas standardowego koncertu. Tutaj mieliśmy założony schemat, wszyscy znali plan i układ. Co innego tutaj, zupełnie świeży numer. Dla niecierpliwych zabawa z publicznością zaczyna się od około 04:42 minuty utworu.

 

 

Niesamowite, a takie proste. Wcześniej klaskali na raz, cholera to jest ciekawe i nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Bo zanim Diskinson narzucił swoje akcentowanie wszystko pasowało patrząc i słuchając względem perkusji. Potem podyktował dwa krótkie oklaski i pauzę co też pasuje. Oj musiałbym się dłużej w to wsłuchać, swoją drogą później też były w numerach takie „trójki” jak np. tutaj.

 

Czym dalej w las… tym więcej można wychwycić. Swoją drogą, jak odnowimy kiedyś z Żoną uroczystość weselną to powyższy numer zatańczymy w formie walca. To będzie dopiero wydarzenie.

 

Dobra zbliżamy się do końca. Jak deklarowałem na początku naszego spotkania, dotarłem za kierownicą do końca dostępnej mi dyskografii zespołu Anathema. Mam jednak wrażenie, że coś tu skopałem. Nie znalazłem dwóch numerów, które w swoim czasie wpłynęły na swój sposób na moje życiowe wybory. Albo pominąłem jakąś płytę, albo mam nagraną bez dodatków jeśli takimi były te utwory. Dobra już wiem, sprawdziłem, ale wtopa. Nie mam czterech najnowszych albumów. To będzie długa przygoda. Póki co, ostatni numer na dzisiaj.

 

 

Swoją drogą film z którego kadry oglądacie całkiem dobry, polecam. O masowej zarazie, która odejmuje ludziom zmysły. „Perfect Sense” (2011)

 

 

Na koniec, tak, już teraz tak, bo uświadomiłem sobie, że nigdy nie podrzuciłem numeru z koncertu, a przecież to już Nowy Rok więc nie będziemy dopuszczać takich uchybień hehe. Łoooo Matko otworzyłem worek bogactw w tym momencie patrząc na propozycje. Nowsze, starsze. Dużo tego, więc wstrzelimy się w umowną granicę pomiędzy nastrojami w zespole. Kładę się, bo poza spuchniętą częścią twarzy nic się u mnie nie zmieniło. Dziękuję za uwagę i życzę wszystkiego dobrego.

 

 

Dobranoc oraz dzień dobry w ten niedzielny poranek.

(04:43)

niedziela, 18 grudnia 2022

Muzyczne szwendanie – cz. 55

(23:17)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Dzisiejszy ranek przebiegł w miarę znośnie. Ostatniej nocy, zaraz po naszej audycji, odpaliłem sobie jeszcze grę „This War of mine”, która jakiś czas temu zasiliła swoją wartością… nie wiem jak to określić, bo to przecież nie lektura szkolna, więc powiedzmy, że to jakiś inny rodzaj pomocy dydaktycznej. Grę można pobrać ze strony gov.pl, nie trzeba się nigdzie logować itd. Poza grą dostępne są scenariusze przykładowej lekcji z całkiem przyjazną instrukcją. Kiedyś grałem w tę grę zaraz po jej premierze i przyznaję, że to ciekawa pozycja. Wówczas ta muzyczka mocno siadła mi na bani. Te wiercące czyste gitarowe dźwięki. Mając w głowie destrukcyjny obraz wojny i klimat w jakim skąpana jest gra, ta partia wydaje się być bardzo radosna i niosąca nadzieję.

 

 

Ale dzisiaj. Ogarnąłem choinkę do domu. Zwykle samodzielnie wycinam upatrzone drzewko w okolicznej leśniczówce, ale niestety, okazało się, że w tym roku wycinka zaczyna się od poniedziałku co lekko nadwyrężało moją swobodę ruchów. Wsiadłem więc do auta z Anathemą ;) ten numer mnie nie opuszcza, chodzi za mną, gwiżdżę go, wypełnia mi głowę. Mam już wrzucony winyl do koszyka, czekam na przypływ gotówki.

 

 

 A co do choinki, pojechałem na polowanie. W czwartym punkcie dopiero trafiłem. Od lat stosuję zasadę zauroczenia. Ta, która po pierwszym spojrzeniu skradnie moje serce zabierana jest do domu. Nie ma czegoś takiego jak przebieranie, a może ta czy może jednak tamta. Zakup zwykle kończy się po 10 minutach. Póki co, działa. Moja Żona dzisiaj nabijała się ze mnie, że co roku są takie same, względnie niskie i gęste.

 

 

Po południu wrzuciłem sobie serial Willow mając w pamięci film o tym samym tytule z 1988 roku reżyserii Rona Howarda z Valem Kilmerem. Póki co, tylko cztery odcinki, ale już muzyczne olśnienie. Numer jak najbardziej znany, to w końcu Soundgarden ale w zupełnie nowej wersji.

 

 

Serial całkiem spoko, początki wręcz rewelacja, ale dalej już napięcie opada, dużo gadania a i sceny głównie nocne więc słabo to się prezentuje. Potem znowu jakiś przebłysk i wyciszenie. Muzycznie jednak bogato, bo już za chwilę pojawiły się takie nutki…

 

 

W takich momentach lecę szybko z telefonem do telewizora i podkładam mu go by rozpoznał wykonawcę. W tym przypadku, nie po to by dowiedzieć się co to za numer, bo to oczywiste, ale z czystej ciekawości, kto odważył się na taki krok. Kiedyś to było nie do pomyślenia, że tak to wszystko będzie hulać, że wystarczy podłożyć telefon pod głośnik i już znasz tytuł, wykonawcę i zaraz otrzymujesz link do wyszukiwanej wersji. Zatem oryginał na miarę serialu.

 

 

Gitary mało wyraźne, za to bębny (obawiam się, że to komputer a nie żywy instrument). Dziwne te dźwięki. No nic, nie zawsze jest doskonale. Ooo ciekawa zmiana w połowie numeru (słucham razem z Wami). Ogólnie spoko, ciekawa interpretacja, choć w kwestii seriali uwielbiam ten obrazek.

 

 

I to się nazywa doskonała muzyczna scena. A potem taki zespół zaprasza Cię do sali prób i już jako cywil bez doczepionych włosów możesz polecieć z tematem.

 

 

odpłynąłem trochę i uciekło parę minut z kolejnymi propozycjami YT, bo np. tutaj. Na telebimach pojawiają się kadry z tego kluczowego odcinka serialu Stranger Things i postać grana przez Josepha Quinna. Ale i ten numer Metallica gra już trochę inaczej względem minionych dekad. Tempo cały czas odpowiednie, ale pojawiają się bardziej akcentowane mini przerwy. Ciekawe i w niczym nie ujmujące zabiegi kosmetyczne. Rozjechało się w 05:23, gitary się nie zgrały, no już cofnąłem z myślą, że to jakiś internetowy lag. To pewnie Kirk, który podszedł w tym czasie do mikrofonu. Mimo wszystko, wielki szacunek, że mimo minionych lat numer ciągle brzmi wyśmienicie.

 

 

To chyba tyle na dzisiaj, bo to takie spontaniczne spotkanie. W sumie, takie powinny być te szwendania. Na koniec zapętlę jak za starych, dobrych czasów. Numer nie pojawił się podczas wspomnianego wyżej serialu, ale też składa się na dorobek artystki.

 

 

Dobranoc oraz dzień dobry w ten niedzielny poranek.

(02:06)

Archiwum