Kiedy zbiegłą tylnymi schodami prowadzącymi do ogrodu, czuła się jak ptak uciekający z klatki. Nie włożyła nawet czepka, chociaż wiedziała, że pani Hansell życzyłaby sobie tego. Wymknęła się zaraz po śniadaniu, zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać i wydać instrukcje, co wolno jej robić, a czego nie. Czuła się trochę winna, ale przynajmniej przez chwilę była panią samej siebie! Schyliła się, zamoczyła palce w przejrzystej wodzie strumienia i patrzyła, jak przestraszone z nagła małe rybki chowają się w cień. Na brzegu rosły fiołki, trochę dalej, w głębi lasu, unosiła się woń sosny. Pachniało wiosną. Był to specyficzny zapach, nieporównywalny z zapachem żadnej innej pory roku.