do: J
od: Jagrys
Temat: Tajemniczy lord Milcroft
do Szczęście: Wysiadujesz?
od Szczęście: Jak na ciebie czekam, to tak.
Sobotnie przedpołudnie w zagłębiu spożywczym. Jagrys zajmuje strategiczną (pierwszą) pozycję na dziale mięsnym. Przed nią prezentacja z lokalnych wędlin, za nią rządek chwackich seniorek.
Jagrys jednym okiem taksuje szynki i kiełbasy, drugim ćwiartowaną właśnie tuszkę drobiową, trzecim łypie na posapującą jejmość, która słaniając się na nogach ze zmęczenia (he, he)* prawie weszła Jagrysowi w koszyk, czwartym szuka Szczęścia, który wszedł między półki z kredkami i zaginął...
- Mogę prosić o dwa cycki od tego chudego sępa? - zagaił uprzejmie Jagrys głośno i wyraźnie, by pani ćwiartująca usłyszała apel o żarcie. Kobieta za ladą uśmiechnęła się i obciachała żądaną część drobiu. Rządek siwowłosych dam zafalował zbulwersowany ordynarną odezwą. Wiew zgorszonych szeptów potargał wymodelowane grzywki. Jagrys łypnął ślipiem na świętojebliwe towarzystwo i już miał artykułować podobnie wulgarne życzenie względem wędlin, gdy spomiędzy regałów z artykułami papierniczymi wychynął Szczęście.
- Kochanie, różne pióra macałem, ale takiego grubego jak to, co ci w ręcach wylało tutaj ni ma! - wygłosił pełną piersią, przy okazji dobijając werbalnie emerytowane cnotki.
O co chodziło? Marker wodoodporny, choletra, miał znaleźć.
Jagrys wyszczerzył się niczym Kot z Chesire. Karma to sucz. I ma Szczęście.
*) Kojarzycie ten rodzaj starowinki, który nie ustoi pięciu minut w autobusie, ale przestoi kilka godzin na plotach z sąsiadką i bije rekordy w biegu świńskim truchtem do kas? To był ten typ.
Trzydziestego lipca roku dwa tysiące dwudziestego pierwszego Kleks(ja) podjął jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu.
Szesnaście lat, jeden miesiąc i czternaście dni. Całe życie. Lub jak mrugnięcie powieką.
z domowego archiwum:
Merlin 15.06.2005 - 30.07.2021
od lewej: Mój teść (V. 2021) i Merlin (VII. 2021)
czyli narada techniczna kierownika obiektu z Inspektorem Nadzoru
... kto wie, może tych dwóch znowu razem coś tworzy?
Wchodzi Jagrys do apteki i patrzy. Z dwóch stanowisk jedno okupuje jakaś pani starsza model 70+, typ pioktanina-blond, wersja na pudla i coś truje.
Przy drugim znajoma pani farmaceutka. Jagrys podbija do rzeczonej i uderza w te słowa:
- Dzień dobry. Poproszę cewnik Foleya, nie znam rozmiaru, ale żeby na żanetę sześćdziesiątkę pasował. Chodzi o to, żeby nasadzić, zapuścić i nie pokaleczyć.. Zależy mi, żeby się nie zsuwał i nie trzeba go było paluchem wyciągać. Poproszę też dopalacz energetyczny typu glukoza, rozmiar na kota oraz jakieś coś, żeby nie pozwolić dziadkowi umrzeć z głodu.
Farmaceutka obznajomiona z przypadkiem Merlina nie mrugnęła okiem.
Mina fioletowego pudla - bezcenna.
Trzydziestego czwartego dnia odpowiednika psychozy dwubiegunowej afektywnej Kleks(ja) przyjął info, że jej kyć/duce/tygrys/księciuno odlicza czas do Wilekiej Podróży. Zabukował już bilet na tour za Tęczowy Most. Kleks(ja) co najwyżej może ugadać się z Edenem, by mały książę został podjęty jak ktoś ważny a nie byle jak. Czyli tyle, ile w przedeniu zrobić można, choć zdaje się, że nie dość, że wciąż za mało. Jest ciężko.
Z tej to przyczyny Kleks doznaje emocjonalnej spiny i wyrzutów po mordzie. Że mógł lepiej, bardziej, inaczej, że ostatnia biochemia - choć wskazana - była błędem życia; Zaklina rzeczywistość, łazi z oczami królika i nosem jak trąba. Bo to, że Kleks przyjął, nie oznacza, że się pogodził i wciąż się łudzi, choć ostatnia przytomna szara komórka pika, że im szybciej Kleks zaakceptuje tym lepiej a jakaś inna kocia bida znajdzie przy Kleksie dom i wsparcie.
Ale Kleks akceptować nie chce. Wbrew logice i rozumowi trzyma się cienia nadziei, że Merlin ma gdzieś w zanadrzu niewkorzystany ticket na kolejne życie (z Kleksem). Z całej siły.
Niedzielne popołudnie
Żar leje się z nieba, znękany upałem Merlin rozkłada się przed wentylatorem.
Kleks(ja) włóczy się po mapie w poszukiwaniu bogactw, częściej trafiając na oddziały wroga niż skarby.
Szczęście postawił przed sobą plastikowy zbiornik z chłodziwem i z westchnieniem ulgi wstawił kulasy do miski. Pogrążając się w nirwanie zapluskał w wodzie paluchem. W tej samej chwili przy nogach Szczęścia zmaterializował się Merlin. Wsadził pycho do miski i pił, pił, pił....
Poziom wody w misce wyraźnie opadł a Merlin wciąż pił, pił, pił...
- Kleksie... Na pomoc! - zakwilił Szczęście - I co ja mam teraz...?!
Kleks(ja) łypnął na monitor obliczając punkty ruchu do posterunku nieprzyjaciela, równocześnie zezując na osobliwą scenkę rodzajową obok.
- Coś ty do tej wody dołożył...?!?
- Ja? Nic...! Sama woda. Prosto z kranu.
- Żebyś mi się nie ważył kulasów z michy wyciągać! - zarządził twardo Kleks. - Widać lura w rurach nabrała oryginalnych właściwości smakowych.
- Ale on mi całą wodę z miski wypije ...!
Kleks(ja) włączył tryb rozpierduchy automatycznej i zafokusował jedno oko na ukontentownym księciu a drugie na mniej szczęśliwym Szczęściu.
- Upał jak skurczysyn, ludzie jaja na betonie smażą a ty kotu wody żałujesz...? - nastroszył kolce.
Szczęście jakby się zachłysnął. Merlin, nieświadomy starcia bogów nad swoją głową pił, pił, pił...
Poziom wody w misce opadł jeszcze bardziej.
Gdy już uznał, że ma dość, wielce zadowolony oblizał dziób i rozłożył się przed wentylatorem.
Szczęście wyciągnął nogi z wody i sięgnął do michy. Kleks drgnął.
- Żebyś mi się nie ważył tej wody nigdzie wylewać! - zarządził głosem Hiacynty Bukiet. - Postaw gdzieś, żeby nie wejść przypadkiem, ale micha zostaje!
Tydzień później. Niedzielne popołudnie.
Złachany zaprawą kardio Szczęście ciężko klapnął na siedziszczu przed telewizorem.
Kleks(ja) przytargal do pokoju miskę z zimną wodą i ceremonialnym gestem postawił przed Szczęściem.
- Tu! - zarządził twardo. - Kulasa zamoczyć. Już! Żeby kot miał co pić!
Szczęście zamoczył stopę w misce. Plusnął paluchem. Merlin, do tej pory obojętny na dźwięki świata, wsadził pycho do wody i pił, pił, pił....
- Słuchaj, ja mu może jutro do tej wody jakąś swoją skarpetkę wrzucę, czy coś...? - zaszemrał Szczęście nieśmiało.
- Nie wiem, jak to zrobisz, ale jutro pod skarpetkę zakładasz foliówkę. - odszemrał Kleks(ja). - Chcę mieć zapas. Z moich mu tak nie smakuje...
Ktoś coś o chodzi? Bo ja nie kaman.
Niby nic, ale ogromnie cieszy i nie powiem, troszeczkę przeraża.
Ponieważ, widzicie... Przed momentem dodałam do bazy książek kanapy swoją pięćsetną.
Wiem, że w porównaniu z tytanami pracy bibliotekarskiej to kropla w morzu, ale choinka...
Pół tysiąca książek to też coś! XD
Jestem z siebie dumna.