Avatar @Jagrys

@Jagrys

Bibliotekarz
72 obserwujących. 51 obserwowanych.
Kanapowicz od 5 lat. Ostatnio tutaj około 12 godzin temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
72 obserwujących.
51 obserwowanych.
Kanapowicz od 5 lat. Ostatnio tutaj około 12 godzin temu.

Blog

piątek, 11 września 2020

Ja, bluźnierca [post chaotyczny]

...świętokradca, profan, degenerat. Plwam i szargam świętości, bez szacunku dla chrześcijańskich wartości a moja zgniła dusza po wsze czasy będzie się smażyć w piekle. Co gorsza, swoim przykładem sprowadzam na manowce czystą duszę niewinnego dziecka (które, swoją drogą, kompletnie nieświadome o co kaman, patrzyło oczami okrągłymi jak spodki). I w ogóle dobrze, że nie mam dzieci, bo swoim zachowaniem gotuję im los gorszy od śmierci. Przy tym ostatnim autentycznie zgłupłam i choćby mnie rozdzierali końmi - nie miałam pojęcia, o co krzyk i wściekły rankor. Brakowało tylko wideł i iluminacji z pochodni. Prawdę mówiąc, nadal nie mogę uwierzyć w to, co się wówczas działo.
Całość była tak surrealistyczna i niedorzeczna, że jeszcze teraz myślę o tym z mieszaniną zgrozy i oszołomienia.
Nie naplułam na hostię, nie złożyłam w ofierze dziewicy na ołtarzu zwyrodniałych żądzy, nie zabiłam też niewiniątka i nie przerobiłam jego krwi na macę.
Cóż więc takiego uczyniłam, zapytacie. Ośmieliłam się dać upust zadawnionym sympatiom, jako środka wyrazu używając tego:

Fani anime zrozumieją. To symbol alchemika z Full Metal Alchemist.
Anime, które osobiście bardzo sobie cenię. Tak bardzo, że sprawiłam sobie coś "na pamiątkę".
Nie jest to jedyny filmowy gadżet jaki posiadam. Noszę bransoletkę z nasion bodhi (ech, Rudra...) szaliki spinam liściem Lothlorien, kuchnię ozdobiłam zasłonami symulującymi tartan a za deskę do krojenia służy mi plan techniczny Falcona Millenium. Od czasu do czasu zamawiam też sobie tatuaż Berserka czerwoną henną. Na szyi. Jak Guts. Ot, taki mój fiś. Nie uważam, by w jakiś sposób zagrażało to elementarnym podstawom wszechświata. Mam taki siup. Założyłam. Noszę, bo lubię.
Okazuje się, że komuś to przeszkadza, moje ciche upodobania ma mi za złe.
Ten bogu ducha winny wisior uraził religijne uczucia pani X.
Siedzieliśmy z chrześniakiem kombinując jak wpleść motyw z Gwiezdnych Wojen w jakiś obrazek na zajęcia plastyczne, by zrobić i się nie narobić, ale żeby miało to ręce i nogi, gdy do pokoju młodego wtargnęła X. Stałam nad chrześniakiem stawiając ołówkiem kropki dla elementów i postaci, wisior kiwał się młodemu przy uchu. X z punktu podniosła dziki krzyk jak wyżej.
Uwierzcie lub nie, dopiero po kwadransie jazgotu i eksklamacji chwyciłam sens tego dziamotu.
Młody, dopóki X nie wydarła paszczy, na ten przejaw afirmacji kultu szejtana nawet nie zwrócił uwagi. Ot, ciotka uwiesiła se coś na szyi.
Za to później zrobił się zainteresowany bardzo. Wisiorem, braćmi Elric i samym anime.
Nie był zadowolony, że do FMA musi dorosnąć a przynajmniej nauczyć się szybko czytać.
X zażądała ode mnie natychmiastowego zdjęcia i pozbycia się wisiorka. Bo to jest obraza dla jej boga, kościoła i religii, niegodne chrześcijanina i katolika. Nie uważam się za katolika, nie jestem nawet osobą wierzącą.
Co ciekawe, ta sama X, wiedząc, że część rodziny jest niewierząca lub innego wyznania, nie zacznie rodzinnego spotkania bez narzucenia swojej modlitwy. Ta sama X, która hołubiąc bez umiaru duchową córkę w Bogu, nie mogła raz w tygodniu poświęcić godziny swojego czasu by dopilnować młodego, bo miała spotkanie któregoś z kółek różańcowych i MUSIAŁA (tak, duże litery też słychać) być w tym czasie w kościele. Druga babcia, na te nieszczęsne sześćdziesiąt minut tłukła się komunikacją miejską trzy godziny w jedną stronę, podczas gdy dla X było to dziesięć minut spacerkiem. Ta sama głęboko wierząca, praktykująca X, która doskonale wiedząc o chorobie mojego teścia - ogląda przy nim bzdury typu reality show czy inne "Zdrady", bo ONA zawsze ogląda. To, że teść ma później omamy, że ucieka i trzeba go szukać albo robi się agresywny - zbywa to wszystko machnięciem ręki, wzdychając współczująco: "O, jacy wy jesteście z jego chorobą biedni..." W tym samym trybie, w którym żąda poszanowania przez innych praw dla siebie, całkowicie lekceważy prawa do praw innych.
Takie zachowanie zwyczajnie wkurwia. Mnie dodatkowo wpędza w dodatkową frustrację, bo czasami aż chciałoby się powiedzieć coś od serca, niestety, X formalnie nie jest dla mnie rodziną.
Ale jest spowinowacona z kimś mi bliskim. Widzimy się tylko na tym jednym, wspólnym nam gruncie i nawet jeśli można - nie jestem u siebie, by dać wyraz ekspresji gwarą budowlaną.
Twierdzę też, że cała ta chryja była bez sensu i całkowicie niepotrzebna.
Tak się jednakże niefortunnie składa, że wokół mnie jak grzyby po deszczu mnożą się grupy, które co raz śmielej i głośniej mówią o tym co mi wolno a czego nie, żeby ich nie urazić. Przy czym tych "nie" z dnia na dzień robi się co raz więcej. Najgorsze, że czepiają się rzeczy doprawdy wyrwanych z kontekstu.
"Dzieci z Bullebyn". Kto ich nie zna? Książeczka znana i lubiana na całym świecie.
Przez dziesięciolecia, tak jak nasza"Sierotka Marysia", lektura obowiązkowa w szwedzkich szkołach. Już nie jest. Bo ktoś się dopatrzył. że Olle pomagając mamie kąpać młodszą siostrę - molestował Kerstin seksualnie. Bo dotykał ją, gdy była naga (!!!).
Jak bardzo trzeba mieć zrytą banię, by dopatrzeć się znamion pedofilii u kilkuletniego chłopca w książce dla dzieci?
Feminazistkom nie podoba się, że mój mąż otwiera mi drzwi, przepuszcza w progu, sprząta, gotuje i pomaga targać ciężary. Bo w ten sposób jestem przez niego uprzedmiatawiana. Serio?
A ja myślę, że to zwykły savoir-vivre i traktuję jako coś oczywistego. Że na tym właśnie polega związek: budowany na partnerstwie, szacunku i kompromisach.
Ta sama feminazistka będzie syczeć i fukać, gdy na randce mężczyzna uznając poglądy pani, zaproponuje, by każda ze stron płaciła za siebie. Jakżeż to tak?!? Wszak galanteria nakazuje, by płacił też za nią. Cham i prostak! Baby, do jasnej cholery, zdecydujcie się!
Nie tak dawno temu, przy piwie, dzieliliśmy się ze znajomymi historyjkami z frontu robót.
Ni stąd ni zowąd naskoczyła na mnie jakaś (chyba) aktywistka, jakim prawem używam w rozmowie słów "czarny" i "asfalt" podczas, gdy są to wyrażenia rasistowskie i obraźliwe. Mam natychmiast odszczekać i przeprosić wszystkich zgromadzonych, z akcentem na obecne w lokalu osoby o ciemnej karnacji. Przyznaję, z miejsca trafił mnie ciężki szlag. Równie głośno i agresywnie jak ona, zażądałam podania alternatywnych nazw dla mas bitumicznych. Bo jeśli nie asfalt i warstwa ścieralna, to qhhva co?!?
Przed pandemią, w poczekalni poradni K, jakaś młodociana madka zapisana na wizytę godzinę po mnie, tonem najwyższej słuszności, stwierdziła że skoro ona jest w ciąży a dla mnie to stan przeszły niedokonany - moim psim obowiązkiem jest ją przepuścić, bo ona jest prawdziwą kobietą i należy się jej pierwszeństwo. Wiecie jak to jest drażnić pacjenta "O"? Są niestabilni emocjonalnie.
Pozbawieni dawki prochów nawet bardziej. "Za to ja mam większe cycki!"
Kilka zdarzeń, teoretycznie nie związanych niczym, ale w każdej z tych sytuacji z punktu byłam stroną gorszą. Pod-stroną, która ma się ugiąć i przez aklamację przyjąć racje strony przeciwnej.
Bo ich racje są mójejsze. Bo tak. Moje? Och, czepiasz się. Ale powiedzieć tak komuś z wierzących, noszących siedmiobarwną flagę, czy po prostu - powiedzieć głośno, co się myśli nie wpisując się w kanon przyjętej poprawności - okrzykną mnie doktrynerskim, ksenofobicznym kołtunem i zjedzą żywcem. Bo gdy ktoś chce uderzyć psa - kij zawsze się znajdzie. Czy to będzie różowa "pedalska" kokardka wpięta w klapę, błękitna opaska diabetyka, motyw krzyża w wersji gothic, rock lub metal, nie dość lub za bardzo kolorowo-kulturowo - jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciw nam.
Tak się tylko zastanawiam... Jak to wszystko kiedyś gruchnie, a pieprznie na pewno, z wielkim hukiem, gdy wojujący islam stanie twarzą w twarz z równie fanatycznym katolicyzmem, gdy LGBTQ i BLM staną się siłą przewodnią a biali hetero zamieszkają w gettach albo zejdą do podziemia - czym to wszystko się skończy. Lądowaniem Kosmojajcarzy na Planecie Małp?
I chociaż piję tu do ostatnich scen Spaceballs, głowę daję, że znajdzie się ktoś, kto dopisze temu jakiś rasistowsko-homofobiczny kontekst.
Na dobrą sprawę, cały ten post jest nie tylko chaotyczny. Gdy się uprzeć, jest jedną obrazą i szarganiem uczuć. Że nie uznaję słusznych wartości ani napastliwej manifestacji orientacji seksualnych.
Szczerze mówiąc, mam gdzieś, co kogo kręci. Uczono mnie, że to nie mój interes, kto z kim sypia i co ma w garze. Że wbijanie się komuś z butami w intymność jest co najmniej niegrzeczne, przy czym "niegrzeczne" to eufemizm. Że jeśli chcę, by mnie szanowano, powinnam szanować poglądy innych.
To zdrowy układ, słuszny i prawidłowy. Niestety, co raz bardziej działa tylko w jedną stronę, stając się własnym wypaczeniem i karykaturą.
Jestem już tym zmęczona. Tez chcę móc manifestować i pozarzucać nietolerancję.
Przy najbliższej okazji namaluję sobie na szyi symbol Berserka. I tak pokażę się X.
Moja racja też może być mojsza.

niedziela, 30 sierpnia 2020

26.

Merlin może i jest księciu, ale dyskrecja jest mu obca.
Skąd wiadomo, że książątko w tajemnicy eksploruje gary? Bo nimi brzęczy.
Tagi:
#kleks#kot#merlin
środa, 26 sierpnia 2020

Porozmawiajmy o Bogu...

Gdy już mowa o wątpliwej klasy "występach" Jagrys...

Działo się to kilkanaście lat temu. Szczęście wziął się za pranie i zalał łazienkę.
Powód: Skuwka od długopisu zatkała filtr i już wiadomo, co dalej. W nerwach wyrzuciłam Szczęście z domu, żeby niechcący nie rozedrzeć ślubnego na strzępy i przystąpiłam do ogarniania pandemonium. Mogłabym pogonić do roboty chłopa, skoro to on nabroił, ale od czasów blatu w kuchni (osobna historia) w temacie sprzętów czułych i delikatnych raczej mu nie wierzę.
A więc: Szczęście udał się w świat szukać sposobu na ułagodzenie gniewnej ślubnej i poczekać aż jej przejdzie, ja przywracam naszą kąpiołkę do stanu używalności.
I ktoś zapukał a później zadzwonił do drzwi.
Ponieważ emocje jeszcze mi nie opadły i dodawały skrzydeł, otworzyłam domowe wierzeje gwałtownie i z rozmachem. Przed progiem stała parka: Grzecznie wyglądający młodzieniec i równie grzecznie wyglądająca panienka. Nie wyglądałam wówczas szczególnie reprezentacyjnie, więc na mój widok wzdrygnęli się lekko, ale czas na ucieczkę minął.
- Co jest? - przywitałam się grzecznie.
- Dzień dobry - młodzieniec jako pierwszy odzyskał głos. - Czy chciałaby pani porozmawiać o Bogu...?
Akurat zaprzątało mnie coś innego i myślami byłam zupełnie gdzie indziej.
- A co? Wam też, skubany, łazienkę zalał?
środa, 26 sierpnia 2020

Grill (na poprawę humoru)


MAD_ABOUT_YOU zamieszczam
Coś jeszcze


Historia ta, przez rodzinę uznawana za pierwszy publiczny kompromitujący występ Jagrys, acz w swej istocie głupia niemożebnie - wydarzyła się naprawdę.
Startowałam nią w konkursie nakanapie, ale co mi tam - z drobnymi zmianami powtórzę raz jeszcze.

Działo się to na początku lat dziewięćdziesiątych. Do Polski powoli wprowadzały się wielkopowierzchniowe centra handlowe, multipleksy, fast foody, lunchtimy, barbacue, grille i temu podobne. Właśnie. Grille. Zostałam zaproszona na taki jeden. Temat wypłynął, gdy łazikowałam z mamą po niedawno otwartym Centrum Handlowym chłonąc "Zachód" i podziwiając zdobycze cywilizacji dotychczas znane wyłącznie z amerykańskich filmów. Moja droga rodzicielka, dla której samo słowo "grill" stanowiło nowość, nie była zachwycona pomysłem i kręciła nosem. Truchtałyśmy akurat głównym pasażem, mama - wdzięcznym kłusem, ja - kurcgalopkiem, usiłując za nią nadążyć.
- A ten cały "grill" to co to jest? Jak to wygląda?
- Bosz... mamuś! Tak jak kiedyś ludzie robili sobie ogniska i piekli kiełbasę na patykach, tak teraz sobie siedzą gdzie im wygodnie i pieką kiełbasy na ruszcie! Są sałatki, piwo, jakieś przegryzki, napoje po uważaniu... Na ognisku nigdy nie byłaś?
- Byłam, tylko nie wiem co to ten "grill". Co to jest?
- Kratka taka. Do pieczenia. Jak u nas w piekarniku. W obudowie metalowej. Na spód sypiesz podpałkę z węgla drzewnego, na ruszt kładziesz mięcho, szaszłyki, albo co ci się podoba i to ci się praży na ogniu pod dymkiem...
- Ale jak to wygląda, ten grill? Ja bym to jednak chciała na żywo zobaczyć.
A, skoro tak... Przed nami stało otworem wejście do sklepu typu "Dom i ogród". Skierowałam mamę w stronę wyposażenia ogrodu.
Jako się rzekło, sklep był duży, otwarty dzień czy dwa wcześniej, powierzchnia ekspozycji ogromna, ludzi zero, tylko gdzieś tam, na drugim końcu hali kręcił się młody człowiek w firmowym bateldresie.
- Dzień dobry panu! - wydarłam się uprzejmie.
- Dzień dobry! - odkrzyknął pracownik sprzedaży i ruszył w naszą stronę.
- Przepraszam pana bardzo, czy w tej chwili są może u państwa grille? - kontynuowałam dialog przez całą długość hali.
- Są! - odkrzyknął młodzieniec w szerokim uśmiechu.
- A mógłby pan palcem pokazać, które to? - tu spojrzałam kątem oka na mamę, która... znikła!
Uchachany sprzedawca wskazał kierunek.
Mamę znalazłam dwie alejki dalej. Czerwoną jak piwonia i przejętą do nieprzytomności.
- Nigdy więcej, słyszysz?! - wydusiła z siebie, gdy wreszcie odzyskała głos. - Nigdy więcej, ale to nigdy nigdzie nie pójdę z tobą do żadnego sklepu!
Działo się to trzydzieści lat temu, ale do dzisiaj jeśli jesteśmy na zakupach - mam czekać na nią przed sklepem.


Tagi:
#jagrys#kleks#przypadki
wtorek, 25 sierpnia 2020

25.

Godzina ósma, minut kilka. Kleks(ja) powoli loguje się do matrixa, Merlin spożywa, od czasu do czasu kontrolnie unosząc łeb, czy Kleks dotrzymuje towarzystwa przy spożywaniu (dotrzymuje), gdy dzwonek przy drzwiach dostał, kolokwialnie mówiąc, pierdolca. Dzwoni, dzwoni i ani na chwilę nie zamierza przestać. Kleks napluł sobie w brodę za pomysł na dzwonek z ciągłym gongiem, zgarnął Merlina, który już kręcił się pod drzwiami i otworzył drzwi.
Po drugiej stronie, w szerokim uśmiechu szczerzyła zęby Taka Jedna, tak jakby koleżanka z podstawówki, z którą tak jakby Kleks ma kontakt, najbardziej wtedy, gdy spotkana przypadkiem Taka Jedna na widok Kleksa ewakuuje się na drugą stronę ulicy. Hmm... Obok niej stał nabzdyczony podrostek ośmio- lub dziewięcioletni z miną kontra świat. Spoczywający na kleksowym ręku Merlin, wyciągnął szyję podglądając, kto zacz. Kleks uniósł brew.
- No cześć! - Taka Jedna wyszczerzyła się jeszcze bardziej. - Sprawę mam do ciebie i pomyślałam, że o tej porze będziesz w domu. Widzisz? - zwróciła się do chłopaczka. - Dobrze myślałam!
- I cóż to za sprawa jest? - brewa pykła Kleksowi jeszcze wyżej targając wymodelowaną grzywkę. Jednocześnie zdecydowanym gestem usunął domowego tygrysa spoza zasięgu chciwie wyciągniętych po Merlina łapek.
- Sprawę mam do załatwienia na mieście. Młody uparł się przyjechać ze mną, ale razem nas nie wpuszczą. Pomyślałam, że na ten czas zostawię go u ciebie, żeby się kotkiem pobawił.
Tym razem brewa strzeliła Kleksowi aż na potylicę.
- Mój kot to nie zabawka. - wycedził zimno. - Zwierzę to nie zabawka. Widzimy się raz na ruski rok, a ty wbijasz mi się o świcie na chatę, żeby ci dzieciaka poniańczyć, bo, przepraszam, pazurki nowe sobie musisz?(!) Sorry, moja droga, nic z tego. Młody tu nie zostanie. Twoje dziecko, twój problem.
Smark kopnął w drzwi.
- Powiedziałaś, że kotem się pobawię! - zawył.
Kleks spojrzał i przestał silić się na uprzejmości.
- Jeszcze raz i to ja się tobą pobawię. Spuszczę cię na kopach na sam dół. Zrozumiano? Zbierajcie się stąd oboje i nie chcę was tu więcej widzieć.
Kleks to bydlę i świnia bez uczuć. Można ciskać gromy.



Koloryzowane: Widzenie świata przez Kleksa, gdy, ktoś chce "bawić się kotem"
Gif z prywatnych zasobów Jagrys
Tagi:
#kleks#kot#merlin
piątek, 21 sierpnia 2020

Poczuć się damą: Left Bank Martini

Left Bank Martini to drink z klasą. Wytrawny, aromatyczny i bardzo romantyczny.
Doskonały, by zrobić wrażenie. Jeśli któryś z dżentelmenów chciałby zaimponować swojej pani czymś szykownym i oryginalnym - niech przyniesie jej Left Bank Martini. Piłam to cudo na jakimś przeraźliwie nudnym soirée. Wyfiokowane damesy w eleganckich kieckach i butach na obcasie snuły się po żwirowych alejkach lub zapadały w trawie, panowie dusili się w garniturach i pod krawatem (bo nie sądzę, by głęboka czerwień na twarzach była efektem spijania ukrytych w kieszeniach "szczeniaczków").
Byłam też ja - prosto z pracy, jeszcze w ciuchach roboczych, od pierwszego wejrzenia oderwana od pługa granatem. Sympatyczny barman, co rusz preparował Manhattany, Cosmopolitany i Tequila Sunrisy. Od czasu do czasu trafiało się jakieś B52 lub martini. Na pytanie barmana, co podać, odpowiedziałam: "Coś innego". Młodzian zaproponował Left Bank Martini. Gdy postawił przede mną kieliszek z drinkiem - poczułam się wyróżniona i wyjątkowa. To dobrze robi na ego, szczególnie gdy większość tak zwanego "towarzystwa" patrzy na ciebie z góry.
Przepis na dziś: Left Bank Martini.

Składniki
60ml ginu
20ml białego wina, najlepiej Chardonnay
10ml wytrawnego wermutu
20ml likieru czarny bez


Wykonanie
Schłodzić kieliszek, w którym będzie podany koktajl. Shaker uzupełnić lodem. Wlać wszystkie składniki, dokładnie zamieszać. Zamieszać, nie wstrząsać. Przelać przez sitko do kieliszka. Dla większego efektu udekorować skórką limonki.


Left Bank Martini

Tagi:
#drinki#koktajle
czwartek, 20 sierpnia 2020

Gdy nie ma rumu: November Rain

Pierwsze skojarzenie z "November Rain" to skrzekliwy wokal Axla Rose i solówki Slasha w bardzo długim i bardzo drogim wideoklipie.
W innej wariacji to bardzo prosty do wykonania drink, który tak, jak Cuba Libre sprawdza się przy każdej okazji.

Składniki

kruszony lód
50 ml wódki wiśniowej (wódki, podkreślam)
pół cytryny
cola do dopełnienia

Wykonanie
Połówkę cytryny przekroić na pół. Jedno ćwierć wycisnąć bezpośrednio do szklanki, drugie ćwierć wrzucić do szklanki w jednym kawałku. Dodać wódkę, lód (na oko: do połowy wysokości szklanki), dopełnić colą.
Prawda, że proste?


Tagi:
#drinki#koktajle
czwartek, 20 sierpnia 2020

Melba

O Melbie najwięcej jest w którymś z kryminałów Joanny Chmielewskiej. Pewności nie mam, ale była to bodajże "Tajemnica". Autorka uczyniła z Melby ksywkę dla skądinąd sympatycznej bohaterki.
To, że jest to nazwa wdzięcznego koktajlu doczytałam później. A więc: Melba.

Składniki
50g świeżych malin
2 łyżeczki cukru
1 obrana duża brzoskwinia
2 łyżki śmietany
2 kulki lodów waniliowych
200ml bardzo zimnego, pełnotłustego mleka.


Wykonanie
Maliny przebrać, zostawić dwa ładne egzemplarze do dekoracji.
Pozostałe maliny rozgnieść, wymieszać z połową cukru i włożyć do wysokich kieliszków lub pucharków.
Brzoskwinię skroić na kawałki, wrzucić do miksera, dodać śmietanę oraz resztę cukru. dokładnie zmiksować.
Mus brzoskwiniowy przełożyć do miseczki, dodać lody waniliowe, całość dokładnie wymieszać, a następnie, stale mieszając, wlać mleko. Tak przygotowanym koktajlem zalać maliny. Udekorować odłożonymi wcześniej malinami.
Można pić elegancko, przez grubą słomkę. Ja obywam się bez. Wolę skrobać maliny łyżeczką.


Melba
Tagi:
#drinki#koktajle
środa, 19 sierpnia 2020

Cola z wkładką: Cuba Libre

Zastanawialiście się kiedyś, po co komu pepsi czy cola z dodatkiem cytryny? Brzmi dziwnie, smakuje okropnie a w stanie ciepłym nawet nie jest to spożywcze. Więc po jaką cholerę...? Ano po temu, że w zamierzeniu twórców, ma to być odchudzona o promile wariacja na temat Cuba Libre.
Ma to tyle samo sensu, co schabowy z soi. :/
Drink sam w sobie prosty jak konstrukcja cepa, serwować można zawsze i wszędzie a z rzeczy wymyślnych potrzeba do niego aż kawałka limonki... Może być coś mniej skomplikowanego?

Składniki

kruszony lód
40ml białego rumu
1/4 limonki
cola do dopełnienia

Wykonanie
Szklankę, obojętnie jaką, uzupełnić lodem do ok. 1/2 wysokości.
Do środka wycisnąć sok z ćwiartki limonki. Wlać rum. Dopełnić colą.
I to wszystko.

Rada praktyczna:
Limonkę, cytrynę, innego cytrusa dobrze jest przed skrojeniem powałkować trochę dłonią po desce lub blacie. Owoc puści wtedy więcej soku.


Cuba Libre
Tagi:
#drinki#koktajle
środa, 19 sierpnia 2020

Hemingway też tworzył daiquiri: Papa Doble

Ktoś powiedział kiedyś, że literatura kocha napoje wyskokowe. Że bez procentów straciłaby swój koloryt. Coś w tym jest. A skoro ruszyłam już temat daiquiri, nie sposób wspomnieć o tym najsłynniejszym - Papa Doble aka Hemingway Daiquiri. Elegancki drink, którym można się całkiem konkretnie urżnąć, a którego skład i recepturę Hemingway z zaprzyjaźnionym barmanem we Floridicie metodą prób i błędów opracował osobiście.

Ustawić przed sobą
shaker (lub duży słoik z zakrętką)
jigger (lub miarkę kuchenną)
sitko (barmańskie lub zwykłe)
wyciskacz do cytrusów
kieliszek koktajlowy

Składniki
120 ml białego rumu
40 ml likieru maraschino lub wiśniówki
40 ml soku wyciśniętego z grejpfruta
40 ml soku z limonki
kruszony lód
ćwiartka limonki do dekoracji (opcjonalnie)

Wykonanie
Kieliszek schłodzić (czytaj: wsypać lód ile się zmieści)
Do osobnych naczyń wycisnąć sok z grejpfruta i z limonki.
Shaker uzupełnić lodem, za pomocą jiggera lub miarki kuchennej odmierzyć 120 ml rumu, 40 ml maraschino (albo wiśniówki), 40ml soku z grejpfruta i tyle samo soku z limonki. Wlać do shakera (lub słoika) i wstrząsać energicznie jakieś 20 sekund. Wysypać lód z kieliszka. Używając sitka przelać koktajl z shakera do kieliszka.
Dla efektu - kieliszek udekorować limonką.

Z historyjek dodatkowych: Kiedyś uraczono mnie wariacją Papa Doble na bazie ginu. Nie polecam.
Za bardzo czuć jałowcem.


Witamina z prądem: Papa Doble aka Hemingway Daiquiri




Tagi:
#drinki#koktajle#hemingway#daiquiri
wtorek, 18 sierpnia 2020

Elle Kennedy, hokeiści i truskawkowe daiquiri

Wstęp,
który można pominąć
Pomysłem i poniekąd inspiracją była tu dla mnie któraś z książek Elle Kennedy.
Jej bohaterki kibicują swoim chłopakom-hokeistom spijając truskawkowe daiquiri właśnie.
Pomyślałam: Czemu nie? Koktajl lekki i przyjemny, z przepisem się znam, a że gorąco teraz jest bardzo bo słońce praży jak dzikie - chciałoby się napić czegoś orzeźwiającego. Opcjonalnie: Przybajerzyć czymś efektownym przed znajomymi. Truskawkowe daiquiri na ten cel nadaje się doskonale. A skoro one mogą, inni też mogą chcieć spróbować. Będzie to przepis dla jednej osoby, który można mnożyć przez ilość chętnych. ;)

Co się przyda:
shaker (z braku shakera może być słoik ze szczelną zakrętką, ale o tym lepiej, żeby goście nie wiedzieli. Zatem : shaker)
blender,
wyciskacz do cytrusów
sitko (barmańskie lub zwykłe)

Zaczynamy od:

Syrop cukrowy
1 szklanka cukru
1 szklanka gorącej, przegotowanej wody

Cukier zalać wrzątkiem i mieszać aż się rozpuści.
Przelać do szklanej butelki. Po ostygnięciu można przechowywać w lodówce.

Kruszony lód
Kostki lodu wysypać na czystą, bawełnianą ścierkę. Zawinąć dokładnie rogi, tak, by nic się nigdzie nie wysypywało.
Położyć ścierkę z lodem na desce do krojenia i potłuc kostki tłuczkiem. Bez przesadyzmu, nie chcemy zniszczyć ścierki. Lód przesypać do miski.

Składniki:
2-3 łyżki musu z truskawek,
1 limonka
20 ml syropu cukrowego
40ml białego rumu (może być biała wódka; osobiście wolę rum)

Wykonanie:

Schłodzić kieliszek, w którym będzie podawany koktajl. (Innymi słowy: nasypać do kieliszka lodu)
Shaker uzupełnić lodem, dodać mus z truskawek, syrop cukrowy, rum i sok z limonki. wysypać lód z kieliszka. Zamknąć shaker i powstrząsać energicznie ok. 20 sekund. Zawartość shakera przecedzić przez sitko do kieliszka.

I tak to wygląda.

Tagi:
#drinki#koktajle#daiquiri
wtorek, 18 sierpnia 2020

Brama

Jest sobie dom. Kamienica z czerwonej cegły. Wiekowa, trochę zaniedbana, po przejściach różnych. Jakkolwiek z racji wieku uznawana za obiekt zabytkowy - nie jest wpisana do rejestru zabytków.
Przez całe dziesięciolecia jej otwarta brama służyła jako szczalnia dla miejscowych i przejezdnych menelików, a strych jako przechowalnia i noclegownia. Aż któregoś roku kamienica zmieniła status, mieszkańcy się skrzyknęli, wynajęli ekipę i w ciągu jednego dnia, od przeszło pół wieku brama otwarta zrobiła się bramą zamkniętą. Ale nie tak zwyczajnie, o nie! Kolejna ekipa zainstalowała zatrzaski, domykacze i domofony. Brama, w kolorze maskującej czerni, zgrabnie komponując się z całością jest mało widoczna z ulicy, szczególnie po zmierzchu, w niedoświetlonej okolicy. A że pojawiła się nagle i niespodziewanie - niejeden halsujący z monopolowego w stronę znajomych murków żulio zderzył się z przykrą rzeczywistością, by tak rzec, twarzą w twarz. Bawiliśmy akurat u znajomych z towarzyską wizytą, gdy jeden taki przypuścił na bramę regularny szturm. Atakował pięścią, kolanem i ramieniem. Taranował z byka i wykopu*, szarpał, klął i wrzeszczał. Brama trwała niewzruszona - nie puściła.
My, wspólnie z gospodarzami, trwaliśmy w oknach, oglądając przedstawienie ukryci w firankach.
Po jakichś dwóch godzinach żulio opuścił gardę. Przeflancował się na pobliski przystanek autobusowy i tam dał ujście niezadowoleniu werbalnie. Jedno zdanie szczególnie pamiętam:
- Bramy se, qhhva mać, burżuje <chędożone analnie> założyli! A człowiek, jak ten pies, na ulicy musi...!
Gospodyni słuchała tych wokalnych popisów z kamienną twarzą.
- Mój dom moją twierdzą. - powiedziała wreszcie. - Czynszu nie płacisz, więc spier$^%$&.

*) z półobrotu nie próbował.
Tagi:
#jagrys#przypadki
poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Głupich nie sieją, tylko samochodu szkoda

Wjechałabym dzisiaj w kobitę. W faceta też, ale w babę bardziej, bo weszła mi praktycznie pod koła.
Tak se. Z trawniczka prosto na ulicę. Mało tego - rozbiłabym swój samochód, ich przy okazji też a wina formalnie byłaby moja, bo niewiele brakowało, bym wjechała im centralnie w kuper. Czemu?
Bo państwo zatrzymali się dokładnie w szczycie zakrętu, żeby zapalić pod przydrożnym krzyżem znicza synusiowi, który zginął w tym miejscu kilka lat wcześniej.* Nikomu nic się nie stało tylko dlatego, że podjeżdżając do zakrętu Józefina chwyciła focha i zamiast siły lwa miała wówczas moc ciepłego gluta. Silnik zachechłał i zgasł, samochód stanął w miejscu a mnie zrobiło się ciemno w oczach.
Państwo z punktu zaczęli drzeć chapy, że kto mnie uczył prowadzić, oni tu przyjechali do syna itd, itp. Ja na to, że wiem, jak to z ich synem było i że tym sposobem szybko do niego dołączą, tylko czemu ja mam za to siedzieć. Pani, sczerwieniała na twarzy zaczęła się nakręcać, gdzieś w dyskusji padło słowo "policja" i facet jakby spokorniał. Zagonił swoją połówkę do samochodu i odjechali.
Ale jeśli nie samochodem - w tamtej chwili, mogłabym zabić tych dwoje gołymi rękami.

*) Młody kozak drifftował, wypadł z drogi i owinął się wkoło słupa.
Tagi:
#jagrys#przypadki
środa, 12 sierpnia 2020

Chwalesie cz.4: Quilling

Właściwie nie ma czym. Zawiozłam swój obrazek do oprawienia.
Po włożeniu w ramy wygląda tak:

Czuję się mistrzem.
Tagi:
#kleks#quilling#chwalesie
środa, 12 sierpnia 2020

24.

Działo się to w R. Szczęście ulegając jękom Kleksa, zabrał trującą odwłok połowicę do zagłębia elektronicznego, porzucił ślubną kulę u nogi przy klawiaturach a sam poszedł... gdzieś.
Ponieważ Kleks oczekiwania względem klawiatur sprecyzowane miał jasno i wyraźnie - omiótł wzrokiem półki, po czym oddalił się w przeciwnym kierunku. Tam, dla odmiany, zapatrzył się na prezentacje zestawów kina domowego, najwięcej uwagi poświęcając podstawom kolumn głośnikowych.
- Dzień dobry. Mogę w czymś pani pomóc? - obok Kleksa zmaterializował się pracownik obsługi.
- Tak. Chciałabym zestaw kina domowego. - wypalił wyrwany z zamyślenia Kleks. - Dla kota.
Wyraz twarzy młodzieńca - bezcenny.
Kleks spojrzał kątem oka. Okazał litość.
- Wie pan... - rozcapierzył palce w geście imitującym kocie pazury. - Chodzi o to, że gdyby polubił głośniki za bardzo, żeby ich za szybko nie uszkodził lub nie poprzewracał.
Młodzian odetchnął z ulgą, że jednak nie z wariatką rozmawia.
Już miał coś powiedzieć, gdy wmieszał się Szczęście. Chwycił Kleksa za łokieć.
- Kochanie, mówiłem, nie strasz ludzi! Zostaw pana w spokoju.
Kleks(ja) błysnął okiem.
- Nie nie...! - zaprzeczył młodzieniec energicznie. - Muszę powiedzieć, że pani zadała ciekawe pytanie i sam muszę się nad tym zastanowić...
Kleks jeszcze raz błysnął okiem, dodając do tego uśmiech wkoło głowy.
Szczęście zdecydowanym gestem pociągnął Kleksa w stronę wyjścia.
- Słuchaj, ja się nie boję, że kupiłabyś jakiś zestaw, bo wiem, że tego nie zrobisz. - tłumaczył po drodze. - Ja się boję, że on ci zaraz pół magazynu przywlecze... A w ogóle, mieli coś ciekawego?
Tagi:
#kleks#kot#merlin

Archiwum