Avatar @Jagrys

@Jagrys

Bibliotekarz
70 obserwujących. 51 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj 12 minut temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
70 obserwujących.
51 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj 12 minut temu.

Blog

piątek, 13 listopada 2020

Rozterki romansoholika

Do: Szczęście
Temat: "Zerwane zaręczyny lady Isabelli"
Typ: Romas "historyczny"
Dzieje się w: Anglia, XIX w.


Kocham swojego chłopa.
Tagi:
#jagrys#romans#rozterki#przypadki
poniedziałek, 9 listopada 2020

Poniedziałek, ósma rano.

Skarżyłam się ostatnio, jak to przez jednego ćwoka glebowałam autem w rowie i trzeba mnie było na holu wyciągać. Dzisiaj znowu sprawdzałam hamulce. Działają. Na szczęście.
Tagi:
#jagrys#przypadki
sobota, 7 listopada 2020

Rów dnia

W mieście, w którym mieszkam, zapadła decyzja o przebudowie przejść dla pieszych: W punktach newralgicznych zainstalowano sygnalizację świetlną a w miejscach szczególnie niebezpiecznych, niechlubnych "czarnych punktach" - bezpośrednio w nawierzchni podświetlane brody z mrugających światełek. Żeby kierujący pojazdem mechanicznym z daleka widział, że zbliża się do przejścia dla pieszych i żeby zachował szczególną ostrożność.
A ja, jako kierujący pojazdem się pytam: Na cholerę to wszystko, jeśli pięć metrów za tym przejściem wyłazi mi przed maskę jakaś wpatrzona w smartfon dziunia z małym dzieckiem przy boku, babulka tachająca za sobą wózeczek zakupowy , rowerzystka w kurteczce barbie-róż lub inny hiroł typu "batman" i pomyka na azymut środkiem skrzyżowania. Bo ich coś takiego jak zasady bezpieczeństwa na drodze nie dotyczą. Wszak oni mają pierwszeństwo! Zawsze i wszędzie. Przykład: Pieszy wtargnął na ulicę obok przejścia dla pieszych i siłą rzeczy wjechał w niego samochód. Zrobiło się zamieszanie, ofiarę zabrało pogotowie. Policja zdążyła odjechać i nim dojechali do komendy (na drugim końcu ulicy) znów ktoś wlazł pod samochód. Tym razem obok przejścia po drugiej stronie skrzyżowania. Z tego powodu też, dobrzy ludzie - inni kierowcy pojazdów osobowych, pomagali mi dzisiaj wysiąść i wyciągać samochód, gdy przez takiego mądrego inaczej pieszego hamowałam w przydrożnym rowie, żeby nie zabić durnia, który wybiegł mi przed samochód. Bo 1,5km od najbliższych pasów - on miał pierwszeństwo! Po czym czmychnął w pola po drugiej stronie ulicy a ja zostałam z przechylonym samochodem w rowie, z którego sama nie byłam w stanie wyjechać. I nie, wcale nie gnałam jak do pożaru, zamykając zegar. 60km/h w terenie niezabudowanym to tyle co nic. Ale wystarczająco, by wyrządzić krzywdę sobie i innym. Dla zachowania równowagi - nie zabrakło też dzbana w dostawczaku - który nas wszystkich: mnie i moich ratowników - mimo wystawionego trójkąta obtrąbił, bo tamujemy ruch a on jedzie! Póki co, jeszcze nikogo nie zabiłam, lecz - odpukać - przy tym, co się dzieje na drogach, to tylko kwestia czasu. Lecz jeśli oprócz co raz bardziej wyśrubowanych sankcji nakładanych na kierowców za wykroczenia nikt nie weźmie w karby pieszych - wszelkie światełka i sygnalizacje można sobie zwyczajnie wsadzić w... A gdy dojdzie do nieszczęścia, kto będzie winien? Oczywiście kierowca. Bo zrobił z pieszego jesień średniowiecza w miejscu, gdzie pieszy znajdować się nie powinien.
Tagi:
#jagrys#przypadki
niedziela, 1 listopada 2020

W klimatach Halloween

Są ludzie, którym się nie odmawia, zwłaszcza, gdy jest to ta część rodziny, którą się lubi i ceni.
Dlatego, gdy zadzwoniła teściowa, by pomóc jej przewieźć gabaryt z artykułów przemysłowych - potwierdziłam tylko czas, wsiadłam w samochód i pojechałam.
To nie była dobra podróż. Józefina już od startu stroiła fochy i nie chciała jechać.
Najpierw nie bardzo chciała odpalić, później - nie mogła się rozpędzić, a pod górkę, po której zwykle śmiga z wizgiem - podjeżdżała w tempie zdychającej krowy. Byłam wkurzona. Byłam poirytowana. Wyskoczyłam z dychawicznej fury i skopałam jędzy wszystkie opony. W emocjach zapodałam też gonga w maskę. A co! Józefina potraktowała to jako zaproszenie do zabawy i za najbliższym zakrętem wjechała w rozjeżdżone bajoro składające się głównie z lepkiego, mazistego błota i po teściową zajechała upitolona po sam dach.
Teściowa załamała ręce. Mruknęłam tylko coś o postoju na myjni i przystąpiłam do załadunku.
Torby z garnkami i pudełka dało się upakować bez trudu. Problemem była miotła. Taka porządna, do omiatania podwórka, na długim kiju, model de lux, niewiele niższa ode mnie a ja ani ułomkiem ani niskopienna nie jestem. Ani tego kija nie było można złożyć, złamać już tym bardziej. Teściowa była gotowa tę miotłę sobie odpuścić i zabrać jakoś inaczej, ale, kurka-blaszka, od samego początku chodziło o przewiezienie miotły, więc... Popatrzyłam, pomyślałam, wsadziłam teściową do samochodu i załadowałam Józefinie tę miotłę od tylca - przez bagażnik. Ma się w końcu ten hatchback, nie?
Teściowa coś tam plumkała, że kij od miotły drzwi jej blokuje, puka w łokieć i ogólnie zawadza.
- Mamunia, to ja prowadzę i muszę mieć wolną rękę. - skwitowałam krótko - Ty sobie usiądziesz trochę bokiem i też ci będzie wygodnie.
Teściowa trochę się pokrzywiła, ale jedziemy. Józefina, o dziwo - tym razem zgodna i żywa jak prosiątko w deszcz. Jakbym kwadrans wcześniej nie klęła jej wszystkich przodków wstecz, do pierwszego koślawego, kwadratowego kółeczka. Ale myjnia - must be.
Ulubiona placówka jest dość rozległa: Oprócz myjni samoobsługowej ma w sobie jeszcze minimarket i stację benzynową. Każde jedno z własnym podjazdem i dodatkowym miejscem, żeby wygodnie gdzieś z boku podjechać i poczekać nie utrudniając innym życia. Dlatego jest ulubiona. A że pora była dość wczesna i oprócz mnie nie było nikogo - hulaj dusza.
Teściowa stwierdziła, że skoro już jesteśmy, to ona podskoczy na chwilę do sklepu coś tam sobie jeszcze dokupić a ja pojechałam wyprać humorzastą cholernicę.
Miotłę, którą wyjęłam z samochodu, żeby teściowa mogła wysiąść, uznałam, że chować nie warto, bo jak teściowa będzie wsiadać, to znowu trzeba się będzie ze styliskiem szarpać. Oparłam tylko to utrapienie o panel sterujący i heja, naprzód: Pranie Józefiny wstępne, pranie z namaczaniem, płukanie, woskowanie, nabłyszczanie - full wypas, na bogato. Niech ma, zgaga jedna.
Kiedy Józefina piękna i błyszcząca lśniła w słońcu na parkingu pod sklepem, wróciłam po tę upiorną miotłę. Wychodząc ze stanowiska, pootrząsałam ją tylko z wody, bo trochę mi przy tych wszystkich ablucjach zamokła.
W tym momencie przez parking przechodził jakiś facet. Na mój widok stanął jak wryty.
Osłupiał zupełnie. Żona Lota normalnie. Spojrzałam na gościa mało życzliwie, bo co się gapi.
Jeszcze raz odruchowo otrzepałam miotłę z wody. Facet odzyskał głos.
- O żeż w mordę...! Jasna cholera...! Pani wybaczy, ale pierwszy raz w życiu widzę, żeby ktoś na myjnię na miotle zajechał!
Tagi:
#jagrys#kleks#halloween
czwartek, 29 października 2020

Rzecz o teraz

W pierwszym rzucie niniejszy post zamieściłam jako komentarz na blogu @Chassefiere, ale, szlag jasny...

Długi czas było mi przykro i szczerze bolałam, że nie mam własnych dzieci. Jakieś uczucia się we mnie kolebią i chciałabym móc... I z autentyczną zgrozą patrzę jak teoretycznie cywilizowane państwo w środku Europy zmienia się w republikę bananową typu drugi Salwador. A gdy widzę co się w naszym katolicko-porąbanym talibanie wyprawia, to - jak wszystkich bogów kocham - cieszę się, że nie mam dzieci i nie muszę się martwić, jak najszybciej wyekspediować je stąd jak najdalej.
Szczególnie, gdyby były to dziewczynki.
Tagi:
#jagrys#teraz
czwartek, 29 października 2020

Grane na tubie: Sari Gelin

Na wzmianki o "Sari Gelin" trafiłam wertując jakieś teksty dotyczące Outremeru i wypraw krzyżowych. Byłam wówczas pod wrażeniem postaci Baldwina Trędowatego i przekopywałam biblioteki i internety, by dowiedzieć się jak najwięcej. Przyjęłam do wiadomości istnienie popularnej ballady miłosnej, lecz nie wdawałam się w szczegóły. Ale "Sari cośtam" zaczepiło się w pamięci.
Bardziej i poważniej utworem zainteresowałam się, gdy łazikując po YT natrafiłam na jej bardzo udaną angielską wersję napisaną w oparciu o tłumaczenia z oryginalnych tekstów.
"Pościelówa", za to jaka! Choć nazywać "Sari Gelin" "pościelówą"... Nie. Zdecydowanie nie wypada.
Ale jako mruczando do posłuchania... O, tak!
"Sari Gelin" to najogólniej żale mężczyzny nieszczęśliwie zakochanego w złotowłosej (jasnowłosej / o jasnej karnacji) pannie młodej z gór, która weszła do jego domu jako żona innego i chociaż podmiot liryczny bardzo jej pragnie - dla niego jest ona nieosiągalna. I cierpi on teraz z niewypowiedzianej, nieodwzajemnionej miłości.
Song kupił mnie sobie natychmiast. Pomijając emocjonalną linię muzyczną pieśni - jej niezaprzeczalnie mocny atut, wzbudziła mój podziw tym, że choć jest bardzo stara, wręcz "zabytkowa" (bo datowana na IX wiek, choć jej pochodzenie jest dużo starsze), "Sari Gelin" od wieków pozostaje niezmiennie żywa. Napisana i śpiewana w formie Bayati makam jest utworem popularnym i śpiewanym przez wszystkie nacje Azji Zachodniej.
Mniej więcej od tego samego czasu trwają spory co do kraju jej pochodzenia.
Teoretycznie klasyfikowana jako perska, długi czas uznawana za z pochodzenia turecką, od stuleci jest przedmiotem sporów azersko-turecko-ormiańskich. Niedawno do wzajemnych oskarżeń o kradzież autorstwa i plagiat dołączyli Afganowie. Na teraz, w tym folklorystyczno-etnograficznym konflikcie Azerowie zdobyli zdecydowaną przewagę, choć Ormianie dość mocno następują im na pięty.
Trochę przypomina to sytuację z naszą rodzimą "Szła dzieweczka...", która wykonana przez "Mazowsze" podczas ich pierwszego tournee po Japonii, zdobyła tam taką popularność, że Japończycy uznają ją za swoją własną pieśń ludową. Jak ktoś był kiedyś zauważył: Od kiedy to Japończycy w swojej kulturze tańczą i śpiewają walczyka?

Dla zainteresowanych:
Sami Yusuf - Sari Gelin


Prawdę mówiąc, ciekawa jestem waszego zdania,
Tagi:
#jagrys#yt#sari#gelin#sami#yusuf
piątek, 23 października 2020

Efekt motyla: od Andre Norton do chińskiej laleczki.

Gdyby zacząć się zastanawiać i drobiazgowo rozebrać rzecz na czynniki pierwsze, niniejsza opowieść swój pierwszy początek, miałaby dawno temu, w miejskiej bibliotece publicznej, gdzieś między półkami z fantasy a oddanymi książkami, już wpisanymi do rejestrów lecz jeszcze nie rozniesionymi do właściwych działów.
Albo zwyczajne zawołała mnie intensywnie żółta okładka.
Z drugiej strony, innym początkiem i źródłem motywacji do poszukiwań stał się suwenir przywieziony z wyprawy do Państwa Środka, patrzący smutnym wzrokiem z plastikowego pudełka.
Przyjmijmy więc roboczo, że początków jest kilka, poplątanych i zmotanych w jeden pakuł, z którego wyciąga się pojedyncze nitki, by skręcić je w coś innego. Jak ja teraz.

Srebrzysty Śnieg Norton


„Cesarska córka” to dobra książka. Porywa umiarkowanie, lecz nadrabia to dzielnie gawędziarskim talentem Norton, oraz spójnością i solidnością konstrukcji jaką daje podbudowa z autentycznych wydarzeń. Jak na powieść fantasy magii jest w niej niewiele, jednakże dość, by dodać jej pieprzyka i kilka rumieńców. Jak wynika z posłowia, pani Srebrzysty Śnieg istniała naprawdę i do dziś pozostaje żywą postacią w kulturze Chin. Lecz, powiedzcie mi, który nastolatek biorąc do ręki książkę fantasy, zagłębia się w posłowie? A nawet jeśli - ile poświęci mu uwagi i miejsca na dysku? Ten… pamięci? Przeczytałam. I książkę i posłowie. Imię Srebrzysty Śnieg i fabuła „Cesarskiej córki” zapadły głęboko w pamięć. Posłowie - wcale. Lecz Srebrzysty Śnieg została ze mną, gdzieś, koło serducha.

Piękności


Było ich cztery:
Xi Shi
Diao Chan
Yang Guifei

i Wang Zhaojun

Olśniewające urodą. Oszałamiające przymiotami ciała i umysłu. Najpiękniejsze kobiety w dziejach starożytnych Chin. Królewskie małżonki, cesarskie konkubiny, dzierżyły w swoich rękach losy imperiów.
Za ich sprawą upadały dynastie a potężni władcy - dosłownie i w przenośni - tracili głowy.
Śpiewa się o nich pieśni, dedykuje poematy. Ich wizerunki od wieków zdobią ściany świątyń, dzieła sztuki i wyroby kultury masowej. Niezwykłe, wszechwładne, owiane legendą, naznaczone smutkiem i tragedią.

Xi Shi - mówi się, że oczarowane jej urodą ryby zapominały pływać.
Była podarunkiem władcy Yue dla króla Wu, z którym Yue toczyło wojnę. Zachwycony urodą Xi Shi, król Wu Fuchai zadurzył się w niej bez pamięci i całkowicie zaniedbał sprawy państwa. Królestwo Wu upadło, jego króla zabito a Xi Shi utopiła się w rzece.
Diao Chan - uroda Diao Chan zaćmiewała księżyc, który na jej widok chował się za chmurami.
Także ona była wojennym darem od cesarza Han, który miał skonfliktować władcę Dong Zhuo z jego przybranym synem i generałem królewskiej gwardii Lü Bu. Diao Chan rozkochała w sobie ich obu.
W wyniku jej intryg i pomówień Lü Bu zabił Dong Zhuo a następnie sam został stracony lub zginął w jakiejś bitwie.
Co się stało z samą Diao Chan - nie wiadomo. Być może dlatego, że co do niej jednej brak ostatecznych dowodów, że jest postacią historyczną.
Yang Guifei - swoim powabem zawstydzająca kwiaty.
Synonim nepotyzmu, rozpasania i korupcji, oskarżana o upadek dynastii Tang. Jej romans z cesarzem Xuanzongiem po dziś dzień stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla pieśni, oper, filmów i poematów.
Najsłynniejszy z nich: "Pieśń wiecznego smutku" Bai Juyi powstał jeszcze w epoce Tang.
Wang Zhaojun - tak piękna, że oszołomione jej urodą ptaki spadały z nieba.
Wezwana do haremu cesarza Yuan, wzgardzona jako konkubina, oddana jako żona władcy koczowniczych plemion za Wielkim Murem jako rękojmia przymierza i pokoju…
Cesarz Yuan, który po raz pierwszy na własne oczy zobaczył ją dopiero w dniu jej zaślubin, zapłakał gorzkimi łzami a następnie nakazał ściąć nadwornego malarza, który oszukał go kłamliwym portretem Wang Zhaojun.
Czy ktoś ją poznaje? Tak, to jest pani Srebrzysty Śnieg z „Cesarskiej córki”.
Jednak ja, by połączyć części układanki, potrzebowałam niedużej laleczki w tradycyjnym stroju chińskiego teatru z galerii handlowej w Szanghaju.

Laleczki


Laleczki w strojach narodowych sprzedawane jako pamiątki nie są czymś nowym ani nadzwyczajnym. Także te, w tradycyjnych strojach opery pekińskiej. Mogą być niewielkie - rozmiaru przywieszki do kluczy, lub całkiem spore, wysokie na metr i bardzo realistyczne. Kiczowate do bólu, lub tak piękne, że dusza będzie płakać ze wzruszenia. Wykonane z plastiku, masy ceramicznej, lub wysokiej klasy żywicy na oko imitującej porcelanę, w dotyku - ludzkie ciało. Za wykonaniem idą też stroje - od takich z drukowanych papierków i srebrzonych drucików, po szyte ręcznie „na miarę” szaty z prawdziwego jedwabiu. Takie lalki posiadają nie tylko własnych krawców, ale też stylistów, fryzjerów, perukarzy, makijażystów i specjalistów od części zamiennych.
O możliwościach posiadania decyduje tylko zasobność portfela i aktualne kursy walut. Może to być wydatek kilku złotych monet lub, jak realistyczne lalki BJD - równowartość małego samochodu.
Mój suwenir nie jest aż tak wystawny.
Co gorsza, okazał się częścią większej całości, drugą połówką jabłka - i w tym miejscu zaczęła się hopka.
Ponieważ jak mówić o Kleopatrze bez Antoniusza i Cezara, Annie Boleyn bez Henryka VIII, czy Grace Kelly bez Rainiera Grimaldi? Bo dama serca nie może istnieć bez swojego księcia.

Chiński romans wszech czasów


Yang Guifei i cesarz Xuanzong - najsłynniejszy romans epoki Tang. Wstrząsnął posadami imperium, kończąc najbardziej pomyślny okres w dziejach Chin. O tej miłości, czy też: ślepej namiętności, graniczącej z obsesją, jeszcze za życia zainteresowanych powstało kilka oper i poematów.
Albowiem stało się tak, że cesarz Tang Xuanzong zapragnął dla siebie żony księcia Li Mao. Ona miała wówczas lat dziewiętnaście, on - pięćdziesiąt trzy. Ale cesarz nie może ot tak, odebrać synowi żony, nawet jeśli jest to osiemnasty syn, bez prawa do dziedziczenia. Aby było to możliwe i w zgodzie z obyczajem, Xuanzong wykorzystał precedens z życia swojego dziada, który wdał się w potajemne amory z konkubiną swojego ojca, słynną Wu Zetian.
Pod jakimś pozorem odebrano Li Mao Yang Yuhuan i odesłano jako mniszkę na dwa do lata świątyni - czy też - żeńskiego klasztoru, by tam „oczyściła się” ze związku z księciem. Li Mao na pocieszenie dostał nową żonę a Xuanzong - po pewnym czasie - wpierw konkubinę a później żonę, której nadał tytuł Guifei „Szlachetnej Małżonki”, wynosząc Yang Yuhuan do rangi pierwszej kobiety cesarstwa. Xuanzong przekazał sprawy państwa w ręce kanclerza a sam oddał się szaleństwom miłości. Xuanzong był poetą, Guifei - utalentowaną tancerką i pieśniarką. Artystyczne dusze połączyła pasja i wspólne zainteresowania. Stali się nierozłączni. Xuanzong dogadzał swojej wybrance na wszelkie możliwe sposoby: Specjalnie dobranych siedmiuset tkaczy i hafciarzy dostarczało materiałów na jej odzież, na mocy specjalnego dekretu gońcy dostarczali z odległych południowych prowincji owoce liczi. Owoce te są nietrwałe i szybko się psują, stąd gońcy zajeżdżali konie, by jak najszybciej dostarczyć liczi na stół Guifei. Jeśli docierały gnijące lub nadpsute - konających ze zmęczenia kurierów karano śmiercią. Także specjalnie dla niej, cesarz wybudował w Huaquing jej własny basen, by mogła cieszyć się kąpielą w ciepłych źródłach o każdej porze roku. Nie oznacza to, że mimo podzielanych zainteresowań i niezliczonych ekstrawagancji Xuanzong i Guifei jedli sobie z dzióbków. Cesarz przynajmniej dwukrotnie wypędził Guifei z pałacu. Za każdym razem na bardzo krótko. Raz , bo urządziła scenę zazdrości o inną konkubinę, drugi - bo zbyt dufna w swoją pozycję ośmieliła się tknąć flet z jadeitu należący do krewnego cesarza. Pozytywne jest to, że Guifei odwzajemniała uczucia cesarza. Od kiedy rzutki. zdolny, mądry władca stał się marionetką w rękach Guifei, nagradzał on rodzinę Guifei ponad wszelkie wyobrażenie. W niedługim czasie rodzina Yang objęła wszystkie co ważniejsze urzędy w państwie. Yang Guifei promowała członków swojej rodziny wszędzie, gdzie się dało a oni drenowali cesarską szkatułę na ile było to możliwe. I to był początek końca.
Pod rządami kanclerza Yang Guozhonga Chiny utraciły znaczną część ziem w Azji Środkowej, które z buddyjskich ostatecznie stały się muzułmańskie (kojarzycie posągi Buddy w Bamian? No właśnie).
Za klęskami wojennymi nadeszła seria klęsk żywiołowych. W kraju zapanował głód a tymczasem cesarz nie widział świata poza swoją Guifei. Niezadowolenie i rozgoryczenie sięgnęło zenitu. Doszło do buntu i powstania. Co ciekawe, przywódcą rebelii był protegowany Guifei - generał An Lushan, skonfliktowany z kanclerzem Yangiem, prywatnie - wujem Guifei. An Lushan bez trudu zwerbował głodujących chłopów i żołnierzy, którym nie wypłacano żołdu. Ogłosił się pierwszym cesarzem dynastii Yan i ruszył na stolicę w Changan. Xuanzong wraz z dworem i resztkami armii opuścił stolicę i udał się w kierunku prowincji Syczuan. Jednakże w cesarskim orszaku doszło do buntu. Gwardziści zażądali głów rodziny Yang, w tym samej Guifei, winiąc ich za upadek kraju i wyraźnie okazywane niezadowolenie przodków z poczynań Syna Niebios. Cesarz początkowo odmówił żądaniom, później jednak wyraził zgodę.
Yang Guifei została zaprowadzona do pobliskiej świątyni i tam uduszona końską uprzężą. W innej wersji - powieszona na białej szarfie, a że nie było czasu na ceremonie - pochowano ją w gołej ziemi.
Po śmierci Guifei, Xuanzong zupełnie stracił chęć do życia. Miał już siedemdziesiąt lat, był starym człowiekiem. Abdykował na rzecz syna, snuł się po pałacu, w którym kazano mu mieszkać lub godzinami wpatrywał się w portret pięknej Guifei. Ponoć, umierając, wyraził życzenie, by pochowano go obok Yang Guifei. Deklamacja Xuanzonga nad grobem Yang Guifei do dziś uznawana jest za jedno z najpiękniejszych wyznań miłości. „Na niebie jak ptaki, w wiecznym locie, na ziemi - jak dwa drzewa, na zawsze splecione gałęziami”. Wzruszające, prawda?

Opera


Co wiadomo o operze pekińskiej, oprócz tego, że jest to klasyczny teatr chiński, określony ścisłymi kanonami, gdzie od aktorów oprócz umiejętności śpiewu i tańca wymaga się również biegłości w akrobatyce i sztukach walki? I że jeszcze do niedawna role kobiece grali wyłącznie mężczyźni a jej adeptem między innymi jest Jackie Chan? Ja, na ten przykład, dowiedziałam się, że "Pałac Wiecznego Życia" to najbardziej znany dramat klasyczny a pieśń o tytule "Drunken Concubine" czy też „Drunken Beauty” popularnym, choć trudnym popisem aktorskim.
W skrócie: Cesarz Tang Xuanzong wysłał do swojej konkubiny wiadomość, by oczekiwała go z wieczerzą i napitkiem w pawilonie w cesarskich ogrodach, gdyż ma życzenie spożyć w jej towarzystwie wieczorny posiłek. Guifei - gdyż to o niej mowa - naszykowała się godnie oraz szykownie i o oznaczonej porze czekała na swojego cesarza. I czekała, czekała, czekała…
Po kilku godzinach, stało się jasne, że cesarz jednak nie przybędzie.
Sam władca bawił w tym czasie u innej ze swoich konkubin. Gdy już sobie przypomniał, przesłał Guifei na przeprosiny wachlarz i grzebień do włosów.
Goniec przybył do Guifei niedługo po tym, jak ta uświadomiła sobie, że Tang ją wystawił.
Najpierw się wściekła i rzucała po pawilonie elementami wystroju wnętrza, później spiła się na sępa i zalana w sztok, śpiewała różne rzeczy.
Epizod ten został uwieczniony w "Drunken Concubine" właśnie. Ale prawdziwego sznytu nadał przedstawieniu Mei LanFang - reformator opery pekińskiej. W jego wykonaniu „Drunken Beauty” to jednoosobowy pokaz zdolności aktorskich i trudnych figur.
Dan [aktor grający postać kobiecą] odgrywając stan co raz większego upojenia alkoholowego m.in. pije z czarki trzymając ją w samych zębach i wdzięcznie odchylony do tyłu, odstawia ją z powrotem na tacę.
Styl Pijanego Mistrza? Oto on.
W roku 2011 aktor opery pekińskiej - Li Yugang opracował i wykonał nową aranżację tej pieśni.


I tu kolejny smaczek: W teledysku odniesiono się do elementów z biografii Mei LanFanga – ponieważ zawodu aktora zaczął się on uczyć w wieku ośmiu lat. Sześć lat później był już uznaną gwiazdą.
Dla mnie to odpał zupełny.
Tyle historii w historii o na pozór zwykłej piosence wypatrzonej na YouTube - nie spotkałam nigdzie.
Może jeszcze w „Sari Gelin”, ale to już zupełnie inna bajka.
Nie przypominam sobie, bym w Europie natknęła się na coś podobnego.


Figurki: Tang XuanZong i Yang GuiFei w tradycyjnych strojach opery pekińskiej.



Efekt motyla

Teoria głosi, że, czasami jedno uderzenie skrzydeł motyla w Amazonii może wywołać tornado w Teksasie. Czasami, jedna, z pozoru błaha rzecz może stanowić przyczynek do czegoś większego.
Czasami będzie to droga prosta, jak strzał z łuku, czasami - jak kręgi na wodzie rozchodzące się co raz dalej i dalej. Czasami jedna książka, jedna laleczka, jeden filmik, mogą sprawić, że obce światy i niestworzone historie staną się czymś wyraźnym i przejrzystym. Czasem, rzecz pozornie bez znaczenia pozwala odkryć za mijanym właśnie rogiem tysiące innych, fascynujących opowieści.
Bo czasami z łazikowania po krzakach obok wytartych szlaków, można przynieść w kieszeniach prawdziwe skarby.

Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca.
Jagrys

Tagi:
#jagrys#tldr#norton#chiny
czwartek, 22 października 2020

Kleks miau...

Kleks miau dokończyć szkic wpisu na bloga i ugrzązł.
Kleks miau zrobić porządek z szufladą, która była wypadła na podłogę i czeka trzecią dobę na zmiłowanie boże z rozsypaną zawartością.
Kleks miau zrobić poważne zakupy na weekend, żeby w piątek nie latać po sklepach i użerać się z godziną dla seniora, któraż to godzina skutecznie dezorganizuje mu dzień zakupowy.
Kleks miau zrobić milion innych rzeczy, które sobie umyślił zrobić lub tylko sobie wyobrażau, że chce je zrobić.
Zamiast tego, Kleks z Merlinem na ręku ogląda tajwańską dramę historyczną, z chińskimi napisami i rosyjskim hardsubem.
Najbardziej Kleksa kręcą nakrycia głowy i peruka głównego bohatera. 😍
I intensywnie wyczekiwany wątek romansowy, który zawiązał się w okolicach trzydziestego odcinka.
Oraz akcja właściwa, dziesięć odcinków później. Kleks przeżywa i jara się tym oglądaniem, jak dzieciak zamknięty na noc w sklepie z cukierkami.
Ale gdy dzielni wojownicy, wystudiowanym ruchem odgarniają sobie sięgające łokci kudły, żeby nie wpadały do czarek z żarciem lub nie zasłaniały twarzy, gdy jej mimiką wyrażają emocje - Kleks ryczy ze śmiechu, bo jednakowoż śmiesznie to wygląda.

Koloryzowane: Bohater w stroju wizytowym.

Tagi:
#kleks#miau
poniedziałek, 19 października 2020

Zryw opółnocny

Kleks(ja) swoje kwadraty zna na wylot i bezkolizyjnie przemieszcza się do najdalszych kątów po ciemku, bez zapalania światła a bywa, że na autopilocie. Porządek ten ulega gwałtownej zmianie, gdy do domu zjeżdża Szczęście na tak zwany weekend z rodziną. Kleks(ja) już od zmierzchu obija się małym palcem* o wysunięte krzesła, wpada na zamknięte lub uchylone drzwi, ociera o niedosunięte stołki, potyka o porzucone torby, o wstrętnej i jakże perfidnej pułapce z podniesionej deski w toalecie nie wspominając. Wprowadza to w na ogół zgodne Kleksowo-Szczęściowe pożycie nieprzyjemny dysonans. Dlatego, gdy sobotniej nocy Szczęście zaliczył nocny podryw do łazienki, któremu towarzyszył hurgot, jęk i kanonada słów wulgarnych oraz ogólnie obelżywych - Kleks(ja) odnotował ten gwałtowny przejaw panamężowskiej ekspresji z mściwą satysfakcją. A gdy Szczęście klął i łkał odzyskując równowagę po rozdzierającym ciało szpagacie - Dobrze ci tak. - wymamrotał Kleks w poduszkę. - To kara za rozwłóczone kapcie.
Zero litości. Szczególnie za porcelanę.

*) Jak powszechnie wiadomo, male palce u stóp służą wyłącznie do tego, by w coś nimi uderzyć.
Tagi:
#kleks
piątek, 9 października 2020

O martini bez martini czyli zdań kilka o ginie z wermutem. Gibson.

W przepisie na tak chętnie spijane przez Jamesa Bonda Martini Vesper nie ma ani grama czegoś o nazwie "martini". Jakżeż to? Martini bez martini?
Cóż... Jak mówił Doktor Who: To trochę skomplikowane. ;)
Na początek: Co to jest martini?
Najprościej: Drink zrobiony z trzech części ginu (90ml) i niewielkiej ilości (30ml) wermutu, podawany w mocno schłodzonym kieliszku.
Jego autorstwo, receptura i proporcje są przedmiotem sporów i przepychanek o znak towarowy zastrzeżony. Zakłada się, że twórcą tego skądinąd popularnego drinka jest barman z Nowego Jorku o nazwisku Martini pracujący w klubie Knickerbocker. Działo się to ponoć w roku 1915 - i, być może - była to wariacja Martiniego na temat innego, popularnego XIX-wiecznego koktajlu, o nazwie Martinez.
Inni uważają, że martini jest dziełem koncernu Martini&Rossi produkujący wermut pod nazwą Martini, z charakterystyczną nalepką. A ponieważ aromatyzowane wino deserowe Martini&Rossi spotkać można wszędzie, utarło się, że drink martini ma w sobie martini. Miesza się ten wermut z wódką i zakąsza wrzuconą do kieliszka oliwką.
I tak i nie.
Wlać do shakera czy szklanicy wermut z wódką i zamieszać potrafi każdy. Lecz nadal będzie to winiasz z wódką.
Drink martini, takie "prawdziwe" martini, elegancko spijane przez elity, to wyższa liga barmaństwa i barowych graczy. Ale nawet wtedy wermut nie jest częścią drinka jako takiego, lecz stanowi jego wytrawną, aromatyczną oprawę. Przepis na martini-winiasz z wódką już był. Teraz czas na drink martini.

Martini
Przygotowanie:
Do kieliszka koktajlowego wsypać lód. Do schładzającego się kieliszka dodać niewielką ilość (ca. 1/2 kieliszka) białego wermutu (np. Martini&Rossi).

Składniki
50ml ginu
50ml wermutu
kruszony lód
zest ze skórki cytryny


Wykonanie

Do szklanicy lub słoika wlać gin, dodać kruszony lód i mieszać ok. 30sek. (Dobre martini to bardzo zimne martini. Bardzo zimne).
Z kieliszka wyrzucić lód i wermut. Na kieliszku zostanie sam zapach wina. Do kieliszka przelać przez sitko schłodzony gin.

I to jest nasze martini.

Klasyczną ozdobą dla martini jest zest, czyli kawałek skórki otarty z cytryny.
Można ją skręcić, lub zawiązać w supełek i wrzucić do kieliszka.
Innym wariantem są nadziane na szpadkę lub wykałaczkę i wrzucone do szkła oliwki. Zazwyczaj zostaje na nich trochę zalewy, która uwalnia się w kieliszku. Martini z oliwkami to "Dirty martini".
W wersji bardziej eleganckiej i wytrawnej, oliwki można zastąpić cebulkami koktajlowymi. Wówczas jest to martini Gibson.

Tak to pokrótce wygląda.
Tagi:
#drinki#koktajle#martini
piątek, 9 października 2020

Chwalesie cz.5

Pozazdrościłam Chessfiere umiejętności i też chcę się pochwalić swoim "rękodziełem".

Zrobione kiedyś tam, przy okazji.

Tagi:
#chwalesie
piątek, 9 października 2020

Wstrząśnięte, niezmieszane: Martini Vesper

@Johnson, w artykule https://nakanapie.pl/a/bron-ksiazki opowiedział co nosił za pazuchą James Bond.
Ja, w swoim pijacko-alkoholowym kąciku powiem co pił.
Martini z wódką, wstrząśnięte, niezmieszane - to wie każdy.
Ale dokładny przepis na martini Bonda, Fleming zawarł w "Casino Royale", gdzie agent 007 podaje barmanowi składniki i proporcje drinka, któremu na cześć swojej ówczesnej dziewczyny, Vesper Lynd, Bond nadaje nazwę Vesper. W wersji filmowej jest to dwudziesta pierwsza ekranizacja przygód agenta Jej Królewskiej Mości.
Gdzie jest haczyk? Otóż myk z doskonale zrobionym martini polega na tym, że istotne jest tu nie dobór składników, lecz spreparowanie takiego martini, jakie klient życzyłby sobie wypić. Z tej to przyczyny, mimo całej prostoty wykonania, martini zaliczane jest do najtrudniejszych drinków świata.
Ktoś chętny spróbować?

Martini Vesper


Składniki

60ml ginu
20ml wódki
10ml lillet
kruszony lód
pasek skórki cytryny

Wykonanie
Schłodzić kieliszek koktajlowy. Do shakera wlać gin, wódkę i lillet. Dodać kruszony lód. Całość energicznie wstrząsać przez ok. 20sek. Wysypać lód z kieliszka. Przelać przez sitko zawartość shakera do kieliszka. Rant kieliszka przetrzeć skórką z cytryny. Jeśli będzie na niej trochę soku - można ją delikatnie wykręcić i wkropić sok do kieliszka. Wrzucić do szkła skórkę z cytryny i voila! Czujmy się jak James Bond.

Koloryzowane: James Bond z Martini Vesper od Jagrys
Tagi:
#drinki#koktajle#bond#martini
czwartek, 24 września 2020

28. Merlin się pakuje

Kleks(ja) miał już powyżej uszu skrobania i wbijania kocich pazurów w szyję.
Zgoda, Merlin to zwierz czuły, w uczuciach względem Kleksa wylewny w stopniu ogólnie męczącym, ale bliski kontakt z minisztyletami wdzięcznie ukrytymi w kocich łapkach nie należy do przyjemnych.
Kleks dojrzał do kociego mani- i pedicure. Pochwycony znienacka Merlin, został uchwycony za kończyny i przystrzyżony na pazurach w jakieś dwie minuty. Dowgłębnie zbulwersowany tym brutalnym zamachem na swoją dumę, Merlin, chwycił focha-monstre, takiego wiecie, forever, na pięć minut.
Dał do zrozumienia, że nie pozwoli na poniewieranie kociałkiem i on się wyprowadza.
Nawet się sam spakował. Kleks spojrzał, dojrzał i serce mu zmiękło.
- Wyniesiesz się sam, czy może pomóc?

Merlin się wyprowadza. Sam się spakował.
Słodziak, prawda?
Tagi:
#kleks#kot#merlin
niedziela, 13 września 2020

27. Świr na wojnie

Kleks(ja) zrobił albo nie zrobił tak jak trzeba coś. Szczęściowi nie przypasowało, zaczął mamrotać. Kleks dosłyszał. Na serię z karabinu odpowiedział nalotem dywanowym i doszło do spiny. Szczęście okopał się na pozycjach, ostrzeliwując agresora ogniem stacjonarnym. Kleks przegrupował siły pancerne do frontalnego ataku, dla zmylenia przeciwnika szarpiąc flanki. W międzyczasie Merlin się rozkasłał. Szczęście dopadł tygrysa pierwszy i rozpoczął inhalację. Merlin stawił czynny opór. Szczęście spróbował jeszcze raz. Merlin zaparł się bardziej. Safandułowate podchody Szczęścia wzburzonego emocjonalnie Kleksa zgniewały jeszcze bardziej. Na to wszystko rozdzwonił się telefon. Kleks dojrzał znajomo wyglądający ciąg cyfr i odebrał niejako w locie.
Fonetycznie wyglądało to tak:
- ...szpital psychiatryczny, qhhva. Słucham? Trzymaj mu tę mordę, niech nie wierzga!
- Bip... bip... bip...
Kleks spojrzał z obrzydzeniem na wyświetlacz. Pomijając dwie cyfry ze środka, numer był całkowicie nieznany
- Świr. - skomentował sucho Kleks, krzywiąc się z niesmakiem. - Daj mi go, ja to zrobię. Oddawaj kota, mówię...!
Jak śpiewał Zejman & GarKumpel: Ćwir, ćwir. Świr, świr...



Tagi:
#kleks#kot#merlin
piątek, 11 września 2020

Ja, bluźnierca [post chaotyczny]

...świętokradca, profan, degenerat. Plwam i szargam świętości, bez szacunku dla chrześcijańskich wartości a moja zgniła dusza po wsze czasy będzie się smażyć w piekle. Co gorsza, swoim przykładem sprowadzam na manowce czystą duszę niewinnego dziecka (które, swoją drogą, kompletnie nieświadome o co kaman, patrzyło oczami okrągłymi jak spodki). I w ogóle dobrze, że nie mam dzieci, bo swoim zachowaniem gotuję im los gorszy od śmierci. Przy tym ostatnim autentycznie zgłupłam i choćby mnie rozdzierali końmi - nie miałam pojęcia, o co krzyk i wściekły rankor. Brakowało tylko wideł i iluminacji z pochodni. Prawdę mówiąc, nadal nie mogę uwierzyć w to, co się wówczas działo.
Całość była tak surrealistyczna i niedorzeczna, że jeszcze teraz myślę o tym z mieszaniną zgrozy i oszołomienia.
Nie naplułam na hostię, nie złożyłam w ofierze dziewicy na ołtarzu zwyrodniałych żądzy, nie zabiłam też niewiniątka i nie przerobiłam jego krwi na macę.
Cóż więc takiego uczyniłam, zapytacie. Ośmieliłam się dać upust zadawnionym sympatiom, jako środka wyrazu używając tego:

Fani anime zrozumieją. To symbol alchemika z Full Metal Alchemist.
Anime, które osobiście bardzo sobie cenię. Tak bardzo, że sprawiłam sobie coś "na pamiątkę".
Nie jest to jedyny filmowy gadżet jaki posiadam. Noszę bransoletkę z nasion bodhi (ech, Rudra...) szaliki spinam liściem Lothlorien, kuchnię ozdobiłam zasłonami symulującymi tartan a za deskę do krojenia służy mi plan techniczny Falcona Millenium. Od czasu do czasu zamawiam też sobie tatuaż Berserka czerwoną henną. Na szyi. Jak Guts. Ot, taki mój fiś. Nie uważam, by w jakiś sposób zagrażało to elementarnym podstawom wszechświata. Mam taki siup. Założyłam. Noszę, bo lubię.
Okazuje się, że komuś to przeszkadza, moje ciche upodobania ma mi za złe.
Ten bogu ducha winny wisior uraził religijne uczucia pani X.
Siedzieliśmy z chrześniakiem kombinując jak wpleść motyw z Gwiezdnych Wojen w jakiś obrazek na zajęcia plastyczne, by zrobić i się nie narobić, ale żeby miało to ręce i nogi, gdy do pokoju młodego wtargnęła X. Stałam nad chrześniakiem stawiając ołówkiem kropki dla elementów i postaci, wisior kiwał się młodemu przy uchu. X z punktu podniosła dziki krzyk jak wyżej.
Uwierzcie lub nie, dopiero po kwadransie jazgotu i eksklamacji chwyciłam sens tego dziamotu.
Młody, dopóki X nie wydarła paszczy, na ten przejaw afirmacji kultu szejtana nawet nie zwrócił uwagi. Ot, ciotka uwiesiła se coś na szyi.
Za to później zrobił się zainteresowany bardzo. Wisiorem, braćmi Elric i samym anime.
Nie był zadowolony, że do FMA musi dorosnąć a przynajmniej nauczyć się szybko czytać.
X zażądała ode mnie natychmiastowego zdjęcia i pozbycia się wisiorka. Bo to jest obraza dla jej boga, kościoła i religii, niegodne chrześcijanina i katolika. Nie uważam się za katolika, nie jestem nawet osobą wierzącą.
Co ciekawe, ta sama X, wiedząc, że część rodziny jest niewierząca lub innego wyznania, nie zacznie rodzinnego spotkania bez narzucenia swojej modlitwy. Ta sama X, która hołubiąc bez umiaru duchową córkę w Bogu, nie mogła raz w tygodniu poświęcić godziny swojego czasu by dopilnować młodego, bo miała spotkanie któregoś z kółek różańcowych i MUSIAŁA (tak, duże litery też słychać) być w tym czasie w kościele. Druga babcia, na te nieszczęsne sześćdziesiąt minut tłukła się komunikacją miejską trzy godziny w jedną stronę, podczas gdy dla X było to dziesięć minut spacerkiem. Ta sama głęboko wierząca, praktykująca X, która doskonale wiedząc o chorobie mojego teścia - ogląda przy nim bzdury typu reality show czy inne "Zdrady", bo ONA zawsze ogląda. To, że teść ma później omamy, że ucieka i trzeba go szukać albo robi się agresywny - zbywa to wszystko machnięciem ręki, wzdychając współczująco: "O, jacy wy jesteście z jego chorobą biedni..." W tym samym trybie, w którym żąda poszanowania przez innych praw dla siebie, całkowicie lekceważy prawa do praw innych.
Takie zachowanie zwyczajnie wkurwia. Mnie dodatkowo wpędza w dodatkową frustrację, bo czasami aż chciałoby się powiedzieć coś od serca, niestety, X formalnie nie jest dla mnie rodziną.
Ale jest spowinowacona z kimś mi bliskim. Widzimy się tylko na tym jednym, wspólnym nam gruncie i nawet jeśli można - nie jestem u siebie, by dać wyraz ekspresji gwarą budowlaną.
Twierdzę też, że cała ta chryja była bez sensu i całkowicie niepotrzebna.
Tak się jednakże niefortunnie składa, że wokół mnie jak grzyby po deszczu mnożą się grupy, które co raz śmielej i głośniej mówią o tym co mi wolno a czego nie, żeby ich nie urazić. Przy czym tych "nie" z dnia na dzień robi się co raz więcej. Najgorsze, że czepiają się rzeczy doprawdy wyrwanych z kontekstu.
"Dzieci z Bullebyn". Kto ich nie zna? Książeczka znana i lubiana na całym świecie.
Przez dziesięciolecia, tak jak nasza"Sierotka Marysia", lektura obowiązkowa w szwedzkich szkołach. Już nie jest. Bo ktoś się dopatrzył. że Olle pomagając mamie kąpać młodszą siostrę - molestował Kerstin seksualnie. Bo dotykał ją, gdy była naga (!!!).
Jak bardzo trzeba mieć zrytą banię, by dopatrzeć się znamion pedofilii u kilkuletniego chłopca w książce dla dzieci?
Feminazistkom nie podoba się, że mój mąż otwiera mi drzwi, przepuszcza w progu, sprząta, gotuje i pomaga targać ciężary. Bo w ten sposób jestem przez niego uprzedmiatawiana. Serio?
A ja myślę, że to zwykły savoir-vivre i traktuję jako coś oczywistego. Że na tym właśnie polega związek: budowany na partnerstwie, szacunku i kompromisach.
Ta sama feminazistka będzie syczeć i fukać, gdy na randce mężczyzna uznając poglądy pani, zaproponuje, by każda ze stron płaciła za siebie. Jakżeż to tak?!? Wszak galanteria nakazuje, by płacił też za nią. Cham i prostak! Baby, do jasnej cholery, zdecydujcie się!
Nie tak dawno temu, przy piwie, dzieliliśmy się ze znajomymi historyjkami z frontu robót.
Ni stąd ni zowąd naskoczyła na mnie jakaś (chyba) aktywistka, jakim prawem używam w rozmowie słów "czarny" i "asfalt" podczas, gdy są to wyrażenia rasistowskie i obraźliwe. Mam natychmiast odszczekać i przeprosić wszystkich zgromadzonych, z akcentem na obecne w lokalu osoby o ciemnej karnacji. Przyznaję, z miejsca trafił mnie ciężki szlag. Równie głośno i agresywnie jak ona, zażądałam podania alternatywnych nazw dla mas bitumicznych. Bo jeśli nie asfalt i warstwa ścieralna, to qhhva co?!?
Przed pandemią, w poczekalni poradni K, jakaś młodociana madka zapisana na wizytę godzinę po mnie, tonem najwyższej słuszności, stwierdziła że skoro ona jest w ciąży a dla mnie to stan przeszły niedokonany - moim psim obowiązkiem jest ją przepuścić, bo ona jest prawdziwą kobietą i należy się jej pierwszeństwo. Wiecie jak to jest drażnić pacjenta "O"? Są niestabilni emocjonalnie.
Pozbawieni dawki prochów nawet bardziej. "Za to ja mam większe cycki!"
Kilka zdarzeń, teoretycznie nie związanych niczym, ale w każdej z tych sytuacji z punktu byłam stroną gorszą. Pod-stroną, która ma się ugiąć i przez aklamację przyjąć racje strony przeciwnej.
Bo ich racje są mójejsze. Bo tak. Moje? Och, czepiasz się. Ale powiedzieć tak komuś z wierzących, noszących siedmiobarwną flagę, czy po prostu - powiedzieć głośno, co się myśli nie wpisując się w kanon przyjętej poprawności - okrzykną mnie doktrynerskim, ksenofobicznym kołtunem i zjedzą żywcem. Bo gdy ktoś chce uderzyć psa - kij zawsze się znajdzie. Czy to będzie różowa "pedalska" kokardka wpięta w klapę, błękitna opaska diabetyka, motyw krzyża w wersji gothic, rock lub metal, nie dość lub za bardzo kolorowo-kulturowo - jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciw nam.
Tak się tylko zastanawiam... Jak to wszystko kiedyś gruchnie, a pieprznie na pewno, z wielkim hukiem, gdy wojujący islam stanie twarzą w twarz z równie fanatycznym katolicyzmem, gdy LGBTQ i BLM staną się siłą przewodnią a biali hetero zamieszkają w gettach albo zejdą do podziemia - czym to wszystko się skończy. Lądowaniem Kosmojajcarzy na Planecie Małp?
I chociaż piję tu do ostatnich scen Spaceballs, głowę daję, że znajdzie się ktoś, kto dopisze temu jakiś rasistowsko-homofobiczny kontekst.
Na dobrą sprawę, cały ten post jest nie tylko chaotyczny. Gdy się uprzeć, jest jedną obrazą i szarganiem uczuć. Że nie uznaję słusznych wartości ani napastliwej manifestacji orientacji seksualnych.
Szczerze mówiąc, mam gdzieś, co kogo kręci. Uczono mnie, że to nie mój interes, kto z kim sypia i co ma w garze. Że wbijanie się komuś z butami w intymność jest co najmniej niegrzeczne, przy czym "niegrzeczne" to eufemizm. Że jeśli chcę, by mnie szanowano, powinnam szanować poglądy innych.
To zdrowy układ, słuszny i prawidłowy. Niestety, co raz bardziej działa tylko w jedną stronę, stając się własnym wypaczeniem i karykaturą.
Jestem już tym zmęczona. Tez chcę móc manifestować i pozarzucać nietolerancję.
Przy najbliższej okazji namaluję sobie na szyi symbol Berserka. I tak pokażę się X.
Moja racja też może być mojsza.

Archiwum

© 2007 - 2024 nakanapie.pl