A było to tak... rok temu z hakiem wybrałam się z moim Półwikingiem oglądać Gry na Dużym Ekranie, ludzi tłum, wszyscy gdzieś chodzą, rozmawiamy ze znajomymi i wtedy widzę puchatą zagubioną cudowność. Wilczura, znaczy. Wilczur ten idzie, rozgląda się, węszy, no wyraźnie czegoś szuka.
I ma kubraczek, że niby ,,service dog''.
No więc, myślę, ktoś z nim przyszedł, pies jakoś rozdzielił się z właścicielem i teraz za nim patrzy. Trzeba go złapać, ogarnąć jakiegoś ochroniarza i poprosić, żeby - może przez megafon? - dał znać gdzie pies będzie do odbioru.
Zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać już tuptałam za psem.
Na szczęście me sokole oko wyłowiło Pana Stojącego z Boku, który wodził spojrzeniem za psem i coś mnie tknęło, żeby najpierw do niego podejść i zapytać czy to przypadkiem nie jest jego zwierzak.
Pan popatrzył na mnie i powiedział:
- Tak. On pracuje. Szuka ładunków wybuchowych.