Muszę to z siebie gdzieś wyrzucić.
Mam w pracy plakat akcji ekologicznej. Wiecie, coś w stylu ,,ostatni dzwonek dla klimatu''. Na plakacie imprezy - dla dorosłych, dla dzieci, warsztaty uświadamiające.
No i wbija do mnie Pan.
Od progu rzuca pytanie o to, ,,kto tu sprowadził te ekooszołomskie brednie''. W pierwszej chwili nie załapałam, że chodzi mu o plakat. Patrzę w stronę w którą i on patrzy, i nie wiem. Chodzi mu o książkę dla dzieci na temat segregacji śmieci? O książkę o krowach? O to, że cała wystawka jest z książkami o zwierzątkach?
,,Niech mi pani powie'', rzecze Pan z pogardą, ,,po co ta cała segregacja śmieci?''
No. To wreszcie załapałam. O plakat mu chodzi!
Więc zaczynam mu tak ostrożnie tłumaczyć, że no z segregacją chodzi o to, żeby recykling szedł sprawniej i w ogóle, że zmiany klimatyczne...
Ale nie. On mnie słuchać nie będzie, bo to brednie, ON doskonale wie, co INNI robią z tymi śmieciami i pełznie intelektualnie w stronę zaplanowanego rujnowania gospodarki opartej na wydobyciu węgla.
Uznałam, że to doskonały moment, żeby z dyskusji się wycofać (bo przecież nie będę się z nim kłócić będąc w pracy, prawda?) i nic już nie mówiłam.
Ale teraz. Teraz mam taką smutną rozkminę: ten Pan ma dzieci. Fajne dzieci. Czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że jeśli nic się nie zmieni, to Ziemia na której przyjdzie żyć jego wnukom albo prawnukom (dzieciom w sumie już też) będzie coraz mniej sympatycznym dla życia (w ogólności) miejscem?...