Niby jako językoznawca, ale to wygląda na jego prywatną opinię. Potem próbował robić damage-control w postaci tłumaczenia, że od strony etymologicznej słowo ,,zdychać'' wcale nie jest nacechowane negatywnie. W domyśle, że nikt nie powinien się obrażać, kiedy ludzie mówią, że zwierzę komuś ,,zdechło'', a nie ,,umarło''.
Co wieje hipokryzją, bo takiemu Bralczykowi nikt by nie powiedział, że mu żona ,,zdechła'' (zakładając, że jakąś ma/miał, nie wnikam w jego życie prywatne) bo by się zaraz ludzie zlecieli i mówili, że to jest totalny brak szacunku, i jak w ogóle o CZŁOWIEKU można powiedzieć, że ,,zdechł''. I wtedy, gwarantuję wszystkim, nie byłoby jednego mądrego, co by się powoływał publicznie na słowniki etymologiczne, żeby przykryć nimi swoje chamstwo i brak elementarnej wrażliwości.
Co więcej, Bralczyk okazał się potwornym bucem również dlatego, że mówiąc o tym, jakoby zwierzęta zdychały, a nie umierały, umniejsza znaczenie żałoby po nieludzkim towarzyszu. A każdy, kto choć raz w swoim życiu opiekował się psem albo kotem, albo innym żywym stworzeniem, wie, że ból po jego śmierci jest jak najbardziej prawdziwy, realny i rzeczywisty. I wcale nie różni się tak bardzo od bólu, jaki czujemy po tym, kiedy umarł bliski nam człowiek.