Tak, Wysoki Sądzie, jestem lamą, przyznaję się do tego z woli własnej i nieprzymuszonej, i proszę o wybaczenie.
Jeszcze przed świętami dotarła do mnie paczuszka od @LetMeRead. I miałam się pochwalić od razu, ale lamy mają pamięć jętki jednodniówki, a poza tym urlop się zaczynał i trzeba było wszystko domknąć w pracy, i w ogóle to do tego jeszcze święta w tym roku minęły mi/nam w wyjątkowo marnej atmosferze, a potem zaczął się urlop i trzeba było go wykorzystać na chodzenie po lekarzach (hej! moja morfologia jest lepsza, niż była!), i zrobienie krzywej cukrowej (ale też spoko, nie umieram), i w tym momencie chciałabym wszystkim powiedzieć, że pobieranie/oddawanie czterech sporych objętościowo próbek krwi w czasie okresu nie jest najlepszym pomysłem, bo może się Wam zrobić faktycznie słabo.
(Wiem, głupie, wiem.)
Przechodząc jednak do sedna sprawy, jakim była (i wciąż częściowo jest) paczuszka od Let - Paszczak od razu wiedział, że w środku będzie coś dla niego!
I jego Mądry Nosek wcale się nie mylił:
Paszczatemu przypadły w udziale kostki z jagnięciną (ale weź, mama, podziel na kawałeczki, bo gryźć się nie chce) i krakersy ze szpinakiem (schrupane w pierwszej kolejności, szpinak to jest to!), i jeszcze cała paczusia smaczków, które ja, zła lama-mama, wydzielam jako smaczki pospacerkowe i których nie można zjeść na raz, chociaż by się chciało.
A ja dostałam pyszną herbatkę (i mogłam, lub mogłam nie, podjeść trochę tych kandyzowanych owoców, które są jej częścią) i czekoladę, którą jeszcze chronię i ukrywam przed niecnymi zakusami mojego PółWikinga, który co jakiś czas zadaje niby to niezobowiązujące pytanie o to, czy mamy coś słodkiego w domu?
@LetMeRead - jeszcze raz dziękujemy Ci z Paszczakiem! ;)