Gdyby to była książka, to mój biedny rower znalazłby się niedługo po tym, jak został ukradziony, a mili panowie policjanci zrobiliby użytek ze swoich pałek czy innych paralizatorów łapiąc złodzieja i przyciskając go kolanem do niewygodnej, ubłoconej (koniecznie!) kostki brukowej, wyłamując mu ręce w barkach, podczas gdy w tle lamentowałaby jakaś kobieta.
Niestety, to nie jest książka.
Dlatego teraz, mając już w rękach wyrok z informacją o tym, że nakazuje się panu J. oddanie mi pieniędzy za skradziony rower, muszę jeszcze poprosić o wydanie mi wyroku z klauzulą wykonalności i numerem PESEL pana złodzieja, a potem muszę jeszcze znaleźć komornika sądowego z sąsiedniego miasta, bo ci komornicy z mojego miasta nie mogą zajmować się dłużnikami z miast sąsiednich. No. I pewnie będę musiała jeszcze do tego komornika sądowego z sąsiedniego miasta przyjechać osobiście, bo zgaduję, że mailowo albo pocztą nie będzie mi wolno (pocztą to w sumie bym się bała...) wysłać odpisu tego wyroku z klauzulą wykonalności...
Więc jakbym nie miała co robić popołudniami, po pracy (a mam!), to teraz jeszcze muszę ogarnąć te dodatkowe sprawy, jakby już nie wystarczyło, że w tej sytuacji jestem niepodważalnie poszkodowana i chcę już tylko dostać z powrotem pieniądze za ten rower i zapomnieć już o całej sprawie, i o fakcie istnienia takiego zwyrodniałego, parszywego, podłego i wynaturzonego dziada, jak pan J.