Moimi włosami i ubraniem szarpał wiatr pochodzący z Podszewki Zaświatów. Zrobiłam jeszcze kilka głębokich wdechów i wydechów, po czym skinęłam na Albeda. Wysłałam mu nieme polecenie, by trzymał się możliwie blisko. W lustrzanych światach nie miał problemu z odszukiwaniem mnie, ale teraz nie miałam pewności, gdzie tak naprawdę wyląduję.
Oderwałam stopę od ścieżki i zaczęłam przenosić ciężar ciała do przodu. Wtedy ktoś złapał mnie za rękę i ścisnął tak mocno, że nie mogłam się wyrwać. Spojrzałam w prawo. Gniewosz uśmiechał się uspokajająco.
- Nie mówiłem, że puszczę cię tam samą (...)
- Dziękuję - szepnęłam, po czym zrobiłam wraz z nim ten jeden krok. Zaczęliśmy opadać w przestrzeń, splecioną z innej materii.
I pewnie wszystko potoczyłoby się piękniutko i gładziutko, niczym ześlizgnięcie się pingwina na brzuszku do oceanu, gdyby Meinard nie próbował mnie powstrzymać. (...) W rezultacie przestrzeń Zaświatów wessała całą naszą czwórkę.
Naszemu pojawieniu się po drugiej stronie Podszewki Zaświatów towarzyszyły głuche łupnięcie o glebę i rozpaczliwy krzyk Meinarda. Zanim otworzyłam oczy, instynktownie wybadałam przestrzeń wokół siebie. Nie wyczułam zagrożenia, ale w aurze demonologa ewidentnie coś się zmieniło. Zrzuciłam to na karb energii tego miejsca.
Odszukałam wzrokiem szczelinę; wisiała nad ziemią o wiele za wysoko, by którekolwiek z nas mogło do niej sięgnąć. Nawet gdybym stanęła na ramionach Gniewosza, nie musnęłabym nawet jej koniuszka.
Czarownik zastanawiał się chyba nad czymś innym, bo raz po raz zerkał w bok na dyszącego Meinarda. Powiodłam za jego wzrokiem i spojrzeniem najeżonego Albeda.(...)
- Szlag! - sapnęłam, cofając się odruchowo.
Gniewosz zasłonił mnie swoim ciałem. Wyjrzałam mu przez ramię. Przed nami dygotała postać o ludzkiej sylwetce, która jednak zdecydowanie nie przypominała człowieka. Po niemal antracytowej skórze pełzało płynne złoto wyładowań. Pazury i zębiska nie napawały mnie optymizmem. Plecy demona zdobiły przejrzyste skrzydła z żyłkami w tym samym kolorze, a jego twarz promieniała mrocznym blaskiem. Jedynie oczy mu się nie zmieniły.
- Meinard - szepnęłam, robiąc niepewny krok w jego stronę. Próbowałam brzmieć i zachowywać się łagodnie, jakbym oswajała narowistego konia.