Wymyśliłam sobie, że opowiem Wam, jak to ze mną i z Baczyńskim było, bo jak niektórzy z Was wiedzą, to jeden z moich ulubionych poetów. Było to więc tak...
Pierwsze spotkanie
Nastąpiło w ósmej klasie podstawówki. Mieliśmy się nauczyć Elegii o… [chłopcu polskim] na pamięć. Wiersz zrobił na mnie duże wrażenie, do tego wcześniej czytane i omawiane były Kamienie na szaniec. Do nastoletniej głowy i wrażliwego serca docierały wiadomości o drugiej wojnie światowej i jej okrucieństwie. Czułam, że jest to ważna wiedza i bardzo chciałam dobrze wypaść w tej recytacji, ale niestety. Stanęłam przed wszystkimi w klasie i zapomniałam języka w gębie. Nie pomogły podpowiedzi, cały wiersz gdzieś uleciał. Za jakiś czas spróbowałam ponownie i wtedy się już udało.
Pierwszy tomik
Po tym falstarcie nie porzuciłam Baczyńskiego. Był pierwszym i wtedy jedynym poetą, który na mnie zadziałał. Wkrótce poszłam do szkoły średniej i jakoś na początku – pamiętam, bo było jeszcze ciepło – pojechaliśmy nową klasą na wycieczkę do Warszawy. I z tej wycieczki przywiozłam mój pierwszy tomik poezji Baczyńskiego (Kiedy się miłość śmiercią stała…), zakupiony w mijanej księgarni. W opracowaniu Wiesława Budzyńskiego, o którym wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jest biografem Krzysztofa Kamila. Mam go oczywiście do dzisiaj i obok Wyboru poezji Baczyńskiego z Biblioteki Narodowej jest najczęściej przeze mnie używany. Mnóstwo tekstów zaznaczonych, wiele fragmentów popodkreślanych, opatrzonych własnymi dopiskami. To z tego zbiorku wiersze Baczyńskiego trafiały do mojej głowy i były zapamiętywane.
Wiersze naprawdę moje
Tomik ten towarzyszył mi przez całą szkołę średnią i pojechał ze mną na studia. To były lata chude, jeśli powiększałam wtedy swój księgozbiór, to raczej tylko o książki, które absolutnie musiałam mieć. Głównie były to podręczniki – i Baczyński. Co się dało, kupowałam w antykwariacie, m.in. wspomniane wydanie wierszy z Biblioteki Narodowej i kilka starszych opracowań (Żołnierz, poeta, czasu kurz…, Genealogia ocalonych). Zaczęłam dużo czytać o poecie, wzbogaciłam się o kilka pozycji Wiesława Budzyńskiego. Taniec z Baczyńskim pożyczyła mi wykładowczyni – to była wtedy nowa rzecz i nie mogłam jej sobie kupić, a ona na zajęciach zorientowała się, że mam bzika. Wertowałam też czasopisma, czytałam zachłannie artykuły naukowe o poezji Baczyńskiego i robiłam notatki. Chciałam wiedzieć jak najwięcej, chłonęłam wiadomości o nim i sprawiało mi to nieopisaną przyjemność. Ale najważniejsze, co wtedy robiłam, to przepisywanie wierszy. Chciałam mieć wszystkie. Sprawdzałam więc w tym pierwszym moim tomiku i w BN-ce, co mam – i porównywałam w czytelni z Utworami zebranymi w opracowaniu Anieli Kmity-Piorunowej i Kazimierza Wyki. Brakujące utwory przepisywałam. I zeszyt nimi zapełniony również mam do dzisiaj. Bardzo też interesowały mnie rysunki Baczyńskiego, bo – może nie wiecie – był w tej dziedzinie także ogromnie utalentowany. Jeden z nich, oprawiony w ramkę, stał w moim studenckim pokoju.
Wiersze najpiękniejsze
Studia to czas głębokiego odkrywania tej poezji. Już nie tylko jako świadectwa swojego czasu. Właściwie chyba nawet w pewnym momencie takie czytanie wierszy Baczyńskiego porzuciłam, a zaczęłam po prostu pławić się w doskonałości jego poetyckiego słowa. Delektować się nim. Właśnie wtedy stwierdziłam, że z tą poezją się płynie, że nie sposób potknąć się w niej o choćby jedno słowo. Że trzeba tylko dać się ponieść tej baśniowości, muzyczności, zmysłowości. Lubiłam interpretować wiersze Baczyńskiego tak dla siebie, na własny użytek. To były moje prywatne, bardzo osobiste i bardzo ważne odkrycia.
Niektóre z nich wykorzystałam w pracy magisterskiej, która miała początkowo dotyczyć, jakżeby inaczej, poezji Krzysztofa Kamila. Ale promotor powiedział, że o nim to już chyba wszystko napisano, a ja się nie upierałam. Wydawało mi się zresztą, że to zadanie ponad moje siły, a przede wszystkim, wiecie… Jak upatrzę sobie jakąś świętość, to jej nie tykam, nie tak, żeby coś zepsuć. Ostatecznie więc pisałam o mniej znanych poetach czasu wojny i okupacji, przy tym temacie i tak nie było siły, żeby o Baczyńskiego nie zahaczyć. To mi wystarczyło.
Codzienność z Baczyńskim
Potem wpadłam w szkolny wir. Gdy przychodziło do lekcji z Baczyńskim, zawsze miałam bardzo dużo do powiedzenia i pokazania. I zawsze rozpoczynałam takie lekcje słowami: Słuchajcie, to jest mój poeta… 😉
A kilka lat temu mąż zabrał mnie na ferie do Zakopanego, do pensjonatu Bajka, w którym Krzysztof Kamil Baczyński także odpoczywał w latach 1937-1938. Mój niedomyślny, nieromantyczny mąż sam na to wpadł! Widziałam skan wpisu poety w księdze meldunkowej. Byłam w miejscu, w którym on był. Możecie sobie wyobrazić, jak to przeżyłam.
Dzisiaj mam w swojej biblioteczce Ten czas. Wiersze zebrane (2019), mam też przepięknie odtworzony z rękopisu poemat Serce jak obłok (2017). Niedługo obok tych i innych książek staną Wiersze wybrane w eleganckiej edycji (2021) przygotowanej we współpracy z Biblioteką Narodową. Wciąż szczególny jest dla mnie ten pierwszy tomik. Ale często też oglądam kolekcję dzieł Baczyńskiego, jaką ma w swoich zbiorach Biblioteka Cyfrowa Polona – to niesamowite uczucie patrzeć na jego rękopisy i rysunki.
I tak sobie idziemy z razem Krzysztofem Kamilem przez życie, już prawie trzydzieści lat...