Dziś w nocy, tak po pierwszej, Lucek nagle podniósł alarm. W ciągu dnia to się dzieje bardzo często, ponieważ sąsiedzi za nic nie mogą się nauczyć, że nie powinni chodzić po klatce i denerwować psa. Ale w nocy? Jeszcze się nie zdarzyło. Zerwaliśmy się na równe nogi i kiedy udało się uciszyć naszego strażnika Teksasu, zaczęliśmy wyglądać przez wizjer i nasłuchiwać, co też mogło spowodować ten alarm.
I słyszymy. Bardzo głośne chrapanie. Nie z żadnego z sąsiednich mieszkań, tylko z klatki schodowej. Wiecie, mieszkamy na wsi, tutaj nie ma bezdomnych, którzy by szukali na klatce noclegu, więc... No ale ktoś chrapie tak, że aż dziw, że jego samego to chrapanie nie budzi.
Dzielna i ciekawska LMR przywdziewa szlafrok i papucie, po czym wyrusza sprawdzić, kto zacz.
I faktycznie - idealnie wpasowany między drzwiami wejściowymi do budynku a drzwiami do piwnicy, pewien pan Zenek z niedaleka uciął sobie bardzo smaczną i bardzo głośną drzemkę. Albo pomyliły mu się domy, albo kogoś odwiedzał i po suto zakrapianej uczcie, a przed udaniem się na spoczynek we własnym łóżku postanowił przycupnąć u nas.
O piątej rano już go nie było, pozostawił po sobie tylko charakterystyczną, intensywną woń.
Lucjan przez cały poranek dawał nam wyraźnie do zrozumienia, że za czujność należy mu się medal w postaci ulubionego ciastka z jagnięciną. 😜