Rok szkolny dopiero się rozpoczął.
Nie zdarzyło się jeszcze nic szczególnego.
To znaczy - żaden uczeń nie wpadł w szał, nie zdemolował szkoły, nie podpalił jej, ba! Nawet żaden się nie upił.
Czy coś w tym stylu.
Ale są takie oczekiwania - wobec niektórych uczniów.
Konkretnie - wobec jednego ucznia mojej świeżusieńkiej pierwszej klasy, za którą już zdążyłam poczuć się odpowiedzialna.
Uczeń ten ma swoje problemy, których tutaj oczywiście nie będę opisywać. Dziecko z problemami, po prostu, dodatkowo spotęgowanymi wiekiem nastoletnim, przejściem z jednego etapu edukacyjnego w drugi i zmianą środowiska.
Co pomyśli i poczuje taki dzieciak, kiedy się dowie, że nie przez wszystkich nauczycieli w swojej nowej szkole jest mile widziany?
Że może powinien szkołę zmienić?
Co pomyślą i poczują jego rodzice?
Co ja bym pomyślała i poczuła, gdyby to było moje dziecko?
Wiecie, bardzo często żałuję, że wybrałam ten zawód - ale zaraz sobie przypominam, że nikt mnie do tego nie zmuszał, że tak naprawdę zawsze chciałam to robić i że nic innego robić nie umiem.
Czasami bywam zadowolona, a może raz na pięć lat dumna z tego, że jestem nauczycielem.
A czasem jest mi wstyd za moje koleżanki i moich kolegów.
Będę bronić tego dzieciaka, bo co prawda nie jestem jego matką, ale jestem wychowawczynią.